Kartofliska: Bo najlepszy futbol jest na prowincji!

"Szatnia gości" - folklor niższych lig nieustannie zadziwia /archiwum prywatne
Reklama

Bywało i tak, że w ciągu roku oglądał nawet 200 meczów na żywo. Gościł m.in. w Rzymie, Barcelonie, Londynie, Manchestrze, ale spotkania topowych drużyn omija z daleka. Jego pasją jest futbol prowincjonalny. I jak sam mówi - to głupie, ale mi się podoba. Zapraszamy do rozmowy z Radosławem "Rzeźnikiem" Rzeźnikiewiczem, twórcą popularnej strony kartofliska.pl.

Często spotykasz się z opiniami, że z uwagi na to co robisz jesteś trochę dziwny?

Radosław "Rzeźnik" Rzeźnikiewicz: - Bardzo niewiele jest osób, które twierdzą, że to co robię jest normalne. Tylko ci, którzy jeżdżą ze mną na mecze uważają, że jakaś tam normalność jest. To znaczy próbujemy sobie wmawiać, że jest. Ludzie dookoła łapią się za głowę, bo nie rozumieją jak można tracić czas na takie mądre rzeczy, na które ja i moi kumple tracimy. Sam tego nie rozumiem.

Po co to robisz?

-  Nie wiem, po co to robię. Nie chcę dorabiać do tego jakiejś wielkiej ideologii. To jest coś, w co się wkręciłem i od czego zupełnie bez sensu się uzależniłem. Tak to mniej więcej wygląda. Nie mogę logicznie wytłumaczyć tego, że jadę na mecz piątej ligi litewskiej. Niestety faza tego uzależnienia jest dosyć duża. Czasami próbuję wytrzymać jakiś weekend bez meczów. Postanawiam sobie w czwartek, że przez weekend nigdzie nie jadę. No i budzę się w sobotę o 8 rano, mówię sobie: nigdzie się nie ruszam, wytrwam w postanowieniu. O 8.15 jestem już wystrojony i gotowy na oglądanie spotkań piłkarskich...

Reklama

Skąd w ogóle wzięła się u ciebie ta zajawka oglądania meczów niższych lig?

- Od dzieciństwa jeździłem na takie mecze, bardzo to lubiłem. Później miałem taki okres w życiu, kiedy stwierdziłem, że to jest bez sensu i trzeba się zająć w życiu poważnymi rzeczami.  Przez 15 lat w ogóle nie interesowałem się piłką nożną, nie wiedziałem, kto jest mistrzem Polski. Grałem   z kumplami w nogę, ale nie śledziłem wyników. Po tych 15 latach uznałem, że nie ma sensu się dalej oszukiwać. Zacząłem znowu oglądać piłkę nożną. No i się wkręciłem. A najbardziej wkręciłem się w te niższe ligi.

Czerpiesz w ogóle przyjemność i ekscytację z takiego wyjazdu na mecz dajmy na to szóstej ligi czy to już  tylko rutyna?

- Oczywiście, że czuję przyjemność. Gdyby jej nie było, to nie jeździłbym na te wszystkie mecze. Wiadomo, że odkąd prowadzę kanał na YouTube to trochę inaczej do tego podchodzę - w tym sensie, że inaczej dobieram mecze. Rzeczywiście mam część jakiegoś tam myślenia dziennikarskiego a przynajmniej staram się mieć. Ale to nie jest tak, że muszę coś zrobić na siłę. Jak mi się nie chce jechać, to nie jadę i tyle. To przede wszystkim mi ma sprawiać frajdę.

Jak na twoją nietypową pasję reaguje twoja dziewczyna?

- Zdążyła się przyzwyczaić. Choć początki nie były łatwe. Kiedy zaczęliśmy się spotykać, to ja już byłem wprawiony w bojach, więc od razu powiedziałem jej, w czym rzecz. Na samym początku  odbyły się negocjacje, na ile mogę sobie pozwolić. No i wynegocjowałem całkiem nieźle, ile czasu mogę na to przeznaczać. Wiadomo, że potem to przegiąłem razy dziesięć. Ale ja już normalnieję. Nie oglądam już 215 meczów w ciągu roku, ale 170. W tym roku planuję 150. Zobaczymy, czy uda się obejrzeć tak... niewiele spotkań piłkarskich na żywo.

Jaki jest twój zawód? Czym się zajmujesz? Ja strzelam, że jesteś programistą...

- Byłeś blisko. Miałem być programistą, bo kiedyś studiowałem informatykę, ale tuż przed końcem tych studiów rzuciłem je, bo stwierdziłem, że jednak się nie nadaję. Obawiałem się, że jak skończę te studia, to faktycznie będę informatykiem. Życie tak się potoczyło, że odnajdywałem się w pracach związanych z dziennikarstwem. Coś, co miało być chwilową przygodą, trwa już dosyć długo, bo od 15 lat pracuję w jakichś telewizjach.

A co konkretnie robisz?

- Jestem wydawcą programów telewizyjnych, piszę scenariusze i takie tam pierdoły.

Musisz mieć wyrozumiałego szefa, bo przecież zdarzało ci się, że byłeś gdzieś na meczowym wyjeździe poza Polską i trochę się zasiedziałeś...

- Rzeczywiście miałem taką sytuację. To był jeden z pierwszych wyjazdów. Pojechałem z kolegą do Bułgarii i w poniedziałek rano mieliśmy powrót samolotem. W niedziele poszliśmy wydać ostatnie bułgarskie pieniądze. No i tak się wydawało te pieniądze, a jak się później okazało nie było ich wcale tak mało, że na ten samolot nie wstaliśmy. Dzień wcześniej dzwonił szef, że mogę w tej Bułgarii robić wszystko co chcę, ale w poniedziałek muszę przyjść do roboty, bo tam nie ma kto mnie zastąpić. Niestety tak wyszło, że się spóźniliśmy na ten samolot a następny był za trzy dni. Wiadomo, że nieźle dałem dupy, ale później już się to nie zdarzyło.

Oglądasz mnóstwo meczów w niższych ligach, więc czy w związku z tym twoim zdaniem jest tam wiele perełek pokroju np. Jakuba Błaszczykowskiego?

- Jeśli ktoś się w tych niższych ligach wyróżnia, to ja jestem zdania, że prędzej czy później trafi do lepszego klubu. To nie jest tak, że nikt lub prawie nikt w Polsce nie potrafi dostrzec talentu. Ostatnio byłem na meczu ósmej ligi i tam koleś strzelił cztery gole. Robił różnicę. Okazało się, że ma przeszłość czwartoligową. Ale to naturalny proces - jak ktoś się wyróżnia w ósmej lidze, to może trafić do czwartej. Ktoś, kto wyróżnia się w czwartej może za chwilę grać w drugiej lub pierwszej i tak dalej. Ale nie jest też tak, że jak ktoś wyróżnia się w szóstej lidze to umiejętnościami nadaje się do Barcelony. W to nie wierzę.

Twoja reakcja na zdobytą bramkę jest dosyć specyficzna i już na dobre wpisała się w twoje filmiki. Dziś ten okrzyk to nadal wynik emocji i spontaniczności czy stały punkt wpisany w scenariusz?

- Absolutnie nie było to wynikiem wcześniej zaplanowanej akcji, że przyszedłem na mecz i powiedziałem sobie, że po golu będę krzyczał... no to co krzyczę... Po jakimś czasie zorientowaliśmy się z kumplami, że rzeczywiście wspólnym mianownikiem naszych okrzyków po ładnych strzałach było to o czym teraz mówimy. Kiedy zaczynałem robić te filmiki, to starałem się przed tym bardzo powstrzymywać, bo to jednak jest patologia i nie powinno mieć miejsca. Ale jak zobaczyłem, że to nikomu nie przeszkadza, to się już nie powstrzymywałem i trochę tak weszło mi w nawyk. Teraz nawet się nad tym nie zastanawiam, która bramka zasłużyła na zwykłe "o ku****a", a która na "ożesz ku****a". Choć wiem, że ludzie się doszukują jakiegoś wzoru i logiki. W kartofliskach nie ma logiki. Z góry wszystkich przepraszam za słownictwo. Jednak nie ma co ukrywać, że tego typu wulgaryzmów na meczach się używa. Sorry, taki mamy klimat.

Skąd wziąłeś swoich "ambasadorów"?

- Eksperci kartofliskowi to osoby poznane na meczach. Zwykli kumple. Wiem, że jest takie wrażenie, że dobieram sobie jakichś największych pijaczków na stadionie. Nie mówię, że "eksperci" zachowują trzeźwość za każdym razem, ale kryterium doboru ambasadorów nie był alkohol. Po prostu robimy sobie jajca. Wiem, że czasami jest przegięcie z formą. Jestem przekonany, że gdyby ktoś porozmawiał z nimi prywatnie, to miałby zupełnie inny odbiór tych chłopaków, bo to są po prostu normalni ludzie.

Dzielisz się z nimi zyskami z kanału?

- Najpierw ta kasa musiałby się pojawić. Jeśli się pojawi, to oczywiście się podzielę. Tyle że ja nie chcę, żeby się pojawiła. Chodzimy na mecze, nagrywamy sobie te bzdury, bo to lubimy. Nie chcę, żeby to się łączyło z jakąkolwiek formą zarobkowania. Nie ukrywam, że kilka propozycji się pojawiło, nawet ostatnio przy Euro. To było wyzwanie typu: pojedź, popierdziel cokolwiek do kamery, żebyś tylko nasz browar chlał. W sumie propozycja nie jest najgorsza. Ale nie. Jakbym miał tam jechać, to pojechałbym za swoje i piłbym piwo, które chcę pić. A jakbym nie chciał pić to bym nie pił. Nie ma tak, że muszę je pić. Nie chcę się wkręcać w takie akcje. Jeżdżę na mecze, bo mi się to podoba. Głupie? Głupie. Ale mi się to podoba. Jak wejdą w to pieniądze, to wydaje mi się, że może mi się to znudzić. Nie chcę takiego efektu, że zbliża się weekend, a ja mówię: ja pierdzielę, znowu muszę jechać na mecz, bo trzeba coś nagrać i wywiązać się z umów ze sponsorem.

A sprzedaż jakichś gadżetów związanych z Kartofliskami w celu zarobkowym wchodzi w grę?

- Pojawiały się prośby tego typu. Ale ja nie chcę się w to bawić i robić z tego szopki. Zrobiłem dla siebie koszulkę, bo chciałem taką mieć i tyle. Oczywiście miałbym satysfakcję, gdybym gdzieś na mieście zobaczył kogoś w koszulce kartoflisk, to byłby kosmos, ale ja nie czuję potrzeby pójścia w tę stronę. Jeśli kiedykolwiek zdecyduję się na koszulki, to tylko pod warunkiem, że robimy koszulki, a nie że robimy biznes. Wiele osób pisało, żebym uruchomił jakiś jajcarski portal o tych niższych ligach, oferowali pomoc w pisaniu i nagrywaniu. Żeby jednak taki portal trzymał jakiś poziom - pewnie w ocenie wielu beznadziejny - więc, żeby trzymał ten beznadziejny poziom, to ja musiałbym od tych ludzi wymagać. A żebym mógł wymagać, to musiałbym im płacić, bo nie potrafiłbym wymagać od kogoś, kto robi coś dla mnie za darmo. Zatem musiałby rozkręcić biznesową maszynkę, której rozkręcać nie chcę. To ma być wyłącznie frajda.

Sporą część budżetu przeznaczasz na wyjazdy na mecze?

- To nie jest tania rzecz, wiadomo. Oczywiście nie wydaję wszystkiego i później głoduję, bo jak po mnie widać - nie głoduję. Staram się minimalizować te koszta jeśli mowa o wyjazdach zagranicznych - rezerwuję z dużym wyprzedzeniem bilety na samolot.

Czyli swój terminarz wyjazdowy masz z góry zaplanowany?

- Jest sierpień, a ja już wiem, jaki mecz obejrzę szóstego listopada. Całą rundę do przodu mam zaplanowaną. Oczywiście plany są niekiedy modyfikowane, bo czasami nie chce mi się jechać albo dzień przed wyjazdem gdzieś się zasiedzę... Ostatnio zastanawiałem się, co bym chciał jeszcze zobaczyć. No i tak myślę... Kurczę, wszystko co mnie interesowało to już widziałem. Przestraszyłem się. No to szukam dalej, może ta liga, może ten kraj... No i wyszło mi, że jeszcze kilka lat muszę jeździć. Od razu zrobiło mi się lepiej.

Zdarzały ci się jakieś nieprzyjemne sytuacje podczas wyjazdów na mecze?

- Dużo osób mnie o to pyta, ale nie przypominam sobie, żeby coś niepokojącego się działo. Nie jestem ekspertem, ale jakoś w tych sprawach kibicowskich się orientuję. Nie założę czerwonej koszulki, kiedy wiem, że zespół występuje w strojach żółtych a ich największa kosa gra w czerwonych. W ten sposób modą się interesuję. Potrafię się odpowiednio wystroić na mecz. No dobra, może jakieś pojedyncze wpadki się zdarzały. Kiedyś na FC Porto przylazłem na czerwono. Grali ze Sportingiem Braga. No i byłem taki jedyny czerwony na sektorze. Kilka osób dziwnie się patrzyło. Z drugiej strony to przecież tylko FC Porto a nie jakaś ekipa grecka czy bałkańska.

Tych sympatycznych wątków na meczach niższych lig w Polsce chyba nie brakuje? Drużyny zapraszają na uzupełnienie płynów?

- Zaproszenia na flaszkę to normalka. Ostatnio byłem na jednym z meczów, piłkarze wychodzą już na murawę, nagle z szeregu wybiega jeden z zawodników, podbiega do mnie i mówi: ale po meczu to pójdziemy jeszcze coś łyknąć, co nie? Nie jestem jakoś super rozpoznawalny, ale fakt jest taki, że takie akcenty się zdarzają.

Oprócz biernego interesowaniem się piłką nożną, ty również czynnie uprawiasz tę dyscyplinę. Widziałem skróty z meczów twojej drużyny i od razu pierwsza myśl, jaka mi przyszła do głowy, to Tomasz Frankowski. Jesteś takim lisem pola karnego, którego piłka szuka. Nie musisz dużo biegać a futbolówka i tak klei ci się do nogi.

- To że mam 170 kg nadwagi wcale nie znaczy, że nie mogę grać w piłkę. Założyłem dwa zespoły - pierwszy Abstynenci 15 lat temu, drugi Kartofliska 3 lata temu. Naprawdę dużo gramy w piłkę, i w środku tygodnia, i w niedzielę. To też mnie trochę ogranicza wyjazdowo, bo odkąd powstał zespół Kartofliska, to w każdą niedzielę gramy mecz. Na szczęście szefowie ligi idą nam na rękę i ustalają nasze spotkania na godzinę 21:30. Czyli ja danego weekendu oglądam siedem meczów na żywo, później zjeżdżam do boksu do Warszawy i sam idę pokopać. Wracam do domu około północy totalnie wypoczęty i zrelaksowany przed nadchodzącym tygodniem.

Ostatnio z zespołem Kartofliska wygraliśmy Puchar Proboszcza. Wszyscy się dziwili. Że co? Że puchar proboszcza?! Zasugerowałem się nazwą i stwierdziłem, że fajnie byłoby w nim wystąpić. Pierwszy mecz przegraliśmy, ale poszliśmy po baterie do sklepu, po drodze powiedzieliśmy sobie kilka motywujących słów i pozostałe mecze wygraliśmy. Następnego dnia kolega odbierał puchar przy ołtarzu.

No nie biegam na tym boisku. Stoję i czekam. Jeszcze z dzieciństwa mi to zostało.

Któremu polskiemu zespołowi kibicujesz?

- Jestem z Warszawy, więc kibicuję drużynie, której w Warszawie się kibicuje. Tej, która zagra w lidze mistrzów. Nie wiem, czy ja chciałem tej ligi mistrzów. W tej profesjonalnej piłce bardziej interesuje mnie to, co się dzieje na trybunach. Obawiam się, że po awansie ten klimat może się trochę zmienić, że za duża kasa wejdzie w grę i ten ruch kibicowski trochę podupadnie. Kiedy wszyscy przez lata kibicowali - musimy wejść do ligi mistrzów - to ja się trochę cieszyłem jak w ostaniej rundzie eliminacyjnej dostawaliśmy w dupę. Teraz jest śmieszna sytuacja, bo Legia awansowała do ligi mistrzów w dniu moich urodzin. Poprzednio, kiedy Legia awansowała do LM, te 21 lat temu, czyli nie tak dawno, to zrobiła to w dniu moich 18 urodzin. Nie chodzę na Żyletę. Jestem już typowym piknikiem, który lubi popatrzeć na oprawy i czasami zerknąć na mecz.

Powiedz na koniec, dlaczego warto oglądać mecze w niższych ligach?

- Bo masz to samo, co w meczach wyższych lig. Tylko, że więcej. Więcej sytuacji podbramkowych, więcej szybkich akcji, więcej nieskładnych akcji, więcej pudeł, więcej fauli. To jest coś, co przyciąga. Nie mówię, że nie zdarzają się mecze nudne, bo i takie są, ale w większości przypadków rzeczywiście się dzieje. Zatem oglądając to samo, ale w zwiększonej dawce i mając świadomość, że w tej szóstej lidze grają chłopaki, którzy robią to za darmo, którzy poświęcają swój czas, rezygnują z niektórych rzeczy, dla których jest to pasja, a w telewizji grają za wielką kaszanę, to zdecydowanie wolę oglądać tych, którzy robią to z zamiłowania.

Ł.P.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy