Koty, wielbłądy i drony-gołębie. Tak Rosja wykorzystuje zwierzęta w wojnie
Jeszcze niedawno ruch Birds Aren't Real był tylko absurdalnym żartem z teorii spiskowych, a dziś ta satyra nabiera niepokojąco realistycznego wydźwięku, bo w Rosji naprawdę powstają "biodrony", czyli żywe gołębie sterowane implantami mózgowymi. Zwierzęta od dawna stanowią zresztą element rosyjskiej machiny wojennej - od delfinów patrolujących Krym, przez białuchy i foki w Arktyce, po konie, osły, wielbłądy i koty w okopach.

Jakiś czas temu moja redakcyjna koleżanka pisała o ruchu "Birds Aren't Real", którego zwolennicy próbują przekonywać, że - jak sama nazwa wskazuje - ptaki nie są prawdziwe. Ich zdaniem rząd USA w latach 1959-2001 zamordował ponad 12 miliardów ptaków i zastąpił je replikami - superzaawansowanymi dronami obserwacyjnymi, które mają nas szpiegować. Serio! Dorobili do tego nawet całą teorię dotyczącą składanych przez nie jaj (specjalnie zaprojektowane sztuczne coś, do złudzenia przypominające naturalne), odchodów (płynna aparatura śledząca, która nie bez przyczyny najczęściej spada na samochody) czy mięsa (w 100 proc. syntetyczne).
Brzmi to tak absurdalnie, że aż trudno wyobrazić sobie, by ktoś faktycznie w to wierzył? I słusznie, bo "Birds Aren't Real" było jednocześnie formą żartu i satyrycznego ruchu społecznego, który miał zwrócić uwagę na kwestię dezinformacji w sieci. Problem w tym, że po tym, o czym zaraz przeczytacie, przestanie to być takie zabawne… Jak poinformowały kilka dni temu Forbes Russia i rosyjska firma neurotechnologiczna Neiry, w Moskwie przeprowadzone zostały testy gołębi przekształconych w tzw. biodrony, a wszystko za sprawą implantów mózgowych i elektronice umieszczonej w miniaturowych plecakach.
Będzie jak u Hitchcocka
Według Neiry pierwsze stado gołębi z wszczepionymi interfejsami neuronowymi odbyło udane loty testowe z laboratorium i z powrotem, a obecnie firma bada "charakterystyki lotne" dziesiątek kolejnych ptaków. Część z nich ma zostać wysłana na loty o długości tysięcy kilometrów, inne natomiast pozostaną w Moskwie, by przejść dalsze próby. System wykorzystuje opracowane przez firmę elektrody wszczepiane w określone obszary mózgu ptaka, połączone ze stymulatorem i kontrolerem umieszczonym w niewielkim "plecaku", który zawiera również elektronikę zasilaną energią słoneczną.
Widzieliśmy już podobne rozwiązania dla karaluchów, które miały pomóc w szukaniu ofiar katastrof naturalnych czy budowlanych. Kontroler otrzymuje zaprogramowane wcześniej zadanie lotu, podobnie jak w klasycznych dronach, natomiast stymulator wysyła impulsy wpływające na motywację ptaka do skrętu w lewo lub w prawo (pozycjonowanie odbywa się z użyciem GPS i innych metod nawigacji).
Niby do monitoringu… chyba wojskowego
Neiry podkreśla, że w przeciwieństwie do tradycyjnie szkolonych zwierząt, nie jest wymagane żadne uwarunkowanie behawioralne, bo "każde zwierzę staje się zdalnie sterowalne po zabiegu". Dodaje jednak, że chirurdzy mają stosować stereotaktyczne zestawy do precyzyjnego umieszczania elektrod, dążąc do 100-procentowej przeżywalności ptaków po operacjach. Pytanie tylko, czy ktoś w to wierzy, biorąc pod uwagę, że Kreml nie przejmuje się życiem nawet swoich żołnierzy.
A czemu wspominam rosyjskie władze, kiedy mowa o prywatnej firmie? No cóż, chodzi o Rosję, gdzie podobnie jak w przypadku Chin, wszystkie potencjalne technologie podwójnego zastosowania z miejsca zwracają uwagę państwa i są wykorzystywane militarnie. Neiry może więc przekonywać, że jego biodrony będą wykorzystywane do monitorowania linii przesyłowych, węzłów gazowych i innych elementów infrastruktury krytycznej, badań środowiskowych czy misji poszukiwawczo-ratunkowych, ale nikt nie powinien mieć wątpliwości, że jeśli tylko technologia okaże się przydatna, trafi również na front.
Zwłaszcza że jak twierdzi firma, kamery montowane na gołębiach mają działać w oparciu o te same zasady, co systemy monitoringu na infrastrukturze stacjonarnej czy dronach, koszt pojedynczego biodrona ma być porównywalny z dronami podobnej klasy, przy czym zasięg i wytrzymałość "przewyższają je setki razy", a do tego można dopasować rozmiary i "parametry" ptaka do konkretnej misji.
Obecnie rozwiązanie działa na gołębiach, ale każdy ptak może być nośnikiem. Aby unosić większy ładunek, planujemy użyć kruków, do monitorowania obiektów przybrzeżnych mew, a nad dużymi akwenami albatrosów
Dodaje też, że badania nad kontrolowaniem ptaków za pomocą implantowanych interfejsów neuronowych prowadzone były wcześniej w Chinach, Korei Południowej, Stanach Zjednoczonych i Indiach, ale jego zespół przeszedł już z etapu eksperymentalnego do fazy wdrożeniowej i rozważa komercjalizację technologii na rynkach międzynarodowych. Warto też zauważyć, że Rosja ma duże doświadczenie z wykorzystania zwierząt podczas działań wojennych, z którego korzysta również podczas inwazji na Ukrainę.
Delfiny
Przypomnijmy, że już w 2023 roku w sieci zaczęły krążyć zdjęcia satelitarne i relacje świadków sugerujące, że rosyjskie dowództwo przeniosło część swoich "wojskowych delfinów" z Sewastopola do bazy morskiej we wsi Nowoozerne, w północno-zachodniej części okupowanego Krymu. To rejon, w którym regularnie dochodziło do działań ukraińskich sił specjalnych, a chronologia sprowadzenia delfinów pokrywa się z intensyfikacją działań Kijowa na Morzu Czarnym, w tym zajmowaniem platform gazowych i nalotów na rosyjskie cele wzdłuż wybrzeża.
Zresztą Związek Radziecki od czasów zimnej wojny szkoliły delfiny do wykrywania min, łodzi podwodnych i podejrzanych obiektów w portach. Dlaczego akurat te ssaki? Odpowiedź jest prosta - żaden człowiek nie jest w stanie dorównać im w wodzie, są znacznie szybsze, bardziej zwrotne, a dzięki naturalnemu sonarowi potrafią wykryć nurka lub podwodny obiekt z ogromnej odległości. Odpowiednio wyszkolony delfin może więc nie tylko alarmować o intruzach, ale i aktywnie ich odstraszać. Ba, jak wyjaśniał emerytowany radziecki pułkownik Wiktor Baranets w wypowiedzi dla AFP, Moskwa szkoliła też delfiny do podkładania ładunków wybuchowych na statkach wroga.
Foki i białuchy
W rosyjskich programach brały udział również foki i białuchy, trenowane do zadań w Arktyce - od podkładania ładunków wybuchowych po wykonywanie drobnych napraw pod wodą. W 2018 roku chwalili się grupą fok trenowanych do podkładania bomb, drobnych napraw okrętów i "atakowania wrogów ostrymi jak brzytwa zębami". W 2019 roku u wybrzeży Norwegii pojawiła się zaś białucha w uprzęży z napisem "Equipment St. Petersburg", wzbudzając podejrzenia o szpiegowanie. Obserwatorzy z miejsca nazwali ją Hvaldimir, łącząc norweskie słowo hval (wieloryb) oraz imię rosyjskiego prezydenta.
Zwierzę podpływało do ludzi, reagowało na komendy i zachowywało się tak, jakby było przyzwyczajone do kontaktu z człowiekiem, co natychmiast wzbudziło podejrzenia, że pochodzi z rosyjskiego programu wojskowego - światowe media szybko ochrzciły je mianem "szpiega Putina". Choć nigdy nie potwierdzono oficjalnie jej wojskowego pochodzenia, liczne poszlaki i wcześniejsze relacje o podobnych eksperymentach rosyjskiej marynarki wojennej w wskazywały, że Hvaldimir był częścią programu szkolenia białuch do zadań obronnych i rozpoznawczych. Badacze, m.in. dr Olga Shpak z Rosyjskiej Akademii Nauk, sugerowali, że mógł zostać wychowany w wojskowym ośrodku i wykorzystywany do patrolowania portów lub ochrony infrastruktury przed nurkami i dronami podwodnymi, zanim - według jednej z wersji - uciekł z bazy i wypłynął na otwarte morze.
Konie
Jak informowała latem 2023 roku rosyjska agencja informacyjna Bashinform, do jednego z rosyjskich pułków stacjonujących w Ukrainie wysłano wierzchowce z terenów autonomicznej republiki Baszkirii. Sprowadzone miały zostać na prośbę samego dowódcy o pseudonimie "Baszkir", który przekonywał, że biorą już one udział w operacjach wojennych. Do sprowadzenia zwierząt miał też przekonywać duchowny jednostki, który twierdził, że baszkirijskie konie mogą się przydać do "cichych operacji".
Możemy używać ciężarówek i quadów. Ale w ich przypadku istnieje ryzyko wykrycia. O świcie na koniach możemy cicho i dyskretnie dostarczyć wszystko, czego potrzebujemy na pozycje bojowe. Na dwóch koniach to około 200 kilogramów, a rano można zrobić dwa przejazdy
Brzmi sensownie? Oczywiście, ale… chociaż konie są obecne w armiach na całym świecie, nie tylko w służbach reprezentacyjnych czy porządkowych, bo wspierają także regularne jednostki i pomagają w działaniach górskich, wykorzystanie ich przez armię rosyjską ma inny wymiar. A mowa o poważnych niedoborach sprzętowych, które sprawiają, że zwierzęta nie są logistycznym wyborem, ale koniecznością - przypomnijmy tylko, że Rosjanie próbowali już dokonywać szturmów za pomocą rowerów, wózków golfowych, quadów czy motocykli.
Osły i wielbłądy
Z tego samego powodu w pewnym momencie inwazji wpadli też na pomysł sięgnięcia po osły i… wielbłądy. W sieci pojawiły się zdjęcia i filmy opublikowane przez rosyjskie kanały na Telegramie, a jeden z nich podawał nawet, że nie była to jedna z ochotniczych inicjatyw, ale oficjalnie przekazane "pojazdy logistyczne" dla jednostek wsparcia. Może to wskazywać, że osły zostały przeniesione do jednostek frontowych, aby zapewnić logistykę zarówno na linii frontu, jak i w jej pobliżu.
I tu podobnie jak w przypadku koni, teoretycznie ich obecność nie powinna budzić zaskoczenia, bo oddziały górskie niemieckiej armii w Alpach Bawarskich do dziś pracują z mułami, bo nawet dysponując wyrafinowanym innowacyjnym sprzętem, trudno przejść obojętnie obok wytrzymałości tych zwierząt w trudnych warunkach środowiskowych. Tyle że żołnierze 23. Brygady Piechoty Górskiej regularnie z nimi trenują, aby w razie zagrożenia zachowały spokój i skuteczność. A Rosjanie? Nie sądzę.
Ale groteskowy i zarazem tragiczny wymiar działań rosyjskich w Ukrainie jeszcze lepiej oddaje inne wydarzenie, a mianowicie… uratowanie przez obrońców Kijowa wielbłąda baktryjskiego, który został porzucony w okopach razem ze zniszczonym sprzętem wojskowym. Jak wynika z relacji, Rosjanie wykorzystywali go do transportu zaopatrzenia i amunicji - owszem, ten pochodzący z Azji Centralnej gatunek słynie z odporności na ekstremalne warunki i zdolności do przenoszenia ciężkich ładunków, ale nijak pasuje do współczesnego pola walki. Zwierzę zostało zabezpieczone i trafiło do Feldman Ecopark pod Charkowem, czyli ośrodka rehabilitacji zwierząt, który od początku wojny prowadzi programy terapii dla dzieci i dorosłych z niepełnosprawnościami.
Koty
Koty? Na froncie? Dla nich też Rosjanie znaleźli zastosowanie? Oczywiście, wolontariusze z Tatarstanu zaczęli wysyłać je do żołnierzy, by pomogły w zwalczaniu plagi gryzoni w okopach. Pomysłodawca akcji, Władimir Małygin, porównał tę inicjatywę do historii z czasów II wojny światowej, gdy koty uratowały słynny Ermitaż przed inwazją myszy. Dziś, ponad siedemdziesiąt lat później, koty znów mają wspierać rosyjskich żołnierzy - tym razem nie w muzealnych salach, lecz w błocie okopów. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że ich obecność to jednocześnie metafora rosyjskiej armii XXI wieku - archaicznej i prowizorycznej.













