Klasztor to pieniądz

Ledwo przekroczyliśmy granicę, ledwo nasze stopy dotknęły Chin... A zaczynamy tęsknić za Hongkongiem.

Pierwszy lotniskowy pejzaż zapowiada kraj za poważny, jak na nasze charaktery. Zupełnie nagle wpadło mi to do głowy, ale nie przyjazd do Hongkongu, a właśnie do Chin i klasztoru przypomniał mi scenę z "Wejścia smoka", gdy Bruce, Williams i Rooper schodzą na ląd. Na wyspie witają ich podejrzliwe spojrzenia, wątpliwej szczerości uśmiechy i atmosfera zwiastująca, że coś się wydarzy.

Przyjmuje nas na lotnisku małomówny i rutynowy Levi. Nie sili się na żadną grzeczność, z wysiłkiem odpowiada na pytania i zaraz zasypia w samochodzie. Po drodze mijamy wielkie pomniki walczących mnichów, hasła w języku angielskim: "Wszystkie style walki zaczęły się w klasztorze Shaolin".

Reklama

Na drodze logiki ekonomicznej

Jak przypominam sobie reportaże Terzaniego z Chin, w których opisuje ruinę klasztoru jeszcze w latach 90., jak wspomina rewolucję kulturalną, w czasie której mistrzowie kung fu zapędzeni zostali do harówy na polach ryżowych, to od razu widzę, że czasy się zasadniczo zmieniły. Gdy Chiny weszły na drogę logiki ekonomicznej, zapach pieniądza uniósł się nad klasztorem. Zaczęto odbudowywać i głosić jego chwałę.

Pierwszym krokiem było sprowadzenie ostatnich mistrzów z jakiś zapadłych wiosek lub Tajwanu i Hongkongu. Krok po kroku w ciągu ostatnich 15 lat Shaolin sięgnął po chwałę, której nie posiadł przez ponad tysiąc lat swojego istnienia. Ale czy w klasztorze takiej chwały się poszukuje?

Zwiastuny kłopotów

Dojeżdżamy, a tam szlabany, kontrole, pokrzykiwania na kierowców, trąbienie itd. Pomijam tłumy turystów, bo tego się już spodziewaliśmy. Powoli zaczynam się obawiać, czy przydzielony kierowca jest równocześnie zawodowym pilnowaczem. Wszędzie mamy się wozić! Czuję, że od jutra zaczniemy sprawiać kłopoty. Zwłaszcza, że od horroru jazdy pod prąd, środkiem jezdni i w nocy na światłach stopu, wolę horror wykłócania się o zakres wolności poruszania się po klasztorze.

Pokoje nadspodziewnie dobre. Zwłaszcza, że wbudowane w wiejskie budynki, ze sporą ruiną w tle i wokoło. Levi prowadzi nas na kolację. Jedzenie fantastyczne, ale padliśmy ofiarą podatku od białej twarzy. Nie rozumiem dlaczego najpierw tłumaczy się nam, że karta po chińsku, poi herbatką i miłą atmosferą, a potem wciska rachunek, że głowa boli. To znaczy rozumiem, ale to nie jest fajne powitanie. No cóż zmiana kraju, zmiana obyczaju. Trzeba się uzbroić, zastawić gardą i do przodu.

Główny Łaziebny

Czytasz relację z wyprawy śladami Bruce'a Lee - zobacz więcej

Już dzisiaj możesz kupić bilety na spektakl "Wejście Smoka. Trailer" w krakowskim teatrze Łaźnia Nowa - sprawdź szczegóły

Łaźnia Nowa
Dowiedz się więcej na temat: Chiny
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy