"Lodowi wikingowie": Ludzie po właściwej stronie lodu

Trevora Kristjansona możesz oglądać w "Lodowych wikingach" - co czwartek od 11 lutego o godz. 22:00 na antenie Polsat Viasat Explore /materiały prasowe
Reklama

Silny mróz wdzierający się pod przemoczone ubranie, zamieć śnieżna mocno zawężająca pole widzenia, pękający pod stopami lód, a wokół maszyny żywcem wyjęte z postapokaliptycznej wizji świata. Coś, co większości z nas kojarzy się co najwyżej z seansem filmowym, dla rybaków znad jeziora Winnipeg jest codziennością. O wymagającej pracy "Lodowych wikingów" opowiada w rozmowie z Interią Trevor Kristjanson, jeden z bohaterów programu telewizyjnego o tym samym tytule.

Trevor Kristjanson i jego ojciec Chris, podobnie jak kilkuset innych rybaków, każdej zimy ruszają na zamarznięte wody jeziora Winnipeg w Kanadzie, by komercyjnie łowić ryby pod lodem. Główna zasada, jak mówią rybacy, jest prosta: zostań po właściwej stronie tafli. 

Kulisy ich profesji można śledzić w programie "Lodowi wikingowie" emitowanym na antenie Polsat Viasat Explore. Premiera pierwszego odcinka w czwartek 11 lutego o godz. 22.00.

Dariusz Jaroń, Interia: - Jesteś rybakiem w piątym pokoleniu. Niezła rodzinna tradycja! Opowiedz nam trochę o swoich korzeniach.

Reklama

Trevor Kristjanson: - Dorastałem wśród rybaków. Praktycznie każdy członek mojej najbliższej rodziny - od rodziców, przez dziadków po wujków, był lub nadal jest silnie związany z branżą. W młodości czułem dużą presję, żeby pójść ich śladem. Na szczęście, kiedy byłem nieco starszy, dziadek i babcia zapewnili mnie, że nie muszę tego robić, mam wolną wolę i sam dokonam wyboru swojej drogi życiowej. Poczułem wielką ulgę.

Próbowałeś innych zajęć?

- Zgadza się. Działałem w branży filmowej, miałem też kilka innych prac, ale ostatecznie wróciłem do branży rybackiej. I wiesz co? Uwielbiam to robić! Łowienie przychodzi mi naturalnie, najwidoczniej mam to we krwi.

Różnica między typowym łowieniem ryb a twoją pracą jest gigantyczna. Nie obawiałeś się ryzyka, decydując się na wejście w rodzinny biznes?

- To zajęcie z dawnych czasów. Jest z nim związanych wiele zagrożeń, to fakt, ale jak robisz coś od wielu lat, masz z tym styczność praktycznie od maleńkości, inaczej postrzegasz ryzyko. Nie zastanawiasz się nad nim ciągle, tylko przyjmujesz do wiadomości, traktujesz jako stały punkt programu. Lód stał się dla mnie z czasem drugim domem, naturalnym środowiskiem, ale zdarza się, że nawet spore doświadczenie nie pomaga. Kiedy lód jest cienki, a do tego pokrywa go warstwa śniegu, może dojść do wypadku, szczególnie, kiedy wjedziesz na jezioro ciężkim sprzętem.

W jaki sposób zarządzasz ryzykiem?

- Przede wszystkim zdaję sobie sprawę z jego istnienia, wiem, że są znacznie bardziej bezpieczne profesje na świecie. Każdego roku staram się, żeby warunki pracy - nie tylko mojej, ale przede wszystkim ludzi, którzy dla mnie pracują - były jak najlepsze.

Zasad BHP w ekstremalnych warunkach uczyłeś się od taty i dziadka?

- Tak, to zasługa rodzinnych tradycji. Sporo przebywałem z nimi na lodzie, towarzyszyłem im w pracy. Opowiadali mi o tym, na co zwracać uwagę, pokazywali, jak zmienia się lód. W tak wymagającej branży kilkupokoleniowe doświadczenie jest bezcenne. Uczyli mnie zasad bezpieczeństwa, wpajali świadomość, że podejmują ryzyko, ale dlatego, żeby wyżywić rodzinę, szczególnie w tych surowych, zimowych miesiącach.

Domyślam się, że tytuł programu to dla ciebie coś więcej niż chwyt marketingowy.

- Wokół jeziora Winnipeg mieszka wielu rybaków o islandzkich korzeniach. Jesteśmy dumni z naszego pochodzenia. Rybołówstwo jest naturalnym zajęciem na Islandii, kraju, który mimo niewielkiej populacji dostarcza 1 proc. owoców morza na świecie! Swoją drogą to ciekawe, że tak wielu Islandczyków wyemigrowało do Kanady, żeby zamieszkać nad jeziorem w warunkach tak zbliżonych do tych, jakie mają w ojczyźnie. Dzięki temu mogli zadbać o jedzenie i zarabiać na utrzymanie swoich rodzin w znany sobie sposób. Cenię sobie bardzo nasze dziedzictwo, na pewno miało ono wpływ na rozwój branży w regionie.

Widziałem maszyny, z których korzystacie. Wyglądają jak żywcem wyjęte z Mad Maksa. Co to są właściwie za pojazdy?

- Masz na myśli śnieżne autobusy marki bombardier. Bardzo bym chciał, żeby wciąż ktoś je produkował, niestety tak nie jest, a szkoda, bo używamy ich regularnie. To stare maszyny z lat 50. i 60. ubiegłego stulecia. Na jeziorze zapotrzebowanie na nie jest ogromne. Pamiętają czasy zimnej wojny; oldschoolowy, niezniszczalny sprzęt. Śmieję się, że w razie usterki do naprawy wystarczy garść nitów i mocna taśma klejąca. Zaraz po naszej rozmowie jadę nad jezioro, na pewno usiądę za kierownicą. Ciekawa branża, używamy wciąż tak archaicznych maszyn... trudno mi w tym momencie znaleźć inny zawód, gdzie sprzęt tak niewiele się zmienił na przestrzeni lat jak u nas.

Jaki jeszcze trzeba mieć sprzęt i co umieć, żeby zostać "lodowym wikingiem" - czytaj na następnej stronie >>>

Gdzie można kupić takie maszyny?

- Łatwo nie jest. Niedawno kupiłem pierwszego własnego bombardiera (wcześniej Trevor pracował w firmie ojca - przyp. Red.). Miałem szczęście, trafiłem na starszego rybaka, który przechodził na emeryturę. Ludzie traktują swoje pojazdy bardzo sentymentalnie, rzadko kiedy wystawiają je na sprzedaż, a liczba ofert nie jest wielka, szczególnie jeśli mówimy o maszynach przystosowanych do połowów. Można oczywiście spróbować kupić coś nowego, ale z jakichś powodów bombardiery sprawdzają się na jeziorze najlepiej.

Z nowoczesnych rozwiązań techniki też korzystasz?

- Zdecydowanie! Chociaż to zabawne, bo mój tata i dziadek sięgnęli po nowe rozwiązania przede mną. Ale muszę się przyznać, że niedawno kupiłem nowoczesny podnośnik ułatwiający wyjmowanie sieci spod lodu, zazwyczaj w to zajęcie trzeba włożyć wiele siły, i jestem z tego zakupu bardzo zadowolony. Sporą różnicę robią też nowe skutery śnieżne.

Jakie ryby łowisz?

- Winnipeg to ogromne jezioro, bardzo bogate w przeróżne gatunki ryb. Dwa główne, które najczęściej pozyskujemy, to sieja kanadyjska i sandacz amerykański. Wiem, że ten drugi ma w Polsce bardzo popularnego kuzyna. Oczywiście łowimy też inne duże gatunki, jak sumy.

Coś cię zaskoczyło w trakcie połowów?

- Zdarzają się rzadkie gatunki, zagrożone wyginięciem, bardzo stare. Kiedy taką rybę zobaczysz albo złowisz, musisz to zgłosić, no i jeśli masz ją w sieci - wpuścić ją z powrotem do wody. Raz miałem taki przypadek, natrafiłem na wyjątkowo rzadką rybę z rodziny jesiotrowatych.

Kiedy na jeziorze jest najmniej bezpiecznie?

- Zazwyczaj do wypadków dochodzi pod koniec zimy. Pokrywa lodowa z dnia na dzień staje się coraz cieńsza, co znaczy, że przebywanie na niej z ciężką maszynerią może skończyć się źle. Również jesienią bywa niebezpiecznie. Na początku sezonu pode mną i moim pracownikiem załamał się lód, na szczęście w płytkim miejscu, więc bez zagrożenia życia, ale to tylko nam przypomniało, że trzeba być czujnym cały czas.

Co poza czujnością pozwala oszacować grubość pokrywy lodowej?

- Wrócę w tym momencie do twojego wcześniejszego pytania o wykorzystanie nowoczesnych narzędzi. Mamy drony do tego, by okiem kamery monitorować, co się dzieje daleko od brzegu jeziora. Sprawdzamy ponadto własnymi rękami czy pokrywa jest odpowiedniej grubości dla pojazdów. Krok po kroku wbijamy specjalną igłę w lód. Jeśli z łatwością dociera do wody wiesz, że jest za wcześnie, by lód utrzymał ciężki sprzęt.

Jak długo trwa sezon na jeziorze Winnipeg?

- Każdej zimy mamy na pracę około czterech miesięcy. Czasem sroga zima przychodzi tak szybko, że na grubym lodzie lądujemy już w listopadzie, najczęściej jednak startujemy z początkiem grudnia i zostajemy do końca marca.

Poza dronami i kilkoma wspomnianymi gadżetami chyba niewiele się zmieniło na jeziorze od czasów, kiedy łowił w nim twój dziadek?

- Rzeczywiście, to bardzo podobne zajęcie. Wciąż ręcznie wyciągamy ryby z sieci, łowimy te same gatunki, działamy w tym samym czasie, pracujemy po dwanaście godzin dziennie na lodzie i w trakcie sezonu rzadko pozwalamy sobie na dzień urlopu w weekend. Robota jak sto lat temu.

Załóżmy, że ktoś chciałby wejść w ten biznes. Co takiej osobie doradzisz?

- Przede wszystkim wytłumaczyłbym, że to wymagający sposób zarobkowania. Można z tego żyć, ale nie ma przypadku w tym, że wiele osób w branży prowadzi rodzinne biznesy. Ma to swoje uzasadnienie, bo ogrom wiedzy przechodzi z pokolenia na pokolenie. Jak się przygotować? Jak łowić ryby? Jak być bezpiecznym? Bezcenne informacje. Moja rada jest prosta: warto uczyć się od kogoś doświadczonego.

Pamiętasz swoją pierwszą wyprawę na ryby z tatą lub dziadkiem?

- Tak! Chyba nawet zachowało się zdjęcie. Byłem dzieciakiem, miałem osiem, może dziewięć lat. Bardzo mi się spodobało. Łowienie ryb to część DNA naszej rodziny, jest też głęboko zakorzenione we mnie. Nie przeszkadza mi mroźna zima, surowe warunki, zajmowanie się rybami. To moje życie. Po prostu.

Rozmawiał: Dariusz Jaroń

"Lodowi wikingowie" - oglądaj na antenie Polsat Viasat Explore. Premiera pierwszego odcinka w czwartek 11 lutego o godz. 22.00.***

Zobacz również:

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Dariusz Jaroń
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy