Denis Urubko: Przez K2 straciłem pół roku życia

Po wyprawie na K2 zostały we mnie mieszane uczucia. Są dobre wspomnienia, jest akcja ratunkowa na Nanga Parbat z Adamem Bieleckim, Piotrem Tomalą i Jarosławem Botorem, ale mam też nieustające przekonanie, że straciłem pół roku ze swojego życia - przyznaje w rozmowie z Interią Denis Urubko.

Urodzony w 1973 roku w rosyjskim Niewinnomyssku Denis Urubko jest jednym z najlepszych współczesnych himalaistów. Zdobył czternaście ośmiotysięczników, w tym dwa - po raz pierwszy w historii - zimą (Makalu - 8481 m n.p.m., Gaszerbrum II - 8035 m n.p.m.).

Od 2015 roku ma polskie obywatelstwo. Zimą tego roku próbował wraz z narodową wyprawą kierowaną przez Krzysztofa Wielickiego zdobyć K2. Podczas tej ekspedycji zasłynął wraz z Adamem Bieleckim brawurową akcją ratunkową na Nanga Parbat. Wspinaczom udało się uratować Elisabeth Revol, dalsza droga po Tomasza Mackiewicza niestety nie była możliwa.

Reklama

Kilka tygodni później Denis Urubko podjął kontrowersyjną decyzję o odłączeniu się od reszty grupy i spróbował samotnie wejść na K2. Po nieudanym ataku opuścił bazę. M.in. o tych zdarzeniach rozmawialiśmy przy okazji premiery drugiego wydania jego książki pt. "Skazany na góry".

Dariusz Jaroń, Interia: "Skazany na góry" może mieć pozytywne lub negatywne konotacje. Co te słowa dla pana znaczą?

Denis Urubko: - To nie jest skazanie rozumiane jako wyrok do odsiedzenia w więzieniu. Wręcz przeciwnie, góry oznaczają dla mnie wolność. Jestem im oddany całym swoim życiem, myślami i planami na przyszłość.

W żaden sposób nie są kulą u nogi?

- Nie, wspinaczka to moja największa pasja. Żyję górami, staram się o nich jak najczęściej opowiadać i zarażać swoją miłością do nich innych ludzi.

Często jest pan przedstawiany jako maszyna zaprogramowana do pokonywania największych wyzwań himalaizmu. Ginie w tym przekazie pańskie prawdziwe oblicze. Jakie ono jest?

- Doszło do tego, że nawet jeśli ktoś wysyła mi zdjęcie z prośbą o autograf, wybiera ujęcie z poważną miną, kiedy jestem zły lub mocno na czymś skoncentrowany. W mojej skromnej opinii to nie jest prawda o mojej osobowości. Jestem człowiekiem pełnym humoru, dużo się śmieję, staram się być jak najbardziej pozytywnie nastawiony do świata. Zbyt często, również w środowisku wspinaczkowym, myślimy o himalaistach jak o poważnych wojownikach pozbawionych słabości czy chwil zwątpienia. A ja jestem normalnym człowiekiem, różnimy się tym, że ja w dużej mierze powierzyłem życie górom.

Może ten wizerunek bierze się stąd, że w wysokich górach trzeba być ostrożnym i skoncentrowanym?

- Trzeba, ale nie zawsze. Nawet podczas ostatniej wyprawy na K2 kręciliśmy filmiki, na których żartujemy, śmiejemy się wspólnie. Szczególnie zaprzyjaźniliśmy się z Adamem Bieleckim i Maciejem Kaczkanem, do tego w górach otaczają mnie piękne widoki, dostarczając pozytywnych emocji. Tymczasem na zdjęciach przedstawiany jestem tak, jakbym nieustająco zastanawiał się nad mrokami życia.

Zdążył pan już zatęsknić za wysokimi górami?

- W żadnym wypadku! Jestem naprawdę zmęczony. Dużo mnie kosztowała, pod względem fizycznym, ta zima. Przed wyjazdem na wyprawę przez trzy miesiące bardzo intensywnie trenowałem we Włoszech, a potem solidnie przemarzłem podczas trekkingu do bazy i akcji górskiej na K2 i Nanga Parbat. Wspinaczka momentami była ryzykowna, to też zostawia ślad. Cieszę się, że moje kolejne plany dotyczą niższych wysokości, gdzie temperatury są wyższe, a ja będę mógł się skoncentrować na bardziej technicznej wspinaczce w wąskim gronie sprawdzonych przyjaciół. Z wyższych gór w najbliższym czasie mam w planach tylko Szczyt Lenina (7134 m n.p.m.), ale będzie to wyprawa edukacyjna. Będę uczył młodych wspinaczy taktyki, działania na wysokości i aklimatyzacji.

Co z Himalajami i Karakorum? Planuje pan powrót za rok czy dwa?

- W przyszłym roku będę dwukrotnie w Karakorum, na wiosnę i w lecie. Za dwa - trzy lata chcę też wrócić do himalaizmu zimowego, najpewniej będę celował w Broad Peak i K2. Zamierzam się rozwijać, jeździć wspólnie na wyprawy z dobrymi ludźmi i wspinaczami, może z Adamem Bieleckim, może z moimi przyjaciółmi z Włoch, żeby krok po kroku poprawiać swoje umiejętności i móc spełniać kolejne górskie marzenia.

Emocje po zimowej wyprawie na K2 pewnie już opadły. Jak ją pan wspomina?

- Pozostały we mnie mieszane uczucia. Z jednej strony jest przyjaźń z Adamem Bieleckim i Marcinem Kaczkanem, piękne widoki, trudne warunki, kiedy ruszyłem sam na górę, jest akcja ratunkowa na Nanga Parbat z Adamem, Piotrem Tomalą i Jarosławem Botorem. Są zatem dobre wspomnienia, ale mam też nieustające przekonanie, że straciłem pół roku ze swojego życia. Wiele czasu poświęciłem na trening, oddalając na dalszy plan inne obowiązki, mniej czasu spędzałem z dziećmi... Chciałbym to, co było złe przy okazji wyprawy na K2 wyrzucić z głowy jak najszybciej.

Sądzi pan, że zdobycie szczytu tej zimy było możliwe?

- Oczywiście. Byłem przekonany na 100 procent, że tego dokonamy. Wierzyłem w to na początku bardzo mocno, w skład naszej ekipy weszli przecież bardzo uznani wspinacze. Potem zacząłem odkrywać, że dalecy jesteśmy od tego, co sobie wymarzyłem. Teraz myślę, że była realna szansa dla mnie i innych kolegów na zdobycie szczytu, ale popełniliśmy błędy na etapie przygotowań - rok, pół roku temu, które się odezwały w trakcie ekspedycji.

Zabrakło przede wszystkim zrozumienia?

- Tam na górze jesteś jak zwierz. Dla wspinacza wysokogórskiego istotne jest to, żeby w każdych warunkach zachować człowieczeństwo, starać się myśleć i funkcjonować tak jak tu, na dole - w strefie komfortu. Na górze koncentrujemy się głównie na tym, żeby przeżyć, odkładamy na bok inne rzeczy, ale trzeba o nich zawsze pamiętać.

Myśli pan, że może dołączyć do kolejnej narodowej polskiej wyprawy, współpracować ponownie w przyszłości z Krzysztofem Wielickim?

- Wszystko jest możliwe. Musimy tylko uregulować na początku i końcu wyprawy nasze relacje i spojrzenie na wspinaczkę. Podam przykład. Mam przyjaciół z Hiszpanii czy Włoch, bardzo mocnych wspinaczy, ale między nami są pewne nierozwiązane sprawy natury etycznej. Nie pojadę z nimi na wyprawę, bo według mojego światopoglądu na pewnym jej etapie popełniają błędy. W przyszłości nie wykluczam jednak współpracy z nimi, nie wykluczam również udziału w kolejnej polskiej wyprawie.

 Czyli musicie siąść, porozmawiać z Krzysztofem Wielickim...

- Nie musimy. To błędny sposób myślenia. Trzeba żyć dalej, cieszyć się życiem, wspinać się w górach, urządzać przyjęcia, spędzać czas z dziewczynami. Może na jakimś etapie padnie propozycja, żeby zrobić coś wspólnie, albo nasze drogi samoistnie się rozejdą. Nie ma sensu naciskać. Wolę, kiedy wszystko układa się w życiu naturalnie. To według mnie najlepszy sposób na rozwiązywanie problemów.

Uwaga mediów was nie rozpraszała? To było trochę jak Big Brother, brakowało tylko kamer przytwierdzonych do waszych kasków...

- To nie jest nic nowego. W książce opisałem zimową wyprawę na K2 z 2003 roku. Wtedy też było bardzo duże zainteresowanie mediów. Myślę, że problemy nigdy nie wynikają z otoczenia, tylko biorą się z nas samych.

Pytałem o pańskie wspomnienia z wyprawy na K2, dla mnie najważniejszy pozostanie filmik z Nanga Parbat. Kompletna ciemność, słychać tylko oddech i słowa: "Elisabeth, miło cię widzieć".

- To była chwila wielkiej satysfakcji. Zrobiliśmy wszystko, żeby pomóc naszej francuskiej koleżance. Znałem dobrze Nanga Parbat z wcześniejszych lat, pewnie mi się wspinało. Szczególnie ważne tamtej nocy było to, że wraz z Adamem Bieleckim funkcjonowaliśmy jak dwie ręce tego samego organizmu. Rozumieliśmy się bez problemu, byliśmy bardzo pozytywnie nastawieni co do szans realizacji zadania, z jakim przyszło nam się zmierzyć. Nie było miejsca na pytania i wątpliwości. Wysiedliśmy z helikoptera doskonale wiedząc, co mamy zrobić, żeby jak najszybciej dostać się do schodzącej z góry Elisabeth i uratować ją.

Na górze został jeszcze Tomasz Mackiewicz.

- Pytanie o to, co mamy robić w dalszej kolejności było wtedy kluczowe. Próba dojścia do Tomka byłaby równoznaczna z zostawieniem Elisabeth samej. Była kompletnie wyczerpana, sama nie mogłaby zejść niżej, nie mogła nawet poruszać palcami.

Ruszając z akcją ratunkową zakładaliście maksymalną wysokość, do której wyjdziecie?

- Byliśmy z Adamem Bieleckim gotowi nawet na zaatakowanie szczytu. On jest jak maszyna, jest znakomicie przygotowany mentalnie do wspinaczki, a do tego to wyjątkowo pozytywny człowiek, ciągle się uśmiecha. Gdyby trzeba było iść dalej, powiedzmy na wysokość 7200-7500 m n.p.m. lub wyżej, zrobilibyśmy to. Pozostawało pytanie - kogo ratować? Dwójki w tych warunkach, a przede wszystkim w złym stanie zdrowia, nie bylibyśmy w stanie sprowadzić.

Po akcji na Nanga Parbat był pan wraz z Adamem Bieleckim "polskim bohaterem", kilka tygodni później został "rosyjskim wspinaczem, który samowolnie ruszył na szczyt K2".

- Nikogo nie zmuszam do tego, żeby postępował tak jak ja, ale usprawiedliwiam próby realizacji marzeń, nawet jeśli ich metody nie spotykają się z poklaskiem. Nie będę decydował za swoje dzieci, zabraniał im podążania ich własnymi ścieżkami, tylko będę ich w tej wędrówce wspierał. Moja decyzja o próbie samotnego zdobycia szczytu była okazją dla całej społeczności wspinaczkowej w Polsce i naszej drużyny, gdyby mi się powiodło, moglibyśmy wszyscy wracać do domu ze świadomością zrealizowania celu.

Gdyby jeszcze raz miał pan podjąć decyzję o samotnym ataku na szczyt, to?

- Postąpiłbym tak samo. A gdybym zdobył zimą K2, napisałbym o tym książkę.

Póki co K2 zimą pozostaje jednym z największych wyzwań himalaizmu. Co jeszcze pana motywuje?

- Wyzwania, jakich nie podejmowałem wcześniej. Nie chcę się zatrzymywać, osiadać na laurach, to dla mnie ważne. Interesują mnie ekstremalnie techniczne drogi, mam ich za sobą sporo, ale chociażby poziomu trudności 7c w skale jeszcze nie zrobiłem. Co poza tym? Słynna góra Uszba na Kaukazie, Cerro Torre w Ameryce Południowej... Chcę robić wszystko to, na co wcześniej nie miałem czasu. Tego też życzę wszystkim czytelnikom tej rozmowy - jeśli o czymś marzycie, nie odkładajcie tego na niezdefiniowaną przyszłość, tylko zróbcie to dziś.

Rozmawiał: Dariusz Jaroń

Denis Urubko "Skazany na góry", wydanie II. Wydawnictwo Agora, data premiery: 4 kwietnia 2018


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy