Mariusz Węgłowski: Urodziłem się, żeby dawać ludziom radość

Mariusz Węgłowski jest aktorem, muzykiem, prezenterem, były policjantem i antyterrorystą. Zdobył sympatię milionów widzów dzięki głównym rolom w takich hitach Czwórki jak „Policjantki i Policjanci” i „Święty” czy udziałowi w „Tańcu z gwiazdami”. Na swoim koncie ma też m.in. autorski program „Wspaniali ludzie” w formie wywiadów z osobami, które – przezwyciężając przeciwności, ograniczenia i własne słabości, czy też walcząc o drugą szansę od losu i radykalnie zmieniając swoje życie – stały się inspiracją i wsparciem dla innych. Już niedługo w Interii startuje jego autorski cykl porad.

Katarzyna Drelich, INTERIA.PL: - Przy twoim nazwisku w internecie znajdują się następujące role: aktor, prezenter telewizyjny, piosenkarz, były policjant, antyterrorysta. Do której z nich jest ci najbliżej?

Mariusz Węgłowski: - Myślę, że najbliżej mi do antyterrorysty, bo przez 18 lat pracowałem w pododdziale antyterrorystycznym we Wrocławiu. Umówmy się, to jest kawał czasu. To były świetne lata mojego życia. Byłem dość młody, bo zaczynałem w wieku 19 lat, ale z drugiej strony trochę życia już znałem. Te najintensywniejsze lata, zarówno w pozytywnym, jak i negatywnym sensie, bo służba w policji nie jest usłana różami, były właśnie tam. Pozytywne, bo poznałem fantastycznych ludzi, otrzymałem świetne wyszkolenie, nauczyłem się mnóstwa rzeczy. A negatywnych w tym kontekście, że naoglądałem się zła, które nas otacza. Rzeczy, o których nie będę opowiadał i nie chciałbym, żeby ludzie w ogóle wiedzieli, jakie zło dzieje się każdego dnia. Naoglądałem się płaczących dzieci, dramatów ludzkich. Cieszę się jednak, że mogłem dołożyć cegiełkę do tego, by ludzie czuli się bezpieczniej. Wiem, że to brzmi strasznie trywialnie, ale tak jest. Tak że najbliżej mi do policjanta i antyterrorysty. Natomiast uczciwym człowiekiem można być wszędzie i w każdym zawodzie. A że blisko mi do aktora, muzyka, prezentera, tancerza i do innych moich wcieleń, to też prawda.

Reklama

No i nie wiadomo, czy stałbyś się aktorem, gdybyś wcześniej nie był antyterrorystą.

- Zgadzam się. Chociaż ja tego w ogóle nie planowałem. Odszedłem z policji, kiedy poczułem, że wypełniłem swój obowiązek wobec społeczeństwa i wobec siebie. Ale czułem, że czegoś mi brakuje, nie chciałem zmarnować swojej ówczesnej kondycji, która w dalszym ciągu była dobra. 

- Przez cały ten czas nie wiem, jak ja łączyłem kilka rzeczy na raz. Miałem wtedy kilka zespołów i regularnie grywaliśmy na różnego rodzaju imprezach, również je prowadziłem. Śmieszne było to, że prawie nikt nie wiedział, czym się zajmuję. Ludzie postrzegali mnie jako kogoś, kto po prostu przyjeżdża na wesela czy sylwestry i robi imprezy. W międzyczasie chodziłem też na różne castingi, bo chciałem spróbować swoich sił w czymś innym.  Przewrotny los doprowadził mnie do "Policjantek i Policjantów". Miałem dość dobrze opanowane kwestie pracy w policji, niektórych rzeczy szybko się nauczyłem i tak się potoczyło.

"Dość dobrze opanowane". Jak na 18 lat pracy w policji, to trzeba przyznać, że do tego wszystkiego jesteś skromnym człowiekiem. 

- No tak, to "dość dobrze" to z przymrużeniem oka, bo jednak jestem pewnym siebie człowiekiem. Uważam się za specjalistę w posługiwaniu się bronią, w taktyce i technice interwencji, w walce wręcz i w zjazdach na linach. Myślę, że w dalszym ciągu mógłbym stanąć w szranki z ludźmi, którzy są w służbie i nadal byśmy rozmawiali jednym językiem. To tak jak z jazdą na rowerze: albo się nauczyłeś i to masz opanowane albo jeździsz zakosami.

Fascynujące są te twoje dwie kontrastujące twarze: antyterrorysta i artysta sceniczny, który bawił ludzi. Czyli przyczyniasz się do obalenia wizerunku groźnego policjanta?

- Z pełną odpowiedzialnością powtarzam, że każdy człowiek, który robi rzeczy powodujące, że jest mocno obciążony psychicznie i fizycznie, musi mieć swoją przestrzeń, w której odpoczywa, realizuje się i zapomina na chwilę o tym wszystkim. Wierz mi, wiem co mówię. Widząc te wszystkie rzeczy, pracując w ogromnym stresie, nie można nie mieć czegoś poza. Jeden zbiera znaczki, drugi łowi ryby, trzeci skacze ze spadochronu, a ktoś inny robi muzykę i show, tak jak to było w moim przypadku. Mam taką teorię, że urodziłem się, żeby dawać ludziom radość. Wydaje mi się, że jestem empatycznym człowiekiem. Zawsze starałem się wyciągać rękę, jak ktoś potrzebował pomocy. Kiedy ktoś mówi, że na żywo jestem taki sam, jak w telewizji, to jest dla mnie największe pochlebstwo. Bo dlaczego mam się różnić? W Mikołaju jest trochę Mariusza, a w Mariuszu jest trochę Mikołaja. Ale jestem w stu procentach prawdziwy i to się nie zmieni. 

Czyli twoje pasje były sposobem na odreagowanie?

- Tak, zdecydowanie. Oczywiście, żeby była jasność: ja wiedziałem, w co się pakuję. Albo przynajmniej sobie wyobrażałem. Wiedziałem, że nie będzie łatwo.  Szedłem tam jako ochotnik, mocno się napracowałem, żeby tam się dostać. Bo to nie jest tak, że tam się dostaje ktoś, kto nie jest tego pewien.

Jakie czynniki składają się na to, czy ktoś zostanie przyjęty do podjednostki antyterrorystycznej?

- W każdym pododdziale specjalnym jest selekcja. Tam są tylko ochotnicy, nie ma nikogo z przypadku. Człowiek musi być świadomy tego, na co się decyduje. Następnie jest selekcja, która polega na - delikatnie mówiąc - zapie...lu. Są instruktorzy, którzy obserwują kandydatów w różnych sytuacjach: niedojedzenia, zmęczenia, kontuzji. Nie ma ludzi nie do złamania, to jest mit. "Agent 007" to tylko aktor. Każdego można złamać, pytanie, jak o to walczy, jak mu zależy, jaką ma motywację. Selekcja polega na tym, by osoby, które z jakichś powodów się nie nadają, po prostu odrzucić. Czasem jest tak, że ktoś z kolei jest za dobry. Nie może być kilku samców alfa w grupie, bo to rozbije kolektyw, który jest tak silny, jak jego najsłabsze ogniwo.  Jeżeli masz naprawdę zgraną grupę, to możesz zrobić niesamowite spustoszenie po stronie wroga. Tam nie ma schematów. Trzeba ciągle myśleć, a jeden błąd może kosztować czyjeś zdrowie lub życie. Swoje czasem było na drugiej pozycji, bo myślało się o partnerze. Ale też zależy nam na zdrowiu i życiu osób, w stosunku do których stosujemy środki. Żadnemu policjantowi nie zależy na krzywdzie drugiego człowieka. W każdej grupie zawodowej oczywiście znajdą się ludzie, którzy mają różne odchylenia, ale właśnie dlatego selekcja i szkolenie są tak szczegółowe. Im lepsze wyszkolenie, tym więcej czasu na myślenie i podjęcie decyzji w kluczowych momentach.

Czyli te sceny filmowe, w których policjant może dostać telefon i wezwanie w środku nocy, jak spokojnie śpi, nie są wyssane z palca?

- To jest szczera prawda. Oczywiście nie jest tak przez 365 dni w roku, bo są tzw. "dyżury bojowe", czyli taki stand-by przy telefonie w domu. Ja brałem je w tygodniu po to, żeby w weekendy móc dawać ludziom radość na imprezach. Jak to się udało? Dalej się z tego śmieję, bo naprawdę nie mam pojęcia, jak to było możliwe. Oczywiście w trakcie selekcji musiałem z tego zrezygnować, ale gdy po roku czy dwóch sprawdziłem się w boju i wiedziano, że można na mnie liczyć, miałem wielu dobrych i pomocnych kolegów, to mogłem w weekendy robić muzykę. Ale odpowiadając na twoje pytanie, zawsze, przez 24 godziny ktoś czuwał. 

W dalszym ciągu w Polsce obraz policjanta, mówiąc ogólnie, nie jest zbyt przyjazny. Jak myślisz, dlaczego to postrzeganie policji jest tak generalizowane i czy seriale, takie jak "Święty" lub "Policjantki i Policjanci" mogą zmienić ten stereotyp?

- Nie tylko mogą, ale i zmieniają. Ale a propos groźnego wizerunku. Groźny policjant to nie jest  do końca profesjonalista. Policjant musi być opanowany. Jeżeli podczas interwencji, nawet najbardziej emocjonującej, zaczynasz z "wysokiego C", od krzyku i paniki, to nie cofniesz się krok do tyłu, w pewnym momencie dojdzie do użycia siły i udowadniania sobie, która strona jest silniejsza. Opanowanie to podstawa. 

- Niestety, Strajk Kobiet obnażył wiele kwestii. Jeżeli zwozi się do Warszawy z całej Polski garnizony funkcjonariuszy, którzy się nie znają i nigdy wcześniej  ze sobą nie pracowali, ponadto często są bardzo młodzi, więc nabywają dopiero doświadczenia, to rzeczą jasną jest, że pracują w ogromnym stresie i pod wielką presją swoich dowódców, którzy pracują pod nie mniejszą presją z samej góry. Nie da się w takich warunkach działać w pełni profesjonalnie i nie popełniać błędów. Tamci policjanci nie byli tam z własnej chęci, ktoś ich tam wysłał, nie byli tam po to, żeby robić zadymę. To zaczyna się na górze. A pytanie  brzmi: po co wysyłać policję, gdy kobiety pokojowo demonstrują na ulicy? Policjanci też mają żony, dzieci, było tam również wiele policjantek. Jeżeli zwozi się do Warszawy całe garnizony policjantów i policjantek, którzy na czymś takim się nie znają, to samo to już jest dla nich stresujące. Każdy ma swoje poglądy, policjanci również, niektórzy z nich byli tam po prostu dlatego, że ktoś ich tam wysłał. A generalizacja zawsze jest zła.

Twój bohater, Mikołaj Białach został centralną postacią serialu "Święty", do dziś pozostając ulubieńcem widzów hitu "Policjantki i Policjanci". Jak się z tym czujesz?

- Spotykam się z tym, że ludzie proszą mnie o autograf, chcą przybić piątkę. Na tym etapie kariery nie zdarzyło mi się nikomu odmówić, zawsze staram się poświęcać chociaż chwilę. To dla mnie bardzo miłe. Według mnie, jeśli ktoś uprawia zawód związany z tym, że jest się rozpoznawalnym, figuruje się w show-biznesie i nagle obraża się na ludzi, że proszą go o poświęcenie chwili, to jest dziwne. Oczywiście, że ludzie potrafią granicę przekroczyć dość szybko. 

Miałeś taką sytuację?

- Miałem kilka dość niecodziennych sytuacji. Spotkałem raz człowieka, którego kilkanaście lat temu zatrzymywałem i w więzieniu spędził sporo czasu. Wyobraź sobie, że on wyciągnął do mnie rękę na ulicy. Obgadaliśmy te chwile i nikt do nikogo nie miał pretensji. To pokazuje, że robiąc różne rzeczy, można liczyć się z konsekwencjami. Jeżeli przekraczasz prędkość, liczysz się z tym, że dostaniesz mandat. Nie ma się co wściekać na to, że zabiorą ci prawo jazdy, jeśli łamiesz przepisy.  Ten człowiek nie chował do mnie urazy, że kilkanaście lat temu go zamknąłem. Każdy ma różną historię, niektórzy po prostu znaleźli się w złym miejscu o złej porze. Ale wierzę w ludzi.

- Inna, dość nietypowa sytuacja miała miejsce, kiedy siedziałem na deptaku w knajpce nad Bałtykiem z żoną i córką. Specjalnie siedziałem bokiem, żeby nikt mnie nie poznał, bo ludziom na wakacjach trochę puszczają hamulce i czasem myślą, że są zaprzyjaźnieni z ludźmi, których nie znają, zwłaszcza po wypiciu kilku głębszych. Jeden facet mnie zobaczył, cofnął się trzy kroki i pyta: "To ty?". Ja mówię: "No ja to ja, na pewno". I macha do mnie ręką, żebyśmy zrobili sobie zdjęcie. Pokazałem mu, że mam jedzenie i siedzę z rodziną. A on: "I co z tego? Zrobisz sobie ze mną fotkę i pójdziesz". Powiedziałem, że najpierw zjem, a on na to: "Jak tak, to spie...laj".

- A najbardziej hardkorowa sytuacja miała miejsce, kiedy jechałem do Warszawy. W toalecie, do pisuaru obok mnie podszedł mężczyzna. No i tak spojrzał, złapaliśmy się przez sekundę wzrokiem, pan mnie rozpoznał, zostawił swój sprzęt i w przypływie emocji chciał się przytulić przez ten pisuar. Oczywiście go zastopowałem. Kiedy umyliśmy ręce, co zdecydowanie chwilę wcześniej zasugerowałem, zbiliśmy "pionę'' i gość zadowolony i roześmiany - bo ta sytuacja jego również rozbawiła - pojechał w swoją stronę. Później płakałem ze śmiechu, bo to był tylko jego odruch. 

Domyślam się, że w twojej nowej rubryce w Interii nie będzie porad dotyczących tego, jak radzić sobie z osobnikami chcącymi przytulić się przez pisuar. W takim razie, co będzie można tam znaleźć?

- Przede wszystkim podpowiedzi, jak zadbać o swoje bezpieczeństwo. Z doświadczenia wiem, że wielu zagrożeń można byłoby uniknąć, stosując się do elementarnych zasad, które wydają się oczywiste, a jednak zbyt często są lekceważone, zapominane. Chciałbym zwrócić uwagę zarówno na te najprostsze, często niedoceniane, ale skutecznie chroniące nas zasady, jak i przybliżyć internautom mniej znane sposoby pomagające uniknąć losu ofiary przestępstwa lub wypadku. Na pewno jednak nie chcę przynudzać i pouczać, dlatego będą to krótkie materiały wideo, nagrywane specjalnie dla Was m.in. z planu i zza kulis "Policjantek i Policjantów", w których w przystępny sposób będę starał się dzielić moją wiedzą.

Serialowy Białach zrzucił mundur, tak samo, jak ty. Czy z kolei ty, tak jak Białach, w dalszym ciągu masz dojmującą potrzebę pomagania innym ludziom?

- Tak i to się z pewnością nie zmieni. Zawsze było tak, że jak coś złego się działo, to ja tam po prostu byłem. Jak ktoś potrzebuje pomocy, to jakoś z automatu jej udzielam, nawet w takich codziennych sytuacjach. Mam wyrobiony przez lata nawyk. Od trzech lat jestem ambasadorem hospicjum "Formuła Dobra" i dzięki temu widzę, jak dobro wraca i jak pomaganie jest fajne. Nie trzeba mieć dużo, żeby się podzielić. Wystarczy z empatią podchodzić do drugiego człowieka i chęć pomocy wprowadzić w nawyk.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy