Duży w Maluchu: Jacek Borkowski

Na przejażdżkę białym Maluchem dał namówić się Jacek Borkowski - aktor filmowy i teatralny, którego pamiętamy z występów w "Misji specjalnej", "Przypadku" i "Przesłuchaniu", a także z seriali "Klan" oraz "Na Wspólnej". Szczere wyznania gwarantowane!

Filip Nowobilski: Dzisiaj musi się Pan zmierzyć z Fiatem 126p.

Jacek Borkowski: Nie ma problemu, sam takim jeździłem.

Jak Pan poznał swoją obecną miłość?

- Filmowo, bardzo filmowo. Kręciłem film we Wrocławiu, ale musiałem wyskoczyć do Gdańska. To było dokładnie 27 listopada. Nad morze jechałem samochodem. Była bardzo kiepska pogoda, a przede mną wlókł się tir i ciągle chlapał mi w przednią szybę.

Zjechałem do Torunia. W jednej z tamtejszych restauracji siedziała złota dziewczyna z pięknymi lokami. Poczekałem 5 lub 6 minut i podszedłem do niej z pytaniem czy na kogoś przypadkiem nie czeka. Odpowiedziała mi, że chciała tylko coś zjeść. I tak od słowa do słowa. Skończyło się na tym, że wyszliśmy z lokalu razem i od 13 lat tak idziemy wspólnie przez życie. A po drodze urodziła nam się dwójka dzieci.

A dojechał Pan w końcu do Gdańska?

- Tak, dojechałem. Ale myślami byłem już w zupełnie innym świecie... Miło jest tak zakochać się po całości i zupełnie niespodziewanie.

Jaka według Pana jest recepta na długi i szczęśliwy związek?

- Nie ma żadnych recept.

A co z podobnymi charakterami lub pasjami?

- To legendy i frazesy. Albo się akceptuje tę drugą osobę, albo nie. Tyle.

A czym w tym zabieganym świecie można sobie jeszcze pozwolić na romantyzm i tę akceptację?

- O to się właśnie boję. Ostatnio brałem udział w sesji zdjęciowej, w której doświadczonemu fotografowi pomagało czterech młodych ludzi. Kiedy skończyli pracę siedli oni obok siebie i zaczęli coś stukać na swoich smartfonach. Zupełnie się do siebie nie odzywali. Nie chcę tego potępiać, ale stwierdzam fakt, że przenieśliśmy się w inną rzeczywistość. Nie należę do ludzi, którzy mówią "za moich czasów...".

Reklama

Jakie są według Pana obecne problemy dręczące polskie społeczeństwo? Czy mamy za mało czasu, za mało pieniędzy, za mało słońca?

- Wszystko to związane jest z tym, że jesteśmy tuż po zmianach...

Ale to już ponad 20 lat minęło...

- To wciąż za mało. Nie wiem ile musi minąć, ale 20 to zdecydowanie za mało. Dopiero uczymy się wielu rzeczy. Zmieniła się chociażby forma komunikacji międzyludzkiej - wszystko jest bardziej skrótowe i przez to szybsze. Żeby zdobyć jakąkolwiek informację wystarczy dosłownie sekunda.

Miał Pan spore problemy finansowe. Czy nowa rodzina pomogła się z nich wygrzebać?

- Oczywiście. Byli oni nieocenionym wsparciem. Natomiast trzeba przede wszystkim rozmawiać. Ludzkie podejście wbrew pozorom potrafi wiele zdziałać. Warto też nauczyć się myśleć pozytywnie. Nawet w tak prozaiczny sposób, że są inni, którzy mają jeszcze gorzej...

- Można też patrzeć na tych daleko przed nami i spróbować ich dogonić...

- Oczywiście. To też motywuje.

Powiedzenie "pieniądze szczęścia nie dają" jest Panu bliskie, ale człowiek nie przeżyje dzięki samej miłości...

- Czasami tak... Jak człowiek kocha, to nie je (śmiech). Pieniądze oczywiście są potrzebne, ale nie można wpadać w czysto konsumpcyjną stronę życia. Poza zjedzeniem bułki trzeba też od czasu do czasu zjeść też dobrą książkę.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy