48 godzin po polsku

"Komornik" na tegorocznym festiwalu w Gdyni praktycznie rozniósł konkurencję. Złote Lwy, nagrody za najlepszy scenariusz, zdjęcia, dla aktorów Andrzeja Chyry i Kingi Preis.

Wybór filmu jako polskiego kandydata do Oscara był już tylko formalnością.

Sukces tej akurat produkcji jest o tyle krzepiący, że spełnia ona wiele postulatów stawianych od lat przed polskim kinem. Rzecz dzieje się współcześnie, odkrywa niewygodne prawdy dotyczące naszej rzeczywistości, unikając rozwiązań uproszczonych i zanudzania widza.

Wejście w nastrój jest dosyć brutalne. Oglądamy 48 godzin z życia wałbrzyskiego komornika. W jednej z pierwszych scen Lucjan Bohme dokonuje "czynności egzekucyjnych" na oddziale intensywnej terapii miejscowego szpitala. Z uśmiechem na ustach opieczętowuje sprzęt reanimacyjny. Już w tej chwili wiemy, że termin "egzekucja" należy rozumieć dosłownie. Dla Lucjana litera prawa jest bowiem ważniejsza nawet od ludzkiego życia.

Reklama

Utrzymana w klimacie groteski scena mogłaby budzić rozbawienie, gdyby nie fakt, że podobne historie dzieją się w Polsce naprawdę. Całkiem niedawno Sejm przepchnął przecież ustawę nakładającą ograniczenia na działania komornicze w służbie zdrowia.

Cień Gerarda

Trudno nie rozpatrywać tego filmu w powiązaniu z "Długiem" Krzysztofa Krauzego. Tam także Andrzej Chyra wcielał się w postać swoistego windykatora. Gerard, samozwańczy mafioso, człowiek pozbawiony wszelkich zasad i zahamowań, był pozornie bardziej przerażający. Człowiek kompletnie nieobliczalny, reprezentował ślepą siłę, coś jak huragan Rita. Żywioł uderza w przypadkowe miejsca, pozostawiając za sobą totalne zniszczenie.

W tym kontekście Lucjan Bohme wypada trochę blado. Nie jest żadnym demonem zła, ma wszystkie cechy i śmieszności zwykłego urzędnika. Gdy ucieka przez płot, chroniąc się przed psami niepokornego dłużnika, budzi wręcz współczucie. Stoi za nim jednak potęga znacznie bardziej systematyczna od huraganu - aparat administracyjny państwa. Lucjan jest człowiekiem od podliczania słupków, lubi mieć porządek w papierach.

Wałbrzych jako miejsce akcji nie został wybrany przypadkowo. W tej krainie beznadziei i wysokiego bezrobocia komornik ma pełne ręce roboty. Ciągi liczb w zeszycie Lucjana przedstawiają kolejne, często niezawinione tragedie?

Bez happy endu

Czy taka osoba jak Lucjan Bohme mog.aby się zmienić na lepsze? Twórcy filmu sugerują, że w pewnych okolicznościach nawet najtwardsze sumienie można poruszyć. Całkiem zgrabnie unikają jednak pułapek sentymentalizmu. Jest to głównie zasługa zdolnego scenarzysty Grzegorza Łoszewskiego. Ewolucja bohatera ma początkowo charakter taktyczny, Lucjan aż do samego końca nie wyrzeknie się wrodzonego cynizmu.

Jeśli chodzi o wizję stosunków społecznych, mamy dość czytelny podział na skorumpowanych ludzi władzy i bezbronne żuczki - całą resztę. Znów zaletą solidnego scenariusza jest sugestia, że niektóre z "ofiar" bardzo chętnie zamieniłyby się miejscami ze swoimi "ciemiężycielami".

W przypadku "Komornika" mogła istnieć pokusa, by przerobić go na standardową "opowieść wigilijną". Dobrze, że tak się nie stało. Przyjemnie obejrzeć coś, co wychodzi poza hollywoodzkie szablony.

Dominik Gąsiorowski

Dzień Dobry
Dowiedz się więcej na temat: komornik
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy