25 września 2012: zamach terrorystyczny na Okęciu

Nazywam się Jerzy Grobicki. Mam czterdzieści jeden lat i właśnie umieram. Melodramatyczne, wiem. Nic nie poradzę. To po prostu fakt. Jedni dożywają setki, inni nie są w stanie przebrnąć przez okres niemowlęcy. Mnie przypadło w udziale zajęcie miejsca nieco poniżej połowy stawki.

Z przodu, o kilka kroków, majaczy niewyraźna sylwetka człowieka. Idzie szybko, wprawnie pokonuje nierówności terenu, narzuca szybkie tempo. Nic dziwnego: jest ode mnie o pięć lat młodszy, dużo ćwiczy, jego formie fizycznej niewiele można zarzucić. Zna teren, nie musi pytać o drogę. Podałem mu cel, więc po prostu prowadzi. W przeciwieństwie do niego moja forma zarówno fizyczna, jak i psychiczna pozostawia bardzo wiele do życzenia.

Wierny towarzysz gorączka

Serce wali w tempie właściwym sprinterom, dreszcze niemal zwalają z nóg, trawi mnie gorączka; choć jest wiernym towarzyszem od kilku dni, wcale się do niej nie przyzwyczaiłem. Nie mogę skupić wzroku. Przed oczami latają kolorowe plamy, obraz chwieje się, pole widzenia to rozszerza się, to zawęża. Choroba poczyniła znaczne spustoszenia, szykuje się do ostatecznego ataku. Nie będzie czekać: już czuję przygotowanie artyleryjskie, już czuję gorączkowe działania zwiadowców, pokonywanie przez oddziały saperskie ostatnich linii obronnych stawianych przez mój umierający organizm.

Wystarczy jeden pocisk

Mam w kieszeni lekarstwo, środek, który z pewnością pokona dolegliwości: luger P08, popularne parabellum. Okres świetności tej broni minął dawno temu, ale pełen magazynek dziewięciomilimetrowych naboi potrafi całkiem dobrze posprzątać bałagan, który sprokurowałem. Szczerze mówiąc, pełen magazynek jest całkowicie zbędny. Wystarczy jeden, dobrze ulokowany pocisk. Zatrzymuję się. Każę stanąć mojemu towarzyszowi. Staram się upewnić, że właściwie zrozumiał to, co mu przez ostatnie kwadranse opowiadałem. Jego chaotyczne odpowiedzi nie napawają optymizmem.

Zrobiłem, co należało

Nie ma żadnej pewności, że okaże się mądrzejszy ode mnie, że uniknie błędów, że pokieruje swoim życiem w sposób właściwy. Nie mam jednak na to wpływu. Zrobiłem, co należało, wykorzystałem wszystkie możliwości, by go przekonać. Moja rola się kończy. On będzie dalej postępował wedle własnej woli i własnej oceny sytuacji. Pistolet drży. Ręka wędruje w górę. Człowiek przede mną krzyczy coś niezrozumiale. Już czas. Przyspieszam ruch, stabilizuję broń. Nazywam się Jerzy Grobicki, mam czterdzieści jeden lat. Strzelam. Prosto we własną skroń.

***

Zaskoczenie i szok

Huk był ogłuszający, wyrywający bębenki, nieporównanie donośniejszy niż poczwórna pistoletowa salwa. Ułamek sekundy później dopadł mnie potężny oślepiający błysk. Zaskoczenie i szok spowodowały, że padłem - wszyscy w polu widzenia zrobili to samo - na ziemię. Zanim się z nią zetknąłem, kątem jeszcze widzącego oka - chwilę później oślepłem na jakiś czas - zobaczyłem, że facet od kluczyków gapi się z niedowierzaniem na halę przylotów, starając się coś zrozumieć z otaczających go wydarzeń, a potem, pchnięty jakąś tajemniczą siłą, uderza plecami o maskę voyagera, przelatuje przez nią i spada po drugiej stronie, definitywnie znikając mi z pola widzenia.

Rozbijali głowy, łamali ręce

Gdy się ocknąłem, może po dwóch sekundach, a może po dwudziestu, poprzez koszmarne dzwonienie w uszach usłyszałem gwałtowną strzelaninę. Ktoś pruł długimi seriami w głąb budynku (kałasznikow - zanotowałem beznamiętnie - jeden z tych nowych), wtórowało mu kilka innych, gdzieś dalej. Terkot serii nie był bynajmniej osamotniony - występował z towarzyszeniem potężnego chóru przerażonego wrzasku, oszalałego ryku, wyrażającego najwyższy strach i najwyższą niezgodę. Ludzie krzyczeli, wywracali się, rozbijali głowy i łamali ręce, spadali ze schodów i ginęli od kul. Szok spowodowany działaniem granatów powodował panikę i zanik racjonalnego myślenia. Serie skutecznie wybiły ludziom z głów myśl o ucieczce.

Reklama

Iluzja bezpieczeństwa

Choć w uszach nadal rozlegał się dźwięk wszystkich kościelnych dzwonów świata, usłyszałem płacz Johny'ego. Rodzic takie rzeczy słyszy, mimo że teoretycznie nie powinien. Instynktownie przyciągnąłem go do siebie i przykryłem ciałem. Uznałem, że pozycja, jaką zajmujemy obecnie, wtuleni w granitowe płyty podłogi, nie gwarantuje niczego, ale stwarza choć iluzję bezpieczeństwa; gdybyśmy próbowali wstać, kule ścięłyby nas w sekundę. Ostrożnie otworzyłem oczy. Obok mnie w dziwnie wykręconej pozycji zobaczyłem Wieteskę. Żył, bo zwłoki nie sapałyby tak wściekle. Za nim Staś wtulał się w Rozalkę. Kurcewicz i Galaś leżeli nieco dalej i prezentowali również pewną aktywność życiową - rozglądali się na boki równie dyskretnie jak ja i próbowali, z równą jak ja ciekawością, dowiedzieć się, w co takiego tym razem wdepnęliśmy.

Rozbiegane, nienawistne oczy

Szczurzooki stał nieopodal, otwierając usta i starając się wyrównać ciśnienie w uszach. Nadal trzymał w ręku pistolet i bacznie rozglądał się dookoła. Jego mina wskazywała, że najprawdopodobniej jest dość zadowolony z dotychczasowego przebiegu wydarzeń. Niespiesznie w naszą stronę zbliżał się następny facet, tym razem uzbrojony w kałasznikowa. Wyglądał paskudnie, miał nalaną śniadą twarz, kruczoczarne włosy, obwisły wąs i rozbiegane, nienawistne oczy. Ale karabin trzymał pewnie, łagodnymi ruchami omiatając lufą tę część hali. Ludzie leżeli pokotem, tam gdzie zastały ich serie i wybuchy, nierówną mozaiką pokrywali podłogę, bojąc się podnieść głowę czy nawet energiczniej poruszyć. Facet z kałachem metodycznie lustrował wzrokiem tłum i nie sądzę, by jego uwadze cokolwiek mogło umknąć. Sprawiał wrażenie zawodowca. Podszedł do Szczurzookiego i zaczął z nim półgłosem dyskutować.

Zakryj twarz dłonią

Jeżeli chodzi o mnie, uwagę dzieliłem pomiędzy nich a szlochającego rozpaczliwie syna, próbującego za wszelką cenę wydostać się spode mnie. Starałem się być łagodny i stanowczy zarazem, ze stanowczością rosnącą wprost proporcjonalnie do uwagi poświęcanej mi przez ludzi z bronią; nie chciałem dawać im żadnego pretekstu. Udało się w ostatniej chwili. Mały nabrał głęboko tchu, jakby zbierając siły przed jeszcze głośniejszym płaczem. Zakryłem mu buzię dłonią i zasłoniłem ciałem przed wzrokiem obu mężczyzn. Johny szarpał się i wiercił, a ja szeptałem mu w ucho najbardziej uspokajające i kojące słowa, jakie tylko mogłem znaleźć w swej skołatanej i przestraszonej mózgownicy. W końcu coś do chłopaka dotarło; może wszedł do akcji instynkt, najlepszy w takich sytuacjach doradca. W każdym razie, nim ktokolwiek zainteresował się nami na dobre, Johny przestał się wyrywać.

Najwyraźniej kogoś szukali

Mogłem ponownie skoncentrować uwagę na tym, co działo się wokół.Po krótkiej dyskusji Wąsaty i Szczurzooki postanowili ruszyć tyłek. Przeszli obok niespiesznym krokiem, po czym zajęli stanowisko przy drzwiach wejściowych. Zaryzykowałem dokładniejsze spojrzenie dookoła. Różnobarwny sterroryzowany tłum leżał niczym skoszony łan. Ale moją uwagę przykuli ci, którzy stali: mężczyźni rozmieszczeni w różnych miejscach lotniska, w głównej hali, na antresoli, u szczytu ruchomych schodów prowadzących na niższą kondygnację. Ubrani w cywilne ciuchy, z jakiegoś jednak powodu sprawiające wrażenie mundurów, jednolicie uzbrojeni w rosyjskie karabiny szturmowe, obwieszeni granatami, spokojni, kompetentni i dążący prosto do celu, bez tracenia czasu na zbędne niuanse. Niemal wszyscy w typie facetów, którzy przed chwilą przeszli obok nas. W polu widzenia dziesięciu. Może jedenastu. Ich widok przyprawiał o dreszcze i zwiastował dalsze kłopoty. Oto pierwszy z nich: zmierzająca w naszą stronę grupka czterech facetów z bronią maszynową. Poruszali się powoli i dokładnie mierzyli wzrokiem leżących na kamiennych płytach podłogi nieszczęśników. Niekiedy jeden z nich zatrzymywał się, lufą dźgał w bezbronne plecy, zmuszał do podniesienia głowy, przez chwilę przypatrywał się zastraszonej fizjonomii, po czym cofał broń i szedł dalej, przez cały czas dbając, by szereg był wyrównany. Ci ludzie najwyraźniej szukali czegoś lub kogoś...

Książka "www.ru2012.pl" Marcina Ciszewskiego ukazała się nakładem wydawnictwa Znak Litera Nova.

Śródtytuły pochodzą od redakcji portalu INTERIA.PL

.
Dowiedz się więcej na temat: 2012 | zamachy | Medycyna | literatura
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama