W szponach zabójczego nałogu

Twarz Marka jest szara, spocona. Gdy zapala papierosa, widać drżenie dłoni i przedramion; gdy chce podnieść do ust filiżankę z herbatą, łokieć musi oprzeć na stoliku.

Mimo dość długiego pobytu w specjalistycznej, prywatnej klinice i odbytej detoksykacji, Marek czasami nadal odczuwa narkotykowy głód, choć jego objawy są już znacznie łagodniejsze niż wtedy, gdy trafił do kliniki. O ile oczywiście o narkotykowym głodzie można powiedzieć, że jest łagodny. Ale Marek postanowił, że przetrzyma, że już nigdy...

Inna rzeczywistość

Marek pochodzi z tzw. dobrego domu: ojciec - ceniony chemik, matka - filolog klasyczny z naukowym dorobkiem. Dwa lata temu w tym domu nikomu nawet przez myśl nie przeszło, że ktoś może mieć problem z narkotykami, że wpadnie w uzależnienie, że doprowadzi się do stanu, w którym gotów jest odebrać sobie życie. O tych rzeczach czytali w gazetach, oglądali w telewizji, traktowali to jak inną rzeczywistość... Do czasu.

Reklama

W dobrym warszawskim liceum, do którego poszedł Marek, nie mogło być problemu z narkotykami i nie było. Przynajmniej oficjalnie. Bo nieoficjalnie wszyscy wiedzieli, u kogo można kupić trawkę, kto sprzedaje kokę, gdzie pójść po kilka centów polskiej heroiny. Marka raczej ten aspekt szkolnego życia nie interesował. Ot, obiło mu się o uszy, że ktoś tam zemdlał, że nie wezwano pogotowia tylko rodziców, aby zabrali syna, że kogoś zatrzymała policja ze sporymi zapasami dragów... Marek miał swoją koszykówkę, gry komputerowe i to mu wystarczało.

Dbanie o reputację placówki

- Sporo winy za to, co przeszliśmy, my i nasz syn - mówi pani Anna, mama Marka - leży również po stronie szkoły. Dyrekcja i nauczyciele ukrywali znane sobie doskonale fakty, że w szkole handluje się narkotykami - to się nazywało "dbanie o reputację placówki". Gdyby sprawy wcześniej zostały upublicznione z pewnością obeszłoby się bez tylu nieszczęść. Ale w szkole wszystko skrzętnie ukrywano, wszystko było w porządku. Przed naszym wyjazdem narobiliśmy sporo szumu, sprawą zainteresowała się policja, władze oświatowe i mam nadzieję, że dzięki temu choć kilka osób uniknęło nałogu.

Kaśka była szkolną koleżanką Marka. On był w drugiej klasie, ona w trzeciej, ale znali się z widzenia i często mijali, gdy Marek wracał z treningu koszykówki, a Kaśka z mieszczącego się w tym samym obiekcie basenu. Poznali się bliżej, gdy Kaśka miała jechać do koleżanki i spotkali się w drzwiach autobusu. Usiedli koło siebie, zaczęli rozmawiać... Potem było kilka kolejnych spotkań... Stali się parą.

- Nie miałem najmniejszego pojęcia, że Kaśka coś bierze, zresztą nie było nawet żadnych objawów - wspomina Marek - No, może czasem była za bardzo gadatliwa, jakby trochę pobudzona... Ale dziewczyny się przecież tak zachowują. A poza tym uprawiała sport: pływała, biegała, jeździła na rowerze. Ktoś taki nigdy by mi się z narkotykami nie skojarzył...

To cię podkręci do tańca

Na zorganizowanych w jednym z pubów urodzinach koleżanki Kaśki bawili się znakomicie, w pewnym momencie dziewczyna poprosiła o 50 zł i stwierdziła, że przyniesie coś ekstra. Po chwili wróciła z kilkoma kolorowymi pastylkami i podsunęła dwie Markowi.

- To cię dopiero podkręci do tańca - namawiała chłopaka do połknięcia, ciągnąc go na parkiet. Marek się nawet specjalnie nie wzbraniał, nastrój, który go niedługo później ogarnął, bardzo mu się spodobał.

- To było extasy - opowiada Marek. - Dało mi takiego "powera", że mógłbym balować i nie schodzić z parkietu przez całą. To było naprawdę coś...

Podczas późniejszych rozmów z Kaśką okazało się, że przy każdej okazji coś łyka, popala trawkę, brała kilka razy heroinę... Zaczęli wspólnie eksperymentować z różnymi środkami.

- Potem było już z górki - mówi Marek. - Extasy to była normalka, coraz częściej amfetamina, a kiedy poznałem trochę lepiej Kaśki towarzystwo, to zaczęła pojawiać się polska heroina. Smakowało mi to, człowiek jest bardziej rozmowny, odprężony, zapomina o wstydzie, nieśmiałości, problemach, stresie, robi się duszą towarzystwa. Czy się nie bałem uzależnienia? Chyba o tym nie myślałem, zresztą nie brałem codziennie, nie miałem żadnych niepożądanych objawów, czułem się znakomicie.

Koszmar zaczął się później...

To później było wtedy, gdy Marek zauważył, że jak nie "walnie w kanał" dwóch centymetrów heroiny, to źle się czuje, ma nudności, boli go głowa... Po działce wszystko mijało i świat nadal był piękny, nawet można było zagrać w kosza... Ale działki kosztują, a dość spore kieszonkowe Marka przestało wystarczać. Wtedy Kaśka poznała Igora.

- Bierzecie ode mnie towar, "spuszczacie" swoim znajomym i macie z tego 20 procent. A i towar czasem gratis podrzucę - namawiał Igor do wspólnego biznesu.

Handlowali więc, mieli na swoje potrzeby i jeszcze trochę zostawało na zabawę. Sporo z ich znajomych miało własne punkty zaopatrzenia, więc na różnych imprezach i w szkole namawiali innych, żeby spróbowali. Z całkiem dobrym skutkiem.

- Przynajmniej trzy osoby wciągnąłem w to bagno - mówi Marek - i najgorsze jest to, że nie miałem żadnych skrupułów.

Zaczęła kojarzyć fakty

Problemy zaczęły się, gdy Igora zatrzymała policja, a nie było innego chętnego do dawania towaru w komis. Wtedy Marek zaczął wynosić z domu różne drobiazgi.

- Chyba dopiero wtedy zaczęłam coś podejrzewać - mówi pani Anna. - Najpierw zauważyłam braki drobnych kwot pieniędzy, ale Marek twierdził, że muszę się mylić i uwierzyłam. Później mężowi zginęła elektryczna maszynka do golenia, którą brał na wyjazdy, nie mogłam doszukać się kilku płyt, wreszcie okazało się, że nie ma wideokamery. Gdy chciałam porozmawiać o tym z Markiem, zarzucił mi, że go prześladuję i zamknął się w pokoju, a po chwili wyszedł z domu. Wtedy dopiero przypomniałam sobie jakaś audycję telewizyjną i zaczęłam kojarzyć różne fakty: rezygnację Marka z treningów koszykówki, coraz częstsze pobyty poza domem, gorsze wyniki w nauce, brak zainteresowania komputerem, zmienne nastroje. Postanowiłam przeszukać jego pokój. Efekt był porażający: z tyłu biurka znalazłam zawinięte w papier dwie zużyte strzykawki, a w starym portfelu, ukrytym pod dyskietkami na dnie szuflady, jakieś pastylki. To był prawdziwy szok: mój syn bierze...

Skończy mu się kasa - wróci

Po przedyskutowaniu sprawy z jeszcze bardziej zaszokowanym mężem postanowili się poradzić zaprzyjaźnionego psychologa, który społecznie pracował w Monarze.

- Najpierw trzeba by sprawdzić na jakim chłopak jest etapie, a później - jeżeli zajdzie konieczność - radziłbym ośrodek odwykowo-rehabilitacyjny, najlepiej prywatny - zasugerował znajomy.

Nazajutrz solidnie przygotowali się do rozmowy z Markiem i gdy chłopak wieczorem pojawił się w domu, pani Anna stwierdziła, że wiedzą o jego problemie i muszą poważnie porozmawiać. Marek początkowo się wypierał, ale wyłożone na stół znalezione strzykawki i pastylki były nieodpartym dowodem. Wtedy chłopak zaczął wrzeszczeć, żeby się nie wtrącali, że to jego sprawa, że ze wszystkim da sobie radę... Porwał kurtkę i wybiegł z domu.

- Czekaliśmy i liczyliśmy, że ochłonie i wróci, gdzieś koło czwartej nad ranem postanowiliśmy zawiadomić policję. Opowiedzieliśmy całą historię, ale wtedy policjanci nas kompletnie zlekceważyli: "A, narkoman, skończy mu się kasa - wróci" - opowiada rozżalona pani Anna. - Doszliśmy do wniosku, że tam nie mamy czegoś szukać i postanowiliśmy wynająć prywatnych detektywów.

Ratują tylko pieniądze...

Sami też jeździli i rozpytywali znajomych Marka, ale bez skutku. Policja okazała się nieskuteczna, detektywi również. Marek pojawił się w domu po ośmiu dniach.

- To był straszny obraz: wychudzony, brudny, potwornie kaszlący, z temperaturą prawie 40 stopni - w oczach pani Anny pojawiają się łzy. - Wezwaliśmy lekarza, a ten od razu karetkę. W szpitalu stwierdzili poważne zapalenie płuc, mocne wycieńczenie organizmu, a dokładne badania pokazały uzależnienie od narkotyków i konieczność detoksykacji. Okazało się, że nie tylko nasz syn jest chory, ale i że ten kraj jest chory, bo na detoksykację trzeba czekać w kolejce miesiąc... W takich sytuacjach ratują tylko pieniądze...

Marek trafił do prywatnej kliniki, gdzie najpierw wyleczono zapalenie płuc, a potem rozpoczęła się detoksykacja.

- To jest coś, czego nie da się opisać, i czego nie zrozumie osoba, która nigdy tego nie przeżyła - opowiada Marek. - Brak dragów powoduje, że człowiek jest jednym wielkim bólem, bolą nawet włosy i paznokcie. Nie dziwię się, że wtedy jest najwięcej samobójstw wśród narkomanów. Głód narkotykowy łagodzi się syntetycznym narkotykiem - metadonem, ale to pomaga na trochę. Te pierwsze dni trzeba po prostu przetrzymać. Postanowiłem, że przetrzymam i że później też przetrzymam. Na razie przetrzymałem...

Za mało czasu...

Gdy Marek był w klinice, jego rodzice wszędzie gdzie możliwe zasięgali opinii, co dalej? Fachowcy od leczenia uzależnień, psychiatrzy, psychologowie, ludzie z Monaru, ludzie z ruchów oazowych... Porady wszystkich sprowadzały się do dwóch podstawowych rzeczy: chłopak musi chcieć, musi mieć silną motywację, trzeba zmienić mu środowisko.

- Postanowiliśmy, że zrobimy wszystko, co będzie tylko w naszej mocy - mówi pani Anna. - Mąż uruchomił swoich obecnych i dawnych znajomych i okazało się, że w Tarnowie już od dawna poszukują fachowca z jego specjalizacją. Sprzedaliśmy mieszkanie w Warszawie i mieszkamy już w innym mieście. Dzięki Bogu, nie słyszałam, aby było tu jakieś środowisko narkomanów, jest spokojnie, bezpiecznie... Marek chce z tego wyjść, a my pomagamy mu, jak możemy...

Marek będzie jeszcze kilka dni z rodzicami, a później znowu czeka go pobyt w ośrodku rehabilitacyjnym i psychoterapia. Ma zgodę władz oświatowych na indywidualne nauczanie, a gdy zda pomyślnie egzamin ze wszystkich przedmiotów, w przyszłym roku rozpocznie naukę w klasie maturalnej w jednym z tarnowskich liceów. Pani Anna, wyjeżdżając z Warszawy, zrezygnowała z uniwersyteckiej kariery, teraz swój czas chce poświęcić tylko synowi.

- Może za mało tego czasu poświęcaliśmy mu wcześniej? - zastanawia się.

Microway

MWMedia
Dowiedz się więcej na temat: policja | chłopak
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy