Dubel na orbicie?
Nabierają tempa prace przy uruchomieniu europejskiego systemu nawigacji satelitarnej Galileo, tymczasem władze USA, którego to kraju armia od lat korzysta sieci satelitów GPS, oskarżają Unię Europejską o wielkie marnotrawstwo i zbędne dublowanie istniejącego systemu nawigacji. Tak naprawdę gra toczy się jednak o wielki zysk z usług pozycjonowania satelitarnego - twierdzą analitycy.
Technologia GPS (Global Positioning System) narodziła się w latach 70. w odpowiedzi na zapotrzebowanie wojska na sprzęt do precyzyjnego namierzania obiektów. 24 satelity GPS krążące dziś nad ziemią mogą naprowadzić pocisk na cel z dokładnością do kilkudziesięciu centymetrów. Z GPS-u mogą korzystać także cywile, ale wojsko zakłóca działanie prywatnych odbiorników, których dają pomiary z dokładnością do 50 metrów.
Wskazania systemu Galileo, którego budowę poza UE finansują też kompanie prywatne z Alcatelem na czele, mają być znacznie dokładniejsze (do 15 stóp), a z jego usług będą korzystać setki milionów Europejczyków. Satelity Galileo dostarczą informacji operatorom komórkowym, firmom poszukującym skradzionych samochodów i samym kierowcom korzystającym z wirtualnych atlasów samochodowych. Dochody z tego typu działalności mogą sięgać setek milionów dolarów rocznie, a to łakomy kąsek także dla władz USA, które utrzymanie sieci satelitów GPS kosztuje co roku prawie pół miliarda dolarów. - Amerykanie widzieli już w Europie miejsce dla usług sieci GPS i nic dziwnego, że w tej sytuacji próbują udaremnić powstanie systemu Galileo - twierdzi jeden z angielskich analityków.
Odpowiedź Amerykanów jest stanowcza. - Istniejący już system GPS zapewnia dokładnie te same możliwości, co Galileo, który wciąż jest tylko projektem - przekonuje Mike Swiek, dyrektor zarządzający GPS Industry Council w Waszyngtonie. - Zamiast wydawać mnóstwo pieniędzy, można by podzielić zyski.
Najnowsze plany zakładają, że uruchomienie sieci Galileo nastąpi nie wcześniej, niż w 2008 roku.