Łamią karki za kawałek sera

Pasjonaci toczenia się za serem jak co roku zignorowali pogodę i zdrowy rozsądek.

Poszukiwacze okazji do jak najszybszego zrolowania się z górki, robili fikołki, salta i śruby w dół wzgórza Coopers w zachodniej Anglii, gdzie odbyło się jedno z najdziwniejszych corocznych wydarzeń w Anglii - wyścig z góry za toczącym się, wielkim kawałkiem sera.

Ze względu na obfite opady deszczu w tym roku bieg był jeszcze bardziej ciekawy niż zazwyczaj. Wprawdzie organizatorzy twierdzą, że gdy popada, to mniej boli, ale 30 ochotników i tak czuwało z apteczkami pierwszej pomocy. 19 osób odniosło mniej lub bardziej poważne obrażenia.

Reklama

Wśród poturbowanych był także zwycięzca, 19-letni Christopher Anderson, który z mety został zniesiony na noszach. Wjechał na nią na plecach, mocno je sobie haratając.

- Warunki były ciężkie. Trzeba było schować głowę i liczyć na to, że nic się nie stanie - powiedział jego przyjaciel, Shane Beard. - Chris poszedł na całość i prawie "leciał" nad zboczem. Nie zna pojęcia strachu. Mam nadzieję, że nic poważnego mu się nie stało - dodał.

Ponad 3 tysiące widzów przyglądało się temu wariactwu z bezpiecznej odległości, gdy uczestnicy, często z tak odległych miejsc jak Nowa Zelandia czy Japonia, startowali do 200-metrowego zjazdu po zboczu.

17-letnia Flo Early wygrała rywalizację pań i otrzymała porządny kawał sera. - W następnym roku ścigam się z chłopakami - powiedziała.

Bieg za serem ma tak długą tradycję, że niektórzy dopatrują się jego początków w czasach, gdy Brytanię podbili Rzymianie. Nie wiadomo, jak ta tradycja została zapoczątkowana.

Zawodnicy zawsze biegną za prawdziwym serem. Wyjątkiem były lata od 1941 do 1954 roku, gdy ser był drewniany ze względu na reglamentację żywności.

Tłum. ML

INTERIA.PL/AFP
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy