Ed Stafford. Człowiek, który przetrwa wszystko

Ed Stafford jest jednym z nielicznych współczesnych podróżników, który łączy pasję podróżowania z ekstremalnym survivalem i odkrywaniem nowych zakątków świata. Międzynarodowe grono dziennikarzy miało mu okazję zadać kilka pytań dotyczących jego podróży. Był wśród nich i nasz przedstawiciel.

Co spowodowało, że zechciałeś zająć się wyprawami i programami o survivalu i jak do tego doszło?

Ed Stafford: - Przede wszystkim służyłem w wojsku brytyjskim, a potem jeździłem na wyprawy naukowe, gdzie czasem pomagałem naukowcom, a czasami ekipom telewizyjnym dotrzeć do odległych części dżungli czy świata, aby mogli bezpiecznie wykonywać swoją pracę. Ale gdzieś z tyłu głowy tliło się marzenie o tym, żeby zrobić coś naprawdę wielkiego. Coś, co mógłbym na starość wspominać i być z tego dumnym. Kiedy więc przez przypadek dowiedziałem się, że żaden człowiek w historii ludzkości nie przeszedł Amazonki wzdłuż całej jej długości, mocno zapaliłem się do tego pomysłu.

Reklama

- Postanowiłem, że to zrobię i kiedy z kimś o tym rozmawiałem, on mi powiedział: "A może weź ze sobą kamerę i sfilmuj całość. To byłby idealny materiał do telewizji". Tak więc zrobiłem. Wziąłem kamerę, nagrałem mój dwuipółletni marsz, a po powrocie udało mi się sprzedać materiał Discovery Channel. Tak zaczęła się moja kariera. Ale nie zrobiłem tego po to, żeby stać się gwiazdą telewizyjną, po prostu tak wyszło. Zaczęło się od marzenia żeby zrobić coś, co wszystkim wydawało się niemożliwe.

W pierwszym odcinku programu "Poza cywilizacją" pierwszą rzeczą, o jakiej pomyślałeś była filiżanka herbaty. Dlaczego?

- Myślę, że to typowe dla Brytyjczyków. Z jakiegoś powodu kiedy czują, że muszą przystanąć lub w momentach trudnych spontanicznie włączają czajnik i robią herbatę. Kiedy ją wypiją, od razu czują się lepiej. To cecha kulturowa, ale działa. W czasie wypraw martwię się o wiele rzeczy. Nigdy wcześniej nie byłem w tych miejscach i zawsze w takiej sytuacji czuję się niekomfortowo, nieważne który raz bym tego nie doświadczał. Jeśli jesteś gdzieś po raz pierwszy, nie wiesz czego oczekiwać i w takich momentach filiżanka herbaty jest namiastką normalności w życiu. To nawyk, który mnie uspokaja i pozwala poczuć się odrobinę normalniej. Właśnie dlatego to robię, choć może to wydawać się śmieszne. Rozumiem to.

Czy w nowym sezonie były jakieś przerażające momenty?

- Pustynia Gobi - byłem zaskoczony, że jest tam tak gorąco. Chciałbym móc powiedzieć, że moje stopy są tak zahartowane, że przetrwają wszystko bez większych problemów - chodzenie po szkle i tym podobne, ale prawda jest taka, że to wydelikacone londyńskie stopy. Kiedy zostałem sam na środku pustyni Gobi, dosłownie nie mogłem ruszyć się z miejsca. Nie mogłem chodzić po piasku, taki był gorący. Zacząłem więc przeskakiwać z torby na kamerę na woreczek z fasolą, na którym zwykle stawiam kamerę, wyglądało to naprawdę głupio. W końcu pociąłem torbę na pasy i zrobiłem z nich buty, żebym mógł iść w kierunku gór i wyjść z pustyni. Przyznaję, że była to moja porażka.

- Jakiś miesiąc temu wróciłem z argentyńskiej Patagonii. Jest to obszar górzysty i było zimno, więc nawet nie uświadamiałem sobie, że świeci słońce. Doznałem potwornych oparzeń na plecach, prawie drugiego stopnia, i musiałem zadzwonić po lekarza, który akurat operował 8 kilometrów dalej, a ekipa musiała dostarczyć mi do skrzynki, w której wymieniamy karty i baterie, koszulkę, bo byłem za bardzo spalony. Było kilka takich sytuacji, w których dałem się zaskoczyć.

Jak się czujesz, kiedy musisz prosić o pomoc?

- Przyznam, że jest to trochę uwłaczające. Jednocześnie wiem, że gdybyśmy mieli ten fakt przykryć - wybaczcie grę słów, bo koszulkę dostałem po to, aby przykryć oparzenia - i nie pokazać tego w odcinku, byłby to fałsz. Nikt nie wierzy w to, że wszystko zawsze się udaje. To właśnie bardzo mi się podoba w programie - ukazuje porażki i momenty, w których robię z siebie głupca, a już kilka razy robiłem. Jest wtedy bardziej autentyczny i zbliżony do prawdziwego życia. Ale kiedy oglądam zmontowany odcinek, na nowo przeżywam te klęski i zgrzytam zębami na ich wspomnienie. Ale rzeczywiście jestem wtedy bardziej uczciwy i cieszę się, że zostały zawarte w programie.

Co powoduje, że chcesz jeździć na te wyprawy i czy już nie chcesz sobie odpocząć?

- Marzę o krótkich wakacjach. Właśnie kupiłem dom na wsi i to jest jakiś trop. Jest naprawdę stary - ma około 400 lat i już długo nikt w nim nic nie robił, więc czeka mnie wiele pracy. Ale bardzo cieszę się, że wykonuję pracę, która jest właściwie spełnieniem marzeń. Nie chcę sobie strzelić w stopę i sczeznąć w domu. Kiedyś tak robiłem z powodów czysto egoistycznych. Wiele osób mogłoby to potwierdzić, ale siedzą cicho. Ja naprawdę czułem się kiedyś niepewnie i musiałem udowodnić światu jaki jestem silny i twardy.

- Dlatego jeździłem w różne rejony świata i robiłem niesamowite rzeczy. Ale jak każdy młody mężczyzna musiałem przejść takie okresy w życiu, aby odnaleźć w sobie siłę i dowiedzieć się, kim jestem, wtedy nie chodzi już tak bardzo o ego. Tworzę ten program dlatego, że wciąż jest dla mnie wyzwaniem i mnie fascynuje. Gdybym miał przebywać teraz w domu i codziennie zajmować się remontem, nie wychodziłbym poza swoją strefę komfortu, znów zacząłbym popadać w stagnację i przestałbym się rozwijać. Dopóki mam te wyzwania, które wciąż mnie fascynują, dopóki chcę żyć na najwyższych obrotach, dopóty będę to robił. Jestem niezmiernie wdzięczny z tego powodu, że mam taką okazję.

Opisz najlepsze i najgorsze momenty tego sezonu.

- Najlepsze to te z pustyni Gobi, czyli odcinek 1 sezonu 2. Spodziewałem się, ze będzie naprawdę ciężko. Kiedy dowiedziałem się, że jadę na pustynię Gobi, przeraziłem się. Wydawało mi się, że tam w ogóle nie da się przeżyć, nie mówiąc już o tym, że miałem tam być sam i żyć w miarę wygodnie. Doszedłem do gór i - nie chcę zbyt wiele zdradzić - dotarłem do miejsca w górach tętniącego życiem. Do małej oazy z wodą, drzewami i śladami przemykających zwierząt. W końcu znalazłem ich nory i spróbowałem je stamtąd wykurzyć.

- Na początku mi się nie udało i trochę się załamałem. Potem usiadłem i dokładnie przemyślałem sprawę. Doszedłem do wniosku, że dym nie dotarł do wszystkich zakamarków nory i muszę włożyć ogień niżej, żeby dym się w niej unosił. W końcu, po trzeciej próbie, chyba piątego dnia, udało mi się odymić całą norę i mogłem w końcu zjeść te małe wiewiórki ziemne, które tam mieszkały. Chwile, które wynagradzają mój wysiłek to te, kiedy mogę usiąść i wszystko przemyśleć, kiedy z niczym się nie spieszę i nie panikuję. Wtedy czuję, że odnoszę sukcesy.

- Miałem kilka uwłaczających momentów. Na przykład musiałem pociąć torbę, żeby zrobić sobie buty, albo kiedy musiałem poprosić o koszulkę, bo miałem oparzenia słoneczne. Ale chyba najgorsze chwile przeżyłem na Filipinach. Nie próbowałem nawet ukrywać faktu, że kiedy trzy lub cztery lata temu nagrywałem Eda Stafforda poza cywilizacją, program, który był 60-dniowym eksperymentem survivalowym, który przeprowadzałem na wyspie w Fidżi, odbiło się to mocno na mojej psychice. Spędziłem 60 dni w izolacji, było to dla mnie traumatyczne przeżycie. Potem musiałem odbyć terapię. Kiedy teraz pojechałem na Filipiny, cofnąłem się do tego okresu. Znów znalazłem się na plaży, otwierając orzechy kokosowe i znów poczułem ten niepokój, którego doznałem w Fidżi tyle lat temu. Odcinek kręcony na Filipinach był dla mnie wielkim wyzwaniem. Nie wiem dlaczego tak się stało. Podejrzewam, że chodzi o skojarzenie z tamtym długim okresem przebytym na wyspie Olorua w Fidżi.

Czy codzienne obowiązki są teraz dla ciebie nudne?

- Łaknę nudy, normalności i codzienności. Szczerze mówiąc chciałbym, żeby w Discovery Channel znalazł się program o modernizacji domów, a ja mógłbym w nim pomajsterkować. Ale to się chyba nigdy nie stanie. W życiu najważniejsza jest równowaga. W tej kwestii zaskakuje mnie Ranulph Fiennes, bo jest takim odkrywcą, który nawet w domu żyje jak na wyprawach. Trzy lata temu jeździł w różne miejsca i opowiadał o swoich przygodach.

- Znam kobietę, która organizowała jego tournée. Mówiła mi, że prosił, żeby nie rezerwowała mu noclegów w hotelach, bo nie chciał wydawać na nie pieniędzy, więc spał w samochodzie trzymając przy sobie kij baseballowy. Cały czas żyje na krawędzi przygody. Kiedy ja wracam do domu, cieszę się małymi przyjemnościami życia. Lubię pójść do pubu, dobrze zjeść, mieć ładną pościel, do której mogę się wsunąć i wygodnie się wyłożyć.

- We wrześniu się żenię, mamy nowy dom i chcemy mieć dzieci. Fajnie jest przeżywać w swoim życiu przygody, ale gorzej, kiedy przygoda staje się twoim życiem. Życie to rodzina i ludzie, których kochasz i o których się troszczysz, robiąc zwykłe rzeczy i będąc blisko nich. Uważam, że kiedy wciąż jesteś nieobecny, bo jesteś na kolejnej wyprawie, nikt nie może na ciebie liczyć. Wszystko kręci się wokół równowagi, a ja właśnie staram się ją uzyskać, aby osiągnąć moje cele życiowe.

Czy są miejsca, w których jeszcze nie byłeś, a chciałbyś nakręcić tam odcinek

- Jest wiele takich miejsc. Już wcześniej mówiłem o tym, że w ostatnim odcinku tej serii przeprowadzamy mały eksperyment, bo jedziemy do Norwegii i chcemy sprawdzić czy nasz program sprawdzi się w chłodnym klimacie. Jeśli eksperyment się powiedzie, a widzowie nie będą czuć się sfrustrowani tym, że jestem ubrany, otworzy się przed nami wiele drzwi. Na świecie jest wiele oszałamiających miejsc, w których chciałbym przeprowadzić eksperyment survivalowy, ale jak na razie są dla mnie niedostępne z powodu zbyt niskich temperatur. A takie ekstrema to zbyt duże wyzwanie. Jak już mówiłem, te drzwi się dla nas uchyliły, więc potencjalnie otwierają się przed nami takie regiony świata jak Arktyka, Antarktyka, obszary na południe od Patagonii, Alaska, wszelkie lokalizacje. Bardzo się z tego cieszę, bo na razie byłem ograniczony do rejonów tropikalnych.

Czy spotykasz się z negatywnymi reakcjami na to, co jesz podczas nagrywania programu?

- Zacznę od momentu, w którym skończyłem. Czasami słyszę takie opinie. W Amazonii natknąłem się na obozowisko drwali, którzy właśnie przyrządzali małpę, którą złapali w dżungli. Te obozy rządzą się własnymi prawami. Oni dosłownie wchodzą w busz i zabijają wszystko, co zobaczą. Wydawało mi się, że to czepiak, ale specjaliści zidentyfikowali ją jako wełniaka, który jest gatunkiem wysoce zagrożonym. Po tym odcinku otrzymaliśmy masę krytycznych uwag. Nie zabiłem jej, ale kawałek zjadłem.

- Usprawiedliwiłem się wtedy tym, że po prostu dokumentowałem wydarzenia. Nie wgłębiałem się w to ani nie przesadzałem. Zastanawiałem się czy jest to interesujące, czy to dobry materiał do telewizji i stwierdziłem, że to nakręcę. Jeśli chodzi o sprawy survivalu, jest długa lista rzeczy, których nie tknę. Np. gdzieś pojadę i dowiem się, że jest tam zagrożony gatunek ptaka, którego nie mogę skrzywdzić. Każde miejsce ma swoją listę rzeczy dozwolonych i niedozwolonych. Na przykład na pustyni Gobi wszędzie są jeże. Znajdują się na liście rzeczy, które możesz zjeść, bo jedzą je ludy wędrowne. Przed każdym odcinkiem muszę dokładnie określić co mogę zjeść, a czego nie. Sprowadza się to do tego, że sprawdzam czy jedzenie jakiegoś gatunku jest w tej części świata normalne i czy jest to gatunek zagrożony. Jeśli nie jest normalne, a gatunkowi grozi wyginięcie - nie jem go.

Jakich rad udzieliłbyś osobom, które chcą przetrwać w dziczy?

- Trudno mi udzielić rad ogólnych, bo wszystko zależy od miejsca, w którym jesteś. W Londynie wszystko obracałoby się wokół pieniędzy, zaś w dżungli wokół zupełnie innych spraw, na początku wokół schronienia. Są cztery sprawy najwyższej wagi, do których zawsze sprowadzał się sukces moich wypraw: woda, pożywienie, ogień i schronienie. Jeśli masz wodę, to przetrwasz - jest najważniejsza niezależnie od miejsca, w którym jesteś - cała reszta raz spada, a raz wędruje w górę na tej liście w zależności od środowiska.

- Kiedy będę w Norwegii, jedną z najważniejszych rzeczy pierwszego dnia będzie zdobycie ognia, bo na pewno w nocy temperatury będą bardzo niskie, i jeśli nie będę miał ognia, już pierwszej nocy będę musiał dać sobie ze wszystkim spokój, co byłoby katastrofą. Tutaj ogień jest naprawdę ważny. Zaś w innych miejscach najważniejsze może okazać się schronienie, bo są tam duże opady deszczu i bez schronienia można nabawić się hipotermii. Tak więc te priorytety wędrują po liście, jedynie woda niezmiennie pozostaje na pierwszym miejscu. Pożywienie staje się kluczowe po trzech, czterech dniach, bo wtedy organizm spali już własny tłuszcz. Jednak trudno mi udzielić ogólnych porad dotyczących przetrwania, które znalazłyby zastosowanie w każdej części świata. Zawsze odnoszę się do tych priorytetów survivalowych i pracuję nad nimi.

- Jest jeszcze jeden stały priorytet, który jest częścią psychologii przetrwania - jest to podejście do sytuacji. Uważam, że wszystkie z tych rzeczy są niezbędne do przetrwania, ale jeśli się zamartwiasz i panikujesz, nie będziesz w stanie zdobyć tamtych czterech rzeczy. Dlatego najpierw siadam, zbieram się w sobie i myślę o sytuacji jak o grze, co może wydawać się dziwne. W takiej sytuacji, kiedy jesteś w środku głuszy z dala od wszystkiego, uderza adrenalina i musisz sobie ze sobą poradzić, żeby przetrwać. Jeśli pozwoliłbym sobie w takiej chwili na myślenie, jak poważna jest ta sytuacja, mógłbym zacząć panikować. Ale jeśli potraktuję sprawę jak grę - i nie chcę tu umniejszać powagi sytuacji - przeradza się to w zabawę, coś pozytywnego, a nie strasznego, co powoduje negatywne emocje. Twoje oczy będą szeroko otwarte, rozejrzysz się wokół siebie, zobaczysz możliwości, pożywienie lub rzeczy, dzięki którym zbudujesz schronienie i na pewno będziesz bardziej świadomy, aktywny i nastawiony bardziej pozytywnie do całej sytuacji.

Czy masz jakieś niekonwencjonalne rady dotyczące survivalu?

- Jeśli mówisz ogólnie i nie masz na myśli konkretnego miejsca, wracamy do poprzedniego pytania i do psychologii survivalu. Stan umysłu to 80% sukcesu, a pozostałe 20% stanowi doświadczenie. Przeszedłem ewolucję tego, jak podchodzę do każdego projektu. Zostałem sam na wyspie w Fidżi na 60 dni bez zrozumienia reguł psychologii i przez cały ten czas w mojej głowie toczyła się wojna. Nie potrafiłem tego kontrolować, a im bardziej starałem się zapanować nad swoim umysłem, tym więcej miałem problemów.

- W końcu odkryłem, że jednym z ważniejszych narzędzi w sztuce przetrwania jest medytacja i teraz codziennie medytuję, czy to w czasie wypraw, czy to podczas filmowania, czy to w domu. Medytacja dała mi przestrzeń. Potrafię porzucić myśli i emocje, trochę się od nich odciąć, nie dać się frustracji i nie dopuścić do siebie zmartwień - po prostu trochę się cofam i się im przyglądam. Daje mi dodatkowy wymiar wyboru w życiu. Nigdy bym nie przypuszczał, że będę się tak zachowywał i że będzie to dla mnie ważna umiejętność.

- Po zakończeniu służby wojskowej byłem bardzo daleki od tego, w jaki sposób teraz radzę sobie w życiu. Teraz medytuję po to, aby dać sobie przestrzeń na podejmowanie dobrych decyzji, nie dać się wszystkiemu pochłonąć i nie reagować nadmiernie w różnych sytuacjach. Tak, medytacja ma moc. Staram być się uważny, próbuję odciąć się od myśli i emocji, aby uzyskać większą jasność i móc podejmować dobre decyzje. To lepsze niż bieganie bez ładu i składu jak kurczak z odciętą głową, próbujący wielu rzeczy, żeby w końcu wpakować się w kłopoty.

Jakie najgorsze schronienie sobie zbudowałeś w ramach programu?

- Były takie miejsca, w których w ogóle nic nie musiałem budować. Jakieś trzy, cztery tygodnie temu wróciłem z Filipin, tam klimat jest tak łagodny, że nie musiałem budować żadnego szałasu. Odczuwałem też lekką apatię i nie przejmowałem się nawet tym, żeby budować. Konstruowanie szałasów już mi się trochę znudziło. Wydaje mi się, że ten, który zrobiłem na Borneo, w pierwszym sezonie, nie był najlepszy. To było na początku mojej telewizyjnej przygody z survivalem. Nie był szczelny i kiedy do niego wchodziłem miałem to okropne uczucie, że i tak zmoknę. Ale dostałem wtedy lekcję, bo zrozumiałem, że warto poświęcić więcej czasu na jego budowę i zrobić szałas niezawodny, w którym wygodnie spędzisz noc. A bez spokojnego snu jest naprawdę ciężko.

Jakie jest najniebezpieczniejsze miejsce, w którym byłeś?

- W Peru jest obszar nazywany Czerwoną Strefa, gdzie w latach 80. i 90. ubiegłego wieku panował terroryzm. Zanim tam dotarłem na początku wyprawy wzdłuż Amazonki, partyzanci komunistyczni zajęli ten teren i zagrożenie terrorystyczne już minęło, ale zostało zastąpione wielkim przemysłem narkotykowym. Dwie trzecie światowej kokainy w tamtym czasie pochodziło z tego regionu w Peru. Było wylęgarnią gwałtownych starć, ale górny bieg Amazonki prowadził właśnie przez ten teren.

- Policja peruwiańska nie mogła tam wtedy ze mną wejść - wywiązałaby się strzelanina, co zagrażało ich życiu - przeszedłem więc z kamerą nagrywając po drodze moje przeżycia. Z pewnością była to najbardziej niebezpieczna rzecz, jaką kiedykolwiek zrobiłem. Trzy lub cztery razy byłem na celowniku broni palnej, a także pod obstrzałem łuków. Nie mam w związku z tym negatywnych myśli - robili to, co musieli, aby przeżyć - jednak z pewnością to był ten najbardziej niebezpieczny moment.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama