Marcin Świerc, czyli "polish power" pod Mont Blanc

Marcin Świerc /Jan Nyka /materiały prasowe
Reklama

Licząca sto kilometrów trasa, tysiące metrów przewyższeń i kapryśna pogoda – to sprawia, że CCC Ultra Trail du Mont Blanc jest nie tylko prestiżowym, ale i piekielnie wymagającym biegiem. Ukończyć go mogą tylko znakomicie przygotowani ultramaratończycy, a myśleć o podium – najlepsi z najlepszych. Jak Marcin Świerc.

Festiwal Ultra Trail du Mont Blanc to obowiązkowy punkt programu dla światowej czołówki biegów ultra. Topowi zawodnicy globu rywalizują na pięciu trasach. 

CCC, czyli bieg z Courmayeur we Włoszech, przez Champex w Szwajcarii do Chamonix we Francji, niegdyś nazywany był "młodszą siostrą" UTMB, głównego wydarzenia imprezy. Dziś jego ranga jest niepodważalna.

"Polish power" na podium

Marcin Świerc od lat zalicza się do absolutnego topu polskich biegaczy ultra. W miniony weekend potwierdził, że niczym nie ustępuje również najlepszym na świecie.

"Polish power", jak mówili o nim komentatorzy - łamiąc sobie języki na nazwisku zawodnika, wbiegł na metę jako drugi, jedynie za plecami Haydena Hawksa z USA. 

Reklama

To największy sukces zawodnika Salomon Suunto Team Poland i pierwsze podium w historii zawodów UTMB dla Polaka.

Pochodzący z Lisowic na Śląsku ultramaratończyk zameldował się w Chamonix po 10 godzinach, 42 minutach i 49 sekundach. Pozostałe miejsca na "pudle" zajęli wspomniany Hayden Hawks (10:24:30) i Francuz Ludovic Pommeret (10:50:47).

Sklasyfikowano 1742 zawodników.

Na samą myśl o pokonaniu chociażby krótkiego etapu CCC pieką nas łydki. A jak się czuje nasz reprezentant? Postanowiliśmy sprawdzić.

Jako pierwszy Polak stanął pan na podium zawodów UTMB. Jakie to uczucie?

Marcin Świerc: Znakomite! To był kawał dobrej roboty. Wszystko poszło zgodnie z planem. Mnóstwo rzeczy musiało ułożyć się w całość i zagrać w tym konkretnym dniu. Co dokładnie? Lata ciężkiej pracy, odpowiednie przygotowania przed startem, mocna głowa, zdrowie, wsparcie na trasie... Wszystko mi zagrało idealnie. Przyznam szczerze, że nie spodziewałem się aż tak dobrego rezultatu.

Teraz, kiedy adrenalina opadła, odczuwa pan skutki zdrowotne po tak wymagającym biegu?

- Nie mam żadnych urazów po biegu. Mało tego, czułem że mogę biec dalej. Byłem bardzo dobrze przygotowany kondycyjnie, głowa od początku do końca była nastawiona na walkę. Sam byłem w szoku, że kilometry tak szybko mijają. Czułem też mocno na każdym odcinku doping polskich kibiców. Idealny dzień na bieganie!

Czy to był najtrudniejszy bieg ultra w pańskiej karierze?

- Tak, to było zdecydowanie największe wyzwanie sportowe w moim życiu. UTMB to ogromnie mocna impreza, niesamowicie mocno obsadzona czołowymi zawodnikami ze Stanów Zjednoczonych, Hiszpanii czy Francji. Cały gwiazdozbiór tutaj startuje, nie tylko w moim biegu, ale w całym festiwalu biegowym. To była największa impreza w historii naszej młodej dyscypliny. 

Na jaki wynik pan liczył?

- Przed startem zawodów dychę brałbym w ciemno. Ten wynik jest mega! Tak prestiżowy bieg, a ja jako pierwszy Polak na podium... Bardzo się cieszę.

Bieg biegiem, ale czytałem, że niebawem bierze pan ślub. To dopiero wyzwanie!

- To prawda, wesele jest 30 września. Jak dla każdego mężczyzny to najważniejsze wyzwanie w życiu. Moja narzeczona Barbara bardzo mnie wspiera i pomaga. Jest bardzo cierpliwa i wyrozumiała, zdaję sobie sprawę, jak wiele czasu spędzam poza domem na przygotowaniach do startu. Chciałbym jej za to zrozumienie i wsparcie podziękować.

Po sukcesie w Chamonix czas na odpoczynek?

- Zdecydowanie. To był ostatni tak duży start w tym sezonie. Teraz trzeba się skupić na przygotowaniach do ślubu i zregenerować. Chociaż nie ukrywam, że myślę już o kolejnym roku i nowych celach sportowych.

Rozmawiał: Dariusz Jaroń

Zobacz więcej zdjęć z biegu autorstwa Jana Nyki

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy