Dlaczego nienawidzimy świąt? Robert Rutkowski: Polacy idą na wigilię jak na ring

Nie dla wszystkich święta to radość, spokój i wyciszenie /LECH GAWUC/REPORTER /East News
Reklama

- Często widzę takie wpisy czy komentarze na Facebooku - ludzie piszą dokładnie te słowa: „nienawidzę świąt”. Ci, którzy to manifestują, nie zdają sobie sprawy z tego, że wykrzykują światu, jacy są pokiereszowani. I kompletnie nie chodzi tu święta. To wyraz tego, że ktoś ma problem. Z bliskością, z rodzicami. Symboliczne przełamanie się opłatkiem jest dla niektórych katastrofą - mówi psychoterapeuta Robert Rutkowski.

Mówi się o nich, że są czasem spokoju, radości, pojednania, rodzinnych spotkań i melancholii. A przynajmniej powinny takie być, bo taki obraz wykreowała popkultura i my sami jako społeczeństwo. Sęk w tym, że gdy coś "powinno" albo "musi" być przyjemne, to przeważnie nie jest. Dla wielu radosne święta to wydmuszka, iluzja, a nawet kłamstwo. Kojarzą się ze stresem, krępującymi rozmowami, kłótniami lub samotnością.

"Nienawidzę świąt" - słyszymy te słowa od znajomych, przyjaciół i krewnych zaskakująco często. Nieraz nawet sami tak myślimy. - To oznaka poważnego problemu - tłumaczy psychoterapeuta Robert Rutkowski. - Polacy nie potrafią przygotować się odpowiednio do świąt.

Reklama

Bartosz Kicior, menway.interia.pl: Zgodziłby się pan z tym, że dla wielu osób święta są czasem stresu, a nie, tak często spotykanych w życzeniach, spokoju i radości?

Robert Rutkowski: - Można powiedzieć, że są czasem niepokoju, a nieraz i lęku. Wszystko zależy od przygotowania, nie tylko w kategoriach logistycznych, organizacyjnych, kulinarnych czy nawet duchowych, a emocjonalnych. Niestety, skupiamy się tylko na części organizacyjnej i kulinarnej właśnie. Sfera emocji jest traktowana absolutnie po macoszemu. Polacy nie przygotowują się do świąt w prawidłowy sposób.

Dobrze zrozumiałem: święta to czas lęku?

- Tak. Warto pamiętać, że przy stole wigilijnym siada najbliższa rodzina, czyli ludzie, którzy prawdopodobnie znają się od lat. To są nieraz głębokie zażyłości, sięgające wczesnego dzieciństwa. Skoro spięcia czy obawy pojawiają się nawet przy tak zwanych niedzielnych obiadkach, to tym bardziej mogą wystąpić z okazji świąt. Mówię tu o ocenianiu i strachu przed nim. Wielu ludzi traktuje święta jako okazję do pokazania się z jak najlepszej strony, szczególnie, jeśli biorą w tym udział rodzice. Tym bardziej, gdy w dzieciństwie brakowało akceptacji, dzieci były strofowane, krytykowane, a nawet - tego tematu również należy dotknąć - bite.

- Tam, gdzie pojawiła się kiedyś przemoc słowna, werbalna, fizyczna, emocjonalna lub któregoś z rodziców nie było, nie miał okazji uczestniczyć w życiu rodzinnym, święta mogą stanowić upust dla skrywanego żalu albo ukrytego lęku.

- Jeszcze inną rzeczą jest demolka organizacyjna. Trudno mówić o czasie wyciszenia, kiedy ludzie podróżują między stołami wigilijnymi. Czasem trzeba zmieścić dwa albo więcej spotkań jednego wieczoru, bo ludzie unikają spotykania się razem wielkimi grupami przy jednym stole. 

- Jeździmy więc od jednego miejsca do drugiego. Wyobraźmy sobie małżeństwo, które odwiedza rodziców żony, ale rodzice męża są po rozwodzie, więc robią się nagle trzy wigilie. A słyszałem nawet o przypadkach, w których trzeba "obskoczyć" i cztery wigilie. To już jest absurd. Rodzi to ogromny stres, bo ludzie zastanawiają się, jak wszystko zorganizować, jak pogodzić, żeby na koniec  spędzić jeszcze chwilę razem w domu.

- Nie unikniemy też zaczepienia o tegoroczną sytuację, czyli o pandemię. Szczerze mówiąc, ciekawy jestem, czy ludzie nie będą przypadkiem lekko zdziwieni przy stołach wigilijnych. Nasze interakcje są teraz jakie są, czyli w praktyce ich nie ma. Może to wpłynąć na atmosferę, ale paradoksalnie - pozytywnie. Może nastąpić tęsknota. Mogą być zaskoczeni tym, co się pojawi w ich głowach. Pandemia może również spowodować, że nie będzie takiego skakania. Wiele osób może nawet odczuć pewną ulgę.

 - A co do lęków: niewielu osobom udało się, mówiąc językiem branży, przepracować relacje z rodzicami czy rodziną. Mało kto przeszedł proces wybaczenia rodzicom. Usłyszałem ostatnio od jednej pani, że wręcz "nienawidzi" rodziców męża, że nie chce się z nimi widzieć i najchętniej zostałaby w domu w święta. Symboliczne przełamanie się opłatkiem jest dla niektórych katastrofą. Powinno być to pojednaniem, a gdy łamiemy się z kimś opłatkiem, życzymy mu wszystkiego najlepszego, ale najchętniej byśmy kopnęli go w brzuch, to robi się problem. To śmiech przez łzy, oszustwo, oszukujemy samych siebie i obciążamy się tym.

- Dlatego kluczem jest przygotowanie emocjonalne. Jeśli chcemy przeżyć święta w spokoju, harmonii, radości. Warto się przygotować, żeby te sprawy pozałatwiać. Ale ludzie traktują to jak student-lekkoduch, który uczy się do egzaminu w dniu egzaminu.

A nie jest tak, że niektórzy traktują to jako instytucjonalny obowiązek? Nie dostrzegają wymiaru duchowego czy emocjonalnego właśnie, tylko muszą "zrobić święta", bo to obligatoryjne?

- To jest kwestia wyboru. To ja decyduję, jak będę myślał czy myślała o danym wydarzeniu. Wigilia może być takim początkiem kilku dni wyciszenia, zabawy w Mikołaja, w dawanie prezentów, spędzenia czasu z dziećmi. Ale jeśli z życia zrobiliśmy jeden wielki wyścig, to nie spędzimy świąt inaczej. Cud się nie wydarzy. Zwierzęta mogą przemówić ludzkim głosem, ale lepiej byłoby, gdybyśmy spojrzeli na siebie tak życzliwie, jak czasem patrzymy na swoje zwierzaki.

Gdy rozmawiam z ludźmi, słyszę czasem wprost, że "nienawidzą świąt"...

- To jest bardzo ważny zwrot. Często widzę takie wpisy czy komentarze na Facebooku - ludzie piszą dokładnie te słowa: "nienawidzę świąt". Ci, którzy to manifestują, nie zdają sobie sprawy z tego, że wykrzykują światu, jacy są pokiereszowani. I kompletnie nie chodzi tu święta.

To wyrażenie jakiegoś problemu?

- Ten zwrot jest bardzo diagnostyczny, bo to wyraz tego, że ktoś ma problem. Z bliskością, z rodzicami. To pokazanie światu swojej pięty achillesowej, miękkiego podbrzusza.

- To też pierwszy krok do rozpoczęcia procesu oczyszczania. Osobiście poświęcam na "fejsa" jakieś 10 minut dziennie, bo w internecie wszystko znika w tej magmie i płynącym tam potoku głównie politycznej kloaki. Ale mam aż ochotę odpisać pod takim manifestem: "Czy chcesz o tym opowiedzieć?". Bo takie coś aż prosi się o rozmowę.

Co generuje więcej negatywnych emocji - przygotowanie do świąt czy same święta?

- Kontakt z ludźmi, którzy mogą nas oceniać. Jeżeli przywiązujemy do tego dużą wagę, mamy zaburzone poczucie własnej wartości, czerpiemy w życiu satysfakcję tylko i wyłącznie z pochwał, i jeśli ktoś nas nie pochwali, to czujemy się chorzy (a wielu ludzi chodzi na permanentnym głodzie pochwały i nagrody), to to jest największym generatorem negatywnych emocji. Każdy z nas ma jakąś cząstkę tego, bo miło nam, jest jeżeli ktoś nas pochwali, ale nie wszyscy mdlejemy, jeżeli spotkamy się z negatywną oceną.

- Wielu ludzi żyje jednak z deficytami, które są konsekwencją niewykonania zadania przez naszych rodziców, a tym zadaniem jest zaopatrzenie dziecka w bezwarunkowa akceptację. W Polsce w dużej mierze relacje pomiędzy rodzicami a dziećmi polegają na tym, żeby tylko wytykać dzieciom błędy. Szkoły są z resztą też tak skonstruowane, żeby już od podstaw udowodnić dziecku, że jest idiotą. 

- Cały model edukacyjny na tym bazuje. Nie szuka się u ucznia pozytywów, chodzi tylko o to, żeby mu dokopać. Trudno potem wejść w dorosłość bez problemów. Ciągle słyszę w gabinecie o nieakceptujących albo nieobecnych rodzicach, zajętych pracą, karierą, biznesem. Te złe emocje to wypadkowa oceny, braku akceptacji i chęci zasłużenia w oczach matki i ojca.

 - To jest jeden z powodów. Drugi jest taki, że nasza przestrzeń przy stole jest zanieczyszczona. Do tego też należy się przygotować. Najlepiej już zawczasu "zepsuć" telewizor...

Telewizor to chyba najważniejszy gość w naszych domach podczas wigilii i spotkań świątecznych...

- Bardzo ważne jest, aby tego telewizora przy świętach z nami nie było. Oprócz tego sugeruję również ogarnąć mechanizm, zgodnie z którym gospodarze, nawet online, jak w scenie z "Sensu Życia" Monty Pythona, dali ludziom listę tematów, na które można rozmawiać.

Chodzi o obszary rozmowy, poza które nie wolno wychodzić?

- Dokładnie. Ktoś z gospodarzy musi trzymać rękę na pulsie i reagować w momencie, kiedy jakiś gość odpływa na niebezpieczny teren. Czasem bywa tak, że krewny, dajmy na to, brat szwagra, przy ostatnim spotkaniu pokonał mnie na argumenty słowne i przegrałem z nim utarczkę, więc teraz noszę w sobie poczucie porażki. Wchodzimy na wtedy na wigilię jak na ring, przygotowujemy cytaty, argumenty. Traktujemy święta jako okazję, żeby się zemścić. Tak nie może być.

Co z ludźmi, którzy naprawdę kiedyś nas skrzywdzili i mamy bardzo przykre przejścia z nimi albo są po prostu toksyczni i wiemy, że na pewno zaczną jakieś utarczki słowne?

- Musimy dokonać bardzo prostej, wręcz biznesowej kalkulacji: czy mi się to opłaca? Czy to nie będzie pyrrusowe zwycięstwo, jeśli komuś dołożę? Jeśli zależy mi na jakiejś relacji, na przykład kocham swoją żonę, to dla jej dobra nie będę walczył z jej ojcem. Wiem, że jest idiotą i fatalnym człowiekiem, ale z sympatii do niej nie będę z nim wchodził w potyczki słowne.

- Jeśli ktoś musi się koniecznie spierać, kłócić się, przepychać swoje zdanie, krzyczy, to pokazuje swoją słabość. W przypadku jakichś niefajnych sytuacji, zaczepek słownych, niszczenia atmosfery, gospodarz powinien podejść, szepnąć do ucha takiemu wichrzycielowi: "chodź tam, do pokoju obok, musimy chwileczkę porozmawiać". W obecnych warunkach może być nieco trudniej, jeśli będziemy łączyć się online, ale nie zmienia to niczego - nadal potrzebny jest moderator dyskusji.

No tak, ale mówimy o układzie, w którym gospodarz spełnia swoje zadanie albo kiedy nie musimy się koniecznie z kimś konfrontować, tylko możemy spuścić wzrok i po temacie. Co w sytuacji, kiedy gospodarz jest nieudolny albo sam atakuje? Co w przypadku kierowania bezpośrednio do nas tych klasycznych, polskich pytań o ślub, dzieci, partnera? Krytykę pracy, samochodu, sposobu życia?

- Tu przydaje się asertywność. Musimy odpowiedzieć w sposób parlamentarny, choć wielu osobom najczęściej ciśnie się na usta to tak popularne  za sprawą protestów słowo. Można wtedy inteligentnie i subtelnie wybrnąć - na przykład odwołując się do wspomnianej przeze mnie listy tematów. Jeśli ktoś zacznie kogoś szturchać, to można odpowiedzieć, że są określone obszary dyskusji i nie wychodzimy poza nie. To jest okazanie siły.

Co jeśli spotykamy się z kimś, z kim mieliśmy w przeszłości bardzo źle przejścia, kto naprawdę wyrządził nam zło?

- Wie pan, kiedyś miałem dobermana, dzięki któremu nauczyłem się w ogóle obcować z psami. Włożyłem mnóstwo pracy w to, żeby się z nim "dogadać", przeczytałem wiele książek. Ale kiedy spacerowałem z nim przez osiedle, a szedł na miękkiej smyczy, i małe psy obszczekiwały go na każdym kroku, on kroczył z dumnie wyprostowanym pyskiem. Gdyby nie był ułożony, to zrobiłby im pewnie krzywdę. Jeden zacisk szczęki i z takiego psiaczka by nic nie zostało. Ale on kompletnie nie reagował, to była manifestacja jego siły.

Skąd się bierze to, że niektórzy, siadając do stołu świątecznego, ruszają tak naprawdę na wojnę?

- Grupa działa bardzo stresująco. Ludziom przeszkolonym w różnego rodzaju sytuacjach, w których byli zmuszeni do jakichś żywiołowych dyskusji, np. w pracy czy na szkoleniach, jest nieco łatwiej, bo są biegli w komunikacji i nie czują lęku, nie mają obaw przed grupą. Wszelka słowna agresja jest zawsze świadectwem słabości. A jeśli nasze kompleksy podlejemy jeszcze alkoholem, to może się skończyć katastrofą.

Ale czy sama obecność grupy prowokuje do zadawania takich niewygodnych pytań o życie osobiste? Do atakowania bez powodu?

- Jeżeli ktoś chce komuś dokuczyć, skonsternować, wprowadzić w dyskomfort przy stole świątecznym, czyli w sytuacji, w której każdy powinien czuć się z założenia bezpiecznie i w której powinno być z góry narzucone, że pewnych rzeczy po prostu nie robimy, to jest absolutnym prostakiem bez wyczucia sytuacji, wyobraźni i empatii. Drugą sprawą jest to, że adresat tych słów może być też neurotyczny, czyli nadwrażliwy i reagować zbyt emocjonalnie, nawet na jakiejś kiepskiej jakości kwaśne teksty.

Są ludzie, którzy uwielbiają na spotkaniach rodzinnych prowokować takie krępujące rozmowy...

- Bywa czasem, że ludzie są po prostu niewychowani. Żyją zamknięci w swoim świecie, nie doświadczają relacji z ludźmi, nie potrafią rozmawiać, nie spotykają się z innymi. Raz na pół roku wychodzą ze swojego buszu i tak to się kończy. Jeśli dla kogoś interakcja z drugim człowiekiem nie jest niczym niecodziennym, to ta osoba ma obycie, potrafi się zachować. 

- Wie, o czym się rozmawia w towarzystwie. Te pytania o dzieci, męża, żonę urosły już do rangi symbolu i każdy, kto potrafi czytać wie, że ktoś, kto je zadaje jest prawdopodobnie analfabetą... Jeśli człowiek wchodzi w taki rejestr, de facto mówi o sobie. To wyraz strachu i lęku o siebie. To może być prymitywna, chamska próba przekierowania uwagi grupy na kogoś innego. Wybiera ofiarę i wskazuje ją grupie. Nieraz to forma obrony.

Zaatakować kogoś prewencyjnie, zanim grupa zwróci uwagę na mnie?

- To może być właśnie coś takiego.  Taki syndrom klasy szkolnej. Kopnąć kogoś, zanim on kopnie mnie. Lepiej być łobuzem niż pierdołą klasowym. Ktoś może być nieśmiały, jąkać się czy coś, ale jak zbije szybę albo wrzuci żabę koleżance za koszulę, to zrobi zamieszanie i zrobi sobie opinię rozrabiaki, a nie mięczaka.

Jak w takim razie możemy "przygotować się" do świąt w rozumieniu emocjonalnym, mentalnym? Co to konkretnie oznacza?

- Jeśli spotykamy się z kimś, z kim znamy się już długo, z kim widzieliśmy się w takiej sytuacji już wiele razy i prawdopodobnie jeszcze się zobaczymy, to warto o te relacje zadbać. Z drugiej strony w tym roku może być zupełnie inaczej - dobrze jest zadać sobie pytanie: ile świąt jeszcze razem spędzimy? Dla niektórych to mogą być ostatnie.

- A mamy takie święta, jaki cały rok. To, jak żyjemy, wpływa na sposób przeżywania świąt. Jeśli trzymamy się zdrowo, dobrze się odżywiamy, jesteśmy stabilni, nie używamy substancji psychoaktywnych, przede wszystkim alkoholu, to jest łatwiej. Zauważam, że coraz więcej rodzin unika alkoholu podczas świąt, żeby nie podlewać tych złych emocji. Dobrze się przygotować, uczynić te dni wyjątkowymi.

- Jeśli usiądziemy razem w tych samych ubraniach, w których spotkaliśmy się dzień wcześniej, przy tak samo nakrytym stole, włączymy ten sam telewizor, obejrzymy te same programy, poruszymy te same tematy z tymi samymi ludźmi, wywleczemy stare albo aktualne brudy na wierzch i zaczniemy nieprzyjemne rozmowy, to nie ma mowy o wyjątkowości.

- Dla wielu z nas święta to zestresowana mama krzątająca się w kuchni, wrzeszczące albo wpatrzone w telefony dzieci, tata oglądający wiadomości. Trzeba wyjść z tej konwencji. Przygotować także dzieci, ale nie zabierać im na siłę telefonu czy wyłączać komputera "bo tak". Trzeba wytłumaczyć im, że to jest taki wieczór, kiedy warto być z rodziną, porozmawiać, pograć w grę planszową, wyjść na spacer. Zrobić coś, czego nie robi się na co dzień.

- Warto spojrzeć na ten okres w sposób filozoficzny. Bo święta pokazują nam upływ czasu. A przecież czas jest cenniejszy od złota czy pieniędzy. Warto nie zmarnować go na głupie tematy, nieistotne rzeczy. Spojrzeć na ludzi z życzliwością, której nam tak bardzo brakuje.

------------------------

Samochód 20-lecia na 20-lecie Interii!

Zagłosuj i wygraj ponad 20 000 zł! 

Zapraszamy do udziału w 5. edycji plebiscytu MotoAs. Wyjątkowej, bo związanej z 20-leciem Interii. Z tej okazji przedstawiamy 20 modeli samochodów, które budzą emocje, zachwycają swoim wyglądem oraz osiągami. Imponujący rozwój technologii nierzadko wprawia w zdumienie, a legendarne modele wzbudzają sentyment. Bądź z nami! Oddaj głos i zdecyduj, który model jest prawdziwym MotoAsem!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy