Kamienny garnizon
Położona ponad cztery tysiące kilometrów od kraju baza Ghazni w ciągu roku jest domem dla kilku tysięcy Polaków. Ponad tysiąc spędza tam święta.
Bazę Ghazni polscy żołnierze nazywają gazownią. Trafniejsze byłoby określenie "kamienny garnizon". Skalne głazy, kamienie większe, mniejsze, tłuczeń i piach zalegają tu wszędzie. Kamienisty krajobraz uzupełniają poustawiane w newralgicznych miejscach różnej wysokości, szerokie na 2,5 metra T-walle - bariery przeciwodłamkowe odlane ze zbrojonego betonu o podstawach w kształcie litery T. Kamieniami i żwirem napełnione są także mniejsze bariery ochronne typu hesco i jersey. Wszędzie szary pył. Nie ma ulic, krawężników, chodników. Nie ma też jakiejkolwiek roślinności. O tym, że jesteśmy na wojnie, przypominają tysiące worków z piaskiem oraz około dwustu schronów.
Obok bazy biegnie najważniejsza arteria Afganistanu - droga Kabul-Kandahar. Dookoła rozpościera się masyw górski Koh-i Baba). Płaskowyż, na którym stacjonują Polacy, położony jest ponad 2300 metrów nad poziomem morza.
"Gazownię" można porównać do małego miasteczka. Obszar o powierzchni ponad stu hektarów zamieszkuje przeszło dwa tysiące ludzi, głównie żołnierzy polskich i amerykańskich. Mundury noszą także słuchacze mieszczącej się tutaj afgańskiej szkoły policyjnej oraz żołnierze Afgańskiej Narodowej Armii.
Każdego dnia przebywa w bazie również kilkuset cywilów. Oprócz pracowników kontyngentu są to także amerykańscy specjaliści z różnych dziedzin, nie tylko militarnych. Najwięcej jest jednak Afgańczyków zatrudnionych przez firmę Fluor. Przygotowują posiłki, sprzątają teren, wywożą śmieci, naprawiają infrastrukturę. Kilka osób pochodzi z Europy. Po rosyjsku mówią na przykład właścicielka zakładu fryzjerskiego oraz masażystka, która wkrótce po otwarciu gabinetu zaczęła narzekać na brak klientów. Z Ukrainy pochodzi dwóch lekarzy zatrudnionych w szpitalu polskiego kontyngentu. Pracuje tu także wielu Macedończyków. Fluor daje zajęcie pracownikom jeszcze kilku innych narodowości.W tym nietypowym garnizonie dominuje zabudowa parterowa. Wyjątkami są wieże kontrolna przy lądowisku dla śmigłowców oraz wartownicze. Ponad dachy wystaje też niezliczona ilość anten radiowych i satelitarnych.
Mieszka się tu i pracuje w różnych pomieszczeniach. Najwięcej zostało wykonanych z płyt wiórowych i drewnianych sklejek amerykańskich baraków - b-chat. Mnóstwo jest tu też namiotów - od małych, kilkuosobowych, przez mieszkalne dwudziestoosobowe, po wielkie składane hangary dla śmigłowców. Trwalszymi konstrukcjami przeznaczonymi do pracy i mieszkania są kontenery oraz budynki murowane.Te ostatnie mają zazwyczaj bardzo grube ściany i stropy odporne na uderzenie rakiet czy granatów moździerzowych. W nich umieszczone są sztaby i ważniejsze komórki kontyngentu. Wszystkie budynki ze względów bezpieczeństwa nie mają okien. Gdy zapada zmrok, w bazie obowiązuje zaciemnienie. Latarka jest tu równie nieodzowna jak solidne buty. Na terenie obozowiska znajdziemy mnóstwo kontenerów towarowych.
Służą głównie za magazyny. Charakter zabudowy, chaos urbanistyczny i trwające ciągle prace sprawiają, że wnętrze wojskowego miasteczka w niektórych miejscach przypomina wielką hurtownię materiałów budowlanych.
Na terenie bazy jest helipad (lądowisko), na którym przez całą dobę ląduje kilkadziesiąt śmigłowców różnych typów. Dostawy lądowe docierają w ochranianych konwojach, złożonych zazwyczaj z opancerzonych ciężarówek, które są eskortowane przez transportery bojowe.
"Gazownia" jest starannie chroniona. Co kilkaset metrów stoją wysokie wieże wartownicze, dobrze uzbrojone i wyposażone w najnowocześniejsze systemy obserwacji dziennej i nocnej. Za kilkoma rodzajami zapór ze specjalnego drutu, między innymi z ostrej koncertiny, można czuć się bezpiecznie. W newralgicznych miejscach ustawiono urządzenia sygnalizacyjne i ochronne. Cały teren jest nieustannie patrolowany.
Wjazd do bazy przez bramę wymaga od dostawców wiele cierpliwości. Kontrola ludzi i pojazdów odbywa się bowiem kolejno w kilku strefach. Zajmują się tym Polacy, Amerykanie i Afgańczycy. W systemie kontrolnym wykorzystuje się psy oraz specjalne urządzenia. Każdy samochód zostaje przeszukany, obwąchany i przeskanowany. I musi odstać swoje w tak zwanej strefie wyczekiwania; gdyby w którymś zainstalowano bombę z zapalnikiem czasowym, do detonacji doszłoby przed bramą, a nie wewnątrz bazy pełnej ludzi.
Psy wyszkolone do szukania materiałów wybuchowych i narkotyków wykonują nieocenioną pracę. Z przyczyn kulturowych działa to na miejscowych również psychologicznie. Każdy z czworonogów jest w bazie dobrze traktowany. Od niedawna psy, tak jak żołnierze, dostają na koniec zmiany medale za wzorową służbę na misji.Przez całą dobę nad "gazownią" wisi potężny, naszpikowany urządzeniami elektronicznymi i optycznymi balon w kształcie sterowca. Dzięki niemu operatorzy widzą wszystko, co dzieje się w bazie oraz w promieniu wielu kilometrów od niej. Nocą miga na nim kilka lamp stroboskopowych, dlatego czasami balon jest nazywany gwiazdą pomyślności.
Tak nazwali żołnierze kilka budek usytuowanych w centrum bazy obsługiwanych przez lokalnych handlowców. Tu mieszczą się także salony fryzjerski i masażu, a nawet kafejka. W pobliskim kontenerze znajduje się sklep PX. Ze względu na dość wysokie ceny nie jest zbyt często odwiedzany. Polacy zaopatrują się głównie u handlujących Afgańczyków bądź na odbywającym się dwa razy w tygodniu targu.
Ze "złotych tarasów" jest blisko do helipadu, za którym znajduje się polski szpital z ambulatorium, oraz do siłowni, gdzie na dużej powierzchni pod namiotem ustawiono kilkadziesiąt przyrządów do ćwiczeń. W mniejszym namiocie, przez żołnierzy nazwanym chomikarnią, umieszczono kilkanaście bieżni treningowych. Nieopodal jest pralnia, do której oddaje się ubrania i bez żadnych opłat odbiera je po dwóch-trzech dniach.
W innej części wojennego miasteczka mieści się klub żołnierski. Tu ogląda się polską telewizję, czyta gazety z kraju (przychodzą z opóźnieniem), wypożycza filmy na DVD lub książki. Żołnierze X zmiany kontyngentu przywieźli ich na misję dużo. Zostały im podarowane przez mieszkańców Orzysza. Podobno przed świętami książek dotrze tu jeszcze więcej, bo w mieście trwa druga tura ich zbierania dla misjonarzy.
Obok klubu znajdują się kafejka internetowa oraz rozmównica telefoniczna. Dzięki komunikatorom żołnierze bezpłatnie kontaktują się z najbliższymi w kraju. Za darmo, po wprowadzeniu kodów, mogą też rozmawiać przez telefon. Czas takiego połączenia uzależniony jest od przydzielonego dziennego limitu; zazwyczaj przysługuje kilka minut połączenia z telefonami stacjonarnymi i tyle samo z komórkowymi.W kaplicy w bazie każdego dnia odprawiana jest msza święta, a w niedzielę nawet dwie - o godzinie 10 i 17. To nowy drewniany, ładnie wykończony obiekt. W poprzednią kaplicę, która stała tuż obok klubu, rok temu trafił pocisk rakietowy i trzeba ją było rozebrać. Teraz w tym miejscu znajduje się hotel dla gości kontyngentu.
Nie ma on jednak nic wspólnego z budynkami tradycyjnie określanymi tym mianem. To zwykła b-chata, tyle że podzielona na boksy o wymiarach dwa na dwa metry. Malutkie pokoiki są dwuosobowe. Mieszczą jedno piętrowe łóżko i metalową szafkę. Na nic innego nie ma już miejsca.
Do normalnego funkcjonowania potrzebne są ludziom miejsce do spania, jedzenie, łaźnia i toaleta. W "gazowni" cała sfera socjalna działa bez zarzutu. Toalety mieszczą się w amerykańskich barakach, w tych samych budynkach są też umywalnie i natryski.
Kilka węzłów sanitarnych znajduje się w kontenerach, a co kilkadziesiąt metrów stoją przenośne toalety. Jest ich aż 70. Ogółem baza ma 45 kontenerów sanitarnych, w których znajduje się 137 kabin prysznicowych oraz 129 pisuarów i klozetów.
Nikt nie narzeka na brak ciepłej wody. Gdy zabraknie jej w polskich kontenerach, można skorzystać z pryszniców amerykańskich. Woda w obiektach sanitarnych nie nadaje się do picia. Do mycia zębów lub higieny intymnej należy używać butelkowanej. Teraz, w okresie zimowym, ważne jest, aby w pomieszczeniach mieszkalnych i miejscach pracy było ciepło. Zapewniają je nagrzewnice.
Prawidłowe funkcjonowanie tak dużej bazy nie byłoby możliwe bez prądu. Wytwarzają go potężne agregaty ustawione w różnych miejscach "gazowni". Według danych z polskiej komendy bazy przez całą dobę pracuje tutaj około tysiąca agregatów prądotwórczych, generatorów oraz nagrzewnic.
Dwa razy w ciągu doby po bazie kursuje cysterna uzupełniająca paliwo w zbiornikach nagrzewnic i generatorów. Nad sprawnością tych urządzeń czuwają wyspecjalizowane firmy. Nieczystości z sanitariatów są codziennie odbierane przez beczkowozy. Miejscowe firmy dbają również o czystość tych miejsc i ich dezynfekcję. Śmieci, po zabraniu ich specjalnymi samochodami, są segregowane i utylizowane w spalarni.
Żołnierze oraz pracownicy wojska korzystają z jednej dużej stołówki DFAC (Dinning Facility), którą prowadzi również firma Fluor. Z urozmaiconego menu mogą wybrać trzy posiłki. Oprócz dań mięsnych i rybnych, wędlin i serów zawsze do wyboru są sałatki warzywne, różne owoce, napoje ciepłe i zimne, ciasta, a nawet lody. Na żywienie nikt tutaj więc nie narzeka.
Co jakiś czas w difaku odbywają się wieczorki taneczne. Ze względów regulaminowych nie tańczy się tu w parach. Dyskotekowe rytmy pozwalają jednak choć na krótko zapomnieć o zagrożeniach.
Życie w bazie położonej w strefie wojny obwarowane jest wieloma regułami. Najważniejsza jest taka: bez zezwolenia i ochrony nie wychodzisz poza bazę. Każdemu wpaja się, że pierwsze, co musi zrobić w miejscu, w którym się znalazł, to zlokalizować najbliższy schron. Po kilku dniach i przeżyciu ostrzału odpowiednią lustrację terenu wykonuje się podświadomie.O wyborze miejsca zakwaterowania nikt nie decyduje sam. Przydziela je komenda bazy.
Szczęśliwi są ci, którzy tuż za ścianą mają betonową barierę antyodłamkową. Mniej natomiast mieszkańcy środkowych b-chat i innych słabiej osłoniętych kwater.
Doświadczeni misjonarze zajmują zazwyczaj dolną część piętrowego łóżka. Niektórzy wieszają za wezgłowiem kamizelki kuloodporne w nadziei na lepszą ochronę. Większym powodzeniem cieszą się łóżka stojące z dala od ścian niż te tuż przy drewnianych płytach. Śpi się bez pościeli. Przed snem obuwie trzeba postawić tuż obok, aby w wypadku alarmu można było szybko je włożyć. W zasięgu ręki warto też mieć przygotowane ciepłe ubranie.
O zachowaniu podczas ostrzałów są różne teorie. Jedni mówią, że tuż po ogłoszeniu "inkomingu" najlepiej szybko ułożyć się jak najbliżej T-walla lub w innym osłoniętym miejscu. Drudzy twierdzą, że lepiej pędzić do schronu. Zdania są podzielone, dlatego że czasami automatyczny system alarmowy włącza się kilka sekund przed eksplozją, a innym razem dopiero po pierwszym wybuchu.W czasie alarmu żołnierze modlą się, by nie było strat w ludziach. Później odreagowują i dają upust wesołości. Czasem śmiechu jest co niemiara, bo nagle okazuje się, że ktoś wpadł do schronu w samych majtkach, a ktoś inny, oderwany od komputera, zjawił się w słuchawkach na uszach, ale bez kabla, który gdzieś się urwał.
Jeszcze inny żołnierz biegł tak szybko, że klapek przesunął mu się aż na kolano, a on tego nawet nie zauważył. Tak wesoło jest jednak tylko wtedy, gdy z opresji wszyscy wychodzą cało.
Bogusław Politowski z Ghazni w Afganistanie
- Na nas spoczywa obowiązek zapewnienia ludziom, w miarę możliwości, wygodnych miejsc służby i zakwaterowania oraz odpowiedniej sfery socjalnej. Współpracujemy z firmami, które świadczą nam usługi, nadzorujemy ich pracę. Na komendzie bazy spoczywa również obowiązek jej ochrony. W tej kwestii współpracujemy z Amerykanami oraz żołnierzami miejscowej armii i policji. Nasi oficerowie i podoficerowie pełnią w bazie całodobowe dyżury. Na bieżąco kontrolujemy stan bezpieczeństwa na naszym terenie - mówi kapitan Mariusz Braciszewski, komendant bazy Ghazni.
- Na misji sprawy związane z ochroną bazy i zapleczem socjalno-bytowym równoważą się. Jedno i drugie wpływa na komfort służby oraz gotowość żołnierzy do wykonania zadań. Za zapewnienie dobrych warunków życia odpowiada podlegająca mi komenda, a za bezpieczeństwo pododdziały bojowe, którymi dowodzę. Tuż po objęciu obowiązków mieliśmy trochę problemów z ostrzałami. Rebelianci chcieli nas zniechęcić. Zwiększyliśmy zatem działalność operacyjną plutonów, dokładnie rozpoznaliśmy miejsca, skąd mogą być odpalane rakiety, i wkrótce przestali nas nękać - uważa podpułkownik Dariusz Kryński, dowódca zgrupowania bojowego Alfa i dowódca bazy Ghazni.