Najszybsi faceci w Polsce

Na ćwierć mili są najszybsi w Polsce. Jeden na czterech, drugi na dwóch kółkach. Grzegorz Staszewski i Konrad Soczyk opowiadają nam o swojej pasji.

Beata Nessel-Łukasik: Szał popularności związany z wyścigami na ćwierć mili już minął. Panowie jednak nadal startują w zawodach. Ile to już lat?

Grzegorz Staszewski: Pierwszy raz startowałem w zawodach w Rykach pod Częstochową osiem lat temu, a potem w wielu miejscach w kraju i zagranicą.

Konrad Sobczyk: Ja startuję od 2005 roku. Głównie ścigam się w Polsce, jednak w ubiegłym roku spróbowałem swoich sił także w Czechach. Zagranicą zawody na ćwierć mili cieszą się ogromną popularnością.

Reklama

Jak w trakcie tych wszystkich lat ewoluowały modele pojazdów? Czy może wciąż są to te same maszyny?

GS: Z roku na rok wygląda to inaczej, ponieważ dyscyplina się rozwija. Samochody są coraz szybsze i klasy zawodów muszą być odpowiednio dopasowywane do ich osiągów. Najpierw ścigałem się Audi, potem przesiadłem się na Mitsubishi, a teraz mój samochód to Chevrolet Corvette. Konrad od początku jeździł na jednym motocyklu.

KS: To prawda, chociaż i w tym przypadku klasy ewoluowały. W miarę wprowadzania nowych rozwiązań, kolejnych sposobów na zwiększanie mocy, np. dzięki doładowaniu podtlenkiem azotu czy turbosprężarką, potrzebne były pewne regulaminowe obostrzenia. Jeśli chodzi o motocykl, to jeżdżę na Suzuki Hayabusa.

Równocześnie pojawiają się też czynniki utrudniające wzrost prędkości maszyn niezależnie od ich klasy i regulaminu. Tak jest m.in. z powodu kiepskich nawierzchni na lotniskach, gdzie odbywają się zawody...

G.S.: Dlatego okazało się, że nie ma za bardzo możliwości oraz sensu podnoszenia dalej mocy silników. Auta by się ślizgały. Zmusiło to nas do zmiany strategii i przerzucenia się na samochody, które mają napęd na cztery koła. Dzięki temu zwiększyliśmy możliwości przyczepności. Dzisiaj są to najszybsze auta w kraju.

Jak ten problem rozwiązano w wyścigach motocyklowych?

K.S.: Tu sytuacja wygląda podobnie. Wciąż są problemy z trakcją, ponieważ startujemy w miejscach zaadaptowanych do zawodów, a nie profesjonalnie przygotowanych do tej dyscypliny.

Które z wprowadzonych zmian w konstrukcji najlepiej sprawdziły się w takich warunkach?

G.S.: Napęd na cztery koła okazał się najlepszy, jeśli chodzi o samochody. Natomiast w przypadku motocykli problem nadal nie został do końca rozwiązany. Pracujemy nad tym. Im wyższa moc, tym dłuższy był czas przejazdu, ponieważ maszyna gorzej trzymała się toru.

Nierówna nawierzchnia, często zapiaszczona, z drobnymi kamieniami czy trawą wystającą między płytami, nadal utrudnia wykorzystanie bardziej profesjonalnego sprzętu.

A jak to wygląda podczas zawodów rozgrywanych zagranicą?

Przy napędzie na cztery koła byłoby ciężej wygrać z samochodami tylnonapędowymi, podczas gdy w Polsce takie modele są bezkonkurencyjne. Tam są po prostu profesjonalne tory.

Niemniej również tam mieli Panowie udane starty. Jak udało się to osiągnąć?

K.S.: W Czechach to był jedynie przedsmak tego, co chciałbym zrealizować w przyszłości. Potraktowałem tamten start jako możliwość zmierzenia się z innymi zawodnikami, porównania przygotowania motocykli i startu na lepszej jakości nawierzchni. Była to próba weryfikacji sprzętu i wyników, jakie są osiągane zagranicą. Chociaż miałem szansę na lepszy czas, byłem szósty na dwunastu startujących.

Pewne przyzwyczajenia i zachowania z zawodów w kraju (np. łagodniejszy start, aby nie mieć problemu z trakcją) spowodowały, że czas nie był taki, jak bym sobie życzył. Zobaczymy, jak będzie w przyszłym sezonie. Podejmiemy próbę przygotowania motocykla lepiej, dodatkowo zwiększając jego moc i moment obrotowy, mimo że nie wszystko będzie można zweryfikować na zawodach w Polsce.

Z powodu różnicy w przygotowaniu torów nie ma w Polsce możliwości trenowania do zagranicznych zawodów?

G.S.: Nasza dyscyplina w 80 proc. jest walką w garażu, a w 20 proc. na torze. Jeżeli dobrze przygotujemy i przetestujemy dany pojazd, to potem jest duże prawdopodobieństwo, że dniesiemy sukces. Natomiast jeżeli nie mamy możliwości np. prób doboru opon, nastawów silnika do danej przyczepności, do danego toru, to mamy dużo trudniej niż ci, którzy trenują na takim obiekcie. Jeszcze ciężej mają zagraniczni zawodnicy, którzy zwykle jeżdżą na bardzo dobrych torach, a okazjonalnie przyjadą na wyścigi do Polski. Tu często okazuje się, że samochody i motocykle dużo mocniejsze od naszych mają słabsze rezultaty z uwagi na złe warunki, ponieważ nie mogą sobie poradzić z brakiem przyczepności. Jednak prawdziwe rekordy bije się tylko na supertorach, a nie na starych lotniskach poradzieckich.

Czy profesjonalne tory zastąpią kiedyś w Polsce poradzieckie lotniska?

G.S.: Nasze sukcesy są niczym w porównaniu z sukcesami Roberta Kubicy, a na tor dla wyścigów Formuły 1 w Polsce nie ma żadnej nadziei. Nie wierzę w to, żeby ktoś włożył kilkadziesiąt milionów euro w budowę takiego obiektu. Patrząc na to realistycznie, lepiej cieszyć się, że można wsiąść w samochód i pojechać kilkaset kilometrów na tor do Holandii czy Niemiec.

To jakie są Panów plany na kolejny sezon, który rozpoczyna się już teraz, w kwietniu?

G.S.: Planuję start w całym cyklu Pucharu Polski oraz jakieś występy zagranicą, ale to będzie dopiero wiadomo po konsultacjach ze sponsorami. Na pewno pojedziemy do Niemiec, może razem z Konradem zabierzemy się na zawody do Czech. Najciekawszą imprezą, którą chcemy zaliczyć w przyszłym sezonie, będzie start w Moskwie, gdzie jeszcze nie byłem. W ubiegłym roku było tam kilkanaście mocnych samochodów, a wyścigi odbywały się na wysokim poziomie.

Rozmawiała Beata Nessel-Łukasik

Essence
Dowiedz się więcej na temat: facet | zawody | start | samochody
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy