Wielka złota rybka
Wyprawa na wielką rybę to współczesna wersja bajki o rybaku i złotej rybce. Cenna zdobycz zachowuje życie, bo wraca do morskiej otchłani.
Lazurowe wybrzeża Mauritiusa. Fale oceanu rytmicznie uderzają o burtę potężnej łodzi. Trzech mężczyzn na pokładzie walczy ze skwarem, popijając wodę z małych plastikowych buteleczek. Rosły brunet siedzi sztywno na dziwnym krześle. Odwrócony tyłem do kabiny, nogi ma oparte o specjalne wsporniki.
Przypięty grubym pasem do krzesła, na środku brzucha ma opartą dużą wędkę z równie gigantycznym kołowrotkiem. Koniec wędziska wchodzi w metalowy uchwyt połączony z pasem na brzuchu. Mężczyzna patrzy czujnie w toń wody.
Nagle ostre szarpnięcie linki. Mężczyzna przechyla się gwałtownie w kierunku burty, ale pas zabezpiecza go przed wypadnięciem. Następuje blokada kołowrotka. Wędkarz chwyta mocniej wędkę. Twarz tężeje mu z wysiłku. - Mam go! - rzuca w stronę kabiny sternika. Ryk silnika podnosi dziób gwałtownie w górę. Chwilę później nad powierzchnią tafli pojawia się tułów dwumetrowego marlina. Mężczyzna z wędka ciężko dyszy. Olbrzym pręży się i znika w morskiej otchłani...
Męskie wyzwanie
Wędkarskie wyprawy po wielką rybę stają się w Polsce coraz popularniejsze. Kuszą egzotyką, adrenaliną i pewną przygodą. Miłośnicy "moczenia kija" są w stanie wydać grube tysiące, zamieniając rodzimego karasia, płoć czy lina na tuńczyka czy rekina. Walka z morskim olbrzymem to kwintesencja męskości. Im trudniejsza ekspedycja, tym lepsza.
Jarosław Płatek, wędkarz, właściciel warszawskiego salonu wędkarskiego "Muskie", od lat wyjeżdża na morskie polowania. Był w Szwecji, na Ukrainie, Wyspach Alandzkich. W tym roku polował w Kanadzie na rzece Fraser (prowincja Kolumbia Brytyjska), gdzie złowił spore jesiotry. Zdjęcia z wielkimi jak pień dębu rybami wiszą w centralnym miejscu sklepu. - Dwa największe olbrzymy, jakie złapałem, ważyły 110 i 120 kg i miały po dwa metry długości - wyznaje z dumą. - Łowiliśmy je z przewodnikiem z łodzi zakotwiczonej w zakolu rzeki. Przynętami były głównie filety ryb, minogi lub ikra łososia zawijana w specjalne siateczki. W chwili brania trzeba zdobycz lekko popuścić i potem silnie zaciągnąć. Hol jest bardzo siłowy, bo jesiotr skacze, robi odjazdy. Mój skakał siedem razy nad wodę, uciekał, szarpał się jak szalony. Myślałem już, że go stracę. Wszedł pod łódkę i musiałem kij przekładać, potem się zaplatał o linę kotwiczną. Mocny był jak wół. Męczyłem się z nim prawie godzinę... - relacjonuje.
Jedynym trofeum, jakie Płatek przywiózł z wyprawy do Kanady, były zdjęcia olbrzymów. Jesiotry, które złapał, odzyskały wolność. - Te ryby są pod całkowitą ochroną. Pewnie, że każdy wędkarz marzy o takim trofeum, ale nieporównywalna radość sprawia zwrócenie im wolności i życia - wzdycha.
Marlin i jego koledzy
Dariusz Kraft na co dzień zajmuje się nieruchomościami. W poszukiwaniu wielkiej ryby opłynął już pół świata. Łowił rekiny na wybrzeżu Florydy, tuńczyki na wyspie Timur w Tajlandii, marlina zaś dorwał na wybrzeżach Mauritiusa na Oceanie Indyjskim.
- Wypłynięcie na małej łodzi kosztuje 50 dolarów. Na większym statku trzeba zapłacić dziesięć razy tyle. Pływa się 6-8 godzin. Łowi się głównie na sztuczne ośmiorniczki z silikonu - informuje z przejęciem. - Żyłkę rzuca się na 200-300 metrów od łodzi i ciągnie. Złapałem w ten sposób marlina ważącego 90 kg i długiego na 2 metry. Walczył zaciekle. Rzucał się, wyskakiwał do góry jak torpeda. Sceny zupełnie jak u Ernesta Hemingwaya w powieści "Stary człowiek i morze". - Gdybym nie był przypięty, zrzuciłby mnie z łódki - przypuszcza Kraft i dodaje: Złowioną rybę można zabrać, ale większość wędkarzy satysfakcjonuje sama walka i zwracają im wolność.
Tuńczyk z delfinem
Kraft na egzotyczne wyprawy wyjeżdża zawsze na własną rękę. Wiosną tego roku zasadził się na wielkie tuńczyki na Oceanie Indyjskim. - Zasada jest taka: najpierw wypatruje się delfinów. Jeśli te się pojawią, bankowo będą też i tuńczyki. I rzeczywiście, brały jeden za drugim. Złapałem ok. 20 sztuk!
Maciej Rogowiecki pracuje w firmie Eventur Fishing, która organizuje wyjazdy wędkarskie. Sam też łowi. Jego zdaniem wyjazdy na wielką rybę stają się coraz popularniejsze, bo w Polsce zaczyna brakować ryb. Rabunkowa gospodarka, kłusownictwo - wszystko to doprowadza do spadku rybiej populacji. A za granicą komfort i możliwości łowienia są nieporównywalnie większe.
- Teraz nasi wędkarze wyjeżdżają przede wszystkim do Skandynawii. Na wielkiego szczupaka poluje się w Szwecji, na Wyspach Alandzkich. Z kolei dużego suma można złapać na rzece Pad we Włoszech. Na ryby morskie wyjeżdża się do Norwegii, a w Austrii można złapać pokaźnych rozmiarów ryby łososiowate, szczupaki i sandacze - wylicza jednym tchem.
Nie dotykać ryby
Do Szwecji wyjeżdża co roku przeszło 500 osób. W tropiki większość wędkarzy wyprawia się na własną rękę, bo wyjazdy organizowane przez biura są bardzo drogie. - Ja zawsze jeżdżę sam, często korzystam z przeróżnych promocji lotniczych. Do Tajlandii poleciałem za przeszło tysiąc złotych - zaznacza Kraft.
Wybierając się jednak w tropiki na własna rękę, podejmuje się spore ryzyko. Wędkując w morzu, można trafić na niebezpieczne gatunki. - Trzeba dobrze znać się na rybach. Wszystko, co wydaje się podejrzane, należy odcinać od żyłki i wypuszczać. Nie dotykać, nie głaskać, nie zbliżać się. Skrzydlica ma w kolcach jad zdolny uśmiercić człowieka - przestrzega Kraft.
Cenna zdobycz
2 tys. zł zapłacimy za 6-dniowe połowy w Szwecji (w tym przejazdy łodziami, przewodnik, noclegi i licencja). Wyżywienie we własnym zakresie.
10-15 tys. zł kosztuje tygodniowy wędkarski wyjazd do Kanady, Brazylii czy na Mauritius (all inclusiv).
600 dolarów na dzień to minimalna kwota, którą musimy dysponować w czasie indywidualnej wyprawy do Kanady (przewodnik, motel z kuchnią, licencje -15 dol. plus wypożyczenie samochodu). Nie trzeba mieć karty wędkarskiej, ani umieć wędkować, wszystkiego można się nauczyć na miejscu.
400 zł dziennie kosztuje wyjazd w deltę Wołgi lub Dunaju.
Uzbrojony po zęby
Do połowu szczupaków i okoni trzeba mieć dwie wędki, jedną mocniejszą, drugą delikatniejszą.
200-300 zł kosztuje wędka średniej klasy
ok. 200 zł trzeba zapłacić za kołowrotek
1,5-2 tys. zł to koszt podstawowego wyposażenia (wraz z żyłkami, plecionkami, woblerami, twisterami, błystkami, przyponami, ciężarkami).
Tam warto się wybrać
w Finlandii m.in. pojezierze Joroinen, rejon Laukaa-Suolahti, rejon Kinnula-Kivijarvi, rejon Lohimaa,
w Szwecji szkiery Dragso, szkiery Nynashamn, zatoka Grankullavik, jezioro Bolmen, rejon Vaxjo czy Nedre Dalalven,
Wyspy Alandzkie stanowiące autonomiczna prowincję Finlandii, w Norwegii rejon Bergen, wyspa Smola, rejon Trondheim, rejon Lyngenfjord, rejon Vestfjorden, rzeka Namsen,
w Austrii rejon Aigen, Altenmarkt, rejon Mittersill, Kotschach-Mauthen,
we Włoszech rzeka Pad,
w Mongolii rzeki Dalgermoron, Selenge, Tengis, Chug i Onon.
Wieloryb w obiektywie
Tadoussac to małe, ciche miasteczko oddalone od Quebecu (Kanada) o ponad 400 kilometrów. Położone jest w malowniczym regionie Manicouagan Cote Nord, który roztacza się nad rzeka Św. Wawrzyńca. Wieloryby przypływają tutaj z oceanu w poszukiwaniu pożywienia już od końca maja, a ich obecność w wodach rzeki Św. Wawrzyńca trwa do października. Ponieważ głębokość rzeki tuż przy brzegu wynosi już ponad 100 metrów, ssaki obserwować można z przybrzeżnych skał czasem z odległości nawet trzech, czterech metrów. Najczęściej zobaczyć można orki, walenie błękitne, bieługi oraz kaszaloty. - Trzeba trafić na dobry moment. Fantastycznych obserwacji nie da się przewidzieć. Przyroda to hazard - zaznacza Jeff McKay. Amerykanin z Nowego Jorku mieszkał w Tadoussac przez cały czerwiec. Jest jednym z wielu fotograficznych łowców wielorybów, którzy co roku ściągają tutaj, aby utrwalić na kliszy określony gatunek ssaka. Siedzą godzinami na skałach tylko dla tego jednego fantastycznego zdjęcia. - Pierwszy raz przyjechałem tutaj w 2000 roku. Wtedy tak mnie to miejsce urzekło, że teraz już co roku się tu pojawiam - dodaje.
Marcin Szumowski