Duży w Maluchu: Dorota Wellman

Dorota Wellman, jedna z najpopularniejszych polskich prezenterek telewizyjnych, dała namówić się na wywiad Filipowi Nowobilskiemu. Rozmowa rzecz jasna odbyła się w białym Maluchu. Zobaczcie tę szaleńczą jazdę na lotnisko!

Filip Nowobilski: Co jest najfajniejsze w telewizji?

Dorota Wellman: To jak jesteś na żywo, jak jest ta adrenalina, jak jest jazda, bo nie wiesz co się zdarzy, jak jest coś niezgodnego ze scenariuszem.

Zastanawia mnie jak podchodzi pani do swoich młodszych kolegów działających na przykład w serwisie YouTube.

- Z pełnym szacunkiem. Naprawdę to zauważamy. To taki sam rodzaj działalności dziennikarskiej jak nasz. Ci ludzie są pozytywnie nakręceni. Sama w pracy chciałabym robić jeszcze więcej i uczyć się nowych rzeczy. Zarabianie pieniędzy wcale nie jest atrakcyjne.

A nie jest tak, że sukces komercyjny pompuje dziennikarza. Widzę to sam po sobie.

- Pieniądze dają pewien rodzaj spokoju, ale najbardziej cieszą mnie nowe rzeczy, które zrobię.

Pierwszy raz jedziemy Maluchem...

- Dla mnie to sentymentalna podróż, gdyż moim pierwszym samochodem był mały Fiat w kolorze koralowym. Za dolary. Z Pewexu. Takie były czasy. Teraz znów takie będą.

Cięty język to coś, co chyba nie raz wprawiło panią w kłopoty...

- Oj tak. Ale nigdy nie żałowałam, raczej przepraszałam. Najbardziej przykładam ludziom za głupotę. Przepraszam za formę, ale nie za samą uwagę. Dziwię się, że ludzie przychodzą do telewizji nie mając nic do powiedzenia.

Reklama

Wpadki?

- Raz pomyliłam prezydentów, rzuciłam mięchem na antenie. Jestem tylko człowiekiem.

A kariera medialna budowana na rzucaniu mięchem, tak jak ma to miejsce w niektórych reality show, jest pani bardzo odległa?

- Kompletnie. Jak się ileś lat pracuje w tym zawodzie, to wszystko się powolutku toczy. Rozbłyski? To jak z gwiazdami. Widzimy je na niebie. Ciach-mach, spadają i już ich nie ma.

Ale za to jak pięknie spadają!

- Cudownie. Tylko kto o nich pamięta... Tylko ciężka praca, doświadczenie i szukanie wyzwań dają efekty. Tego nie zapewni jednorazowa kariera i pokazanie d*** w telewizji. Nie idźcie tą drogą. To do niczego nie prowadzi.

Młodzi ludzie jednak pragną takiej rozrywki. Jest w tej generacji 2.0 potrzeba uzewnętrzniania siebie.

- Era "brawo ja". Stoję na środku, za mną morze, robię sobie zdjęcie. Dziwi mnie to, bo "brawo ja" powinno być wtedy, kiedy zrobimy coś fajnego, a nie kiedy po prostu jesteśmy, albo pokażemy się z chamskiej strony w jakimś programie. Dziwię się, że ludzie to robią

Ale zdarzyło się pani przekląć.

- Zdarzyło mi się to chyba dwa razy w ciągu tych 30 lat. Mówię tu o popisywaniu się w programach, w których obrzuca się przekleństwami. Nie służy to niczemu i nie jest to sztuka dla sztuki. "Nie" dla samego pokazywania się.

Panowie dziennikarze kręcą dziewczyny. A jak to wygląda u pani? Są jacyś adoratorzy?

- Nie sądzę. Mam raczej adoratorki. Rzesze kobiet, które mnie lubią. Adoratorów to ja mam w domu.

Co pani zdaniem kręci ludzi, że rwą się do mediów?

- Pieniądze, sława, rozpoznawalność. To zawsze kręciło w telewizji. Boję się jednak, że głównie chodzi o pieniądze, a nie o to, co się światu chce powiedzieć.

A pani co ściągnęło do mediów?

- Za moich czasów nie było na początku żadnych pieniędzy. Takie były zasady.

A teraz jest inaczej?

- Są darmowe staże, co jest obrzydliwe. Uważam, że młodym powinno się płacić. Nasze stażowanie zaczynało się od noszenia kabli, a kończyło na prezentowaniu treści. Teraz młodzi chcą zaistnieć szybko i decydują się na sensację. To nie tak powinno być...

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama