​O smogu po męsku: "Wdychamy impotencję"

Na całym świecie rośnie w ostatnich latach problem bezpłodności mężczyzn i impotencji. Naukowcy winą obarczają zanieczyszczenie środowiska /EastNews /123RF/PICSEL
Reklama

Problemy z układem oddechowym i krwionośnym, zwiększone ryzyko zachorowań na nowotwory, depresja czy zaburzony rozwój mózgu - to tylko część listy zagrożeń Światowej Organizacji Zdrowia związanych ze smogiem. Według WHO zanieczyszczone powietrze to jeden najpoważniejszych czynników szkodzących obecnie naszemu zdrowiu. Mówiąc wprost: chorujemy i umieramy od smogu. Pośród wspomnianych zagrożeń Organizacja wymienia jeszcze dwa, o których rzadko można usłyszeć w dyskursie publicznym: impotencja i bezpłodność u mężczyzn.

Jak co roku jesienią zaczyna się w Polsce sezon grzewczy, a wraz z nim powraca temat smogu. Nasze powietrze jest jednym z najgorszych na świecie. Polskie miasta często przodują w czołówkach niechlubnych rankingów dotyczących smogu pośród miast indyjskich czy chińskich. 

Każdego dnia, szczególnie w sezonie jesienno - zimowym część Polaków wdycha szkodliwe dla zdrowia metale ciężkie. Zbiera to swoje smutne żniwo nie tylko w postaci chorób, ale także zaburzeń funkcji rozrodczych, a w konsekwencji rosnącego problemu bezpłodności w Polsce. 

- Badacze zauważają od jakiegoś czasu, że mężczyźni, którzy oddychają bardziej zanieczyszczonym powietrzem, mają większy odsetek plemników o nieprawidłowej budowie i zmniejszoną liczbę plemników w ogóle - ostrzega Jakub Jędrak z Krakowskiego Alarmu Smogowego.

Reklama

- Wyższe stężenie zanieczyszczeń w powietrzu może również obniżać poziom testosteronu w organizmie, a to z kolei może być przyczyną między innymi problemów z potencją - dodaje.

- W głównym składniku smogu, pyle zawieszonym, nie brakuje substancji mutagennych, czyli takich, które mają zdolność do wywoływania mutacji. Należy do nich choćby benzo(a)piren, o którym od jakiegoś czasu jest dość głośno, bo w polskim powietrzu jest go, na tle innych państw Unii Europejskiej, szczególnie dużo - dodaje Jędrak.

Wrażliwy proces

- Coraz częściej zwraca się uwagę na to, że smog powoduje nie tylko choroby układu krążenia czy układu oddechowego, ale ma również negatywny wpływ na funkcje reprodukcyjne, szczególnie mężczyzny - wyjaśnia prof. dr hab. Piotr Jędrzejczak.

Profesor Jędrzejczak jest jednym z najlepszych polskich specjalistów w dziedzinie andrologii. Androlog zajmuje się podobnymi problemami co ginekolog, tylko że u facetów. Przyznaje, iż coraz częściej przyczyną problemów z płodnością u par, które zgłaszają się do niego jest "czynnik męski". - Spermatogeneza, czyli proces tworzenia się plemników, jest bardzo wrażliwa na czynniki zewnętrzne. Im gorszy stan środowiska, tym słabszy potencjał zapładniający - mówi.

Od dawna lekarze podejrzewali, że smog ma fatalny wpływ na funkcje rozrodcze. W ostatnich latach, ukazały się publikacje naukowe, które te podejrzenia potwierdziły: stężenie pyłu zawieszonego PM 2,5 ma bezpośredni związek z obniżeniem płodności u mężczyzn. Badania przeprowadzone na Tajwanie i w Chinach dowiodły, że zawarte w pyle metale ciężkie takie jak mangan, ołów, nikiel czy kadm pogarszają jakość męskiego nasienia.

W Polsce podobne badania przeprowadzono jak dotąd tylko raz, kilka lat temu w Łodzi. W testach wzięło udział 300 dorosłych mężczyzn o średniej wieku 32 lata, którzy zgłosili się do kliniki leczenia niepłodności w celach diagnostycznych. Wynik był bardzo podobny: im większe stężenie pyłu zawieszonego w powietrzu, którym oddychali badani, tym więcej wykryto u nich plemników o nieprawidłowo powielonym materiale genetycznym, które często są bezpośrednią przyczyną problemów z płodnością.

Mało wiedzy, dużo dyskusji

Co tak właściwie niszczy układ rozrodczy mężczyzn w Polsce? Jakub Bartyzel z Akademii Górniczo - Hutniczej w Krakowie wyjaśnia, że problem złego powietrza w naszym kraju to nie tylko kwestia smogu.

- Smog sam w sobie to bardzo specyficzny układ, jest połączeniem zanieczyszczenia powietrza z pewną sytuacją meteorologiczną - mówi. - Sama nazwa to zlepek dwóch angielskich słów: "smoke" czyli dym i "fog" czyli mgła. To tylko wycinek całego problemu, jakim jest jakość powietrza w Polsce.

- Trzeba podkreślić, że zanieczyszczone powietrze to sprawa nas wszystkich - podkreśla Bartyzel. - Mówimy najczęściej o Krakowie, który stał się pewnym symbolem. Ale w tym momencie jest sporo miejsc w kraju, na przykład na Śląsku, które są dużo bardziej zanieczyszczone. Tak naprawdę w południowej Polsce nie ma miejsc niezanieczyszczonych, są tylko niezmierzone. Niestety istnieje takie przeświadczenie, że jak nie ma danych, nie ma pomiarów, to nie ma problemu. - dodaje.

Problem emisji toksyn do środowiska nadal jest u nas tematem sporów i dyskusji. Nie pomagają pomiary, badania i ostrzeżenia. Ale liczby nie będą pytać mężczyzny, który ma problem z potencją o jego poglądy na temat zanieczyszczenia powietrza. Są bezlitosne.

Według Bartyzela wystarczy spojrzeć na łatwo dostępne dane dostarczone w najnowszym raporcie Najwyższej Izby Kontroli. Zarówno NIK jak i wiele innych instytucji, takich jak GIOŚ, monitoruje stale stan powietrza w Polsce, więc możemy oceniać go na bieżąco. - Bardzo daleko nam do sytuacji, w której możemy się czuć bezpiecznie - podsumowuje.

Kraina toksyn

Pył zawieszony i metal ciężkie wdychane każdego dnia to jedno. Zdaniem Jakuba Jędraka z KAS w codziennym życiu, dookoła nas, jest mnóstwo innych, równie szkodliwych substancji.

To "endocrine disruptors", które po polsku można nazwać substancjami endokrynnie czynnymi lub substancjami zaburzającymi wydzielanie wewnętrzne, gospodarkę hormonalną. Są to między innymi pestycydy używane w rolnictwie środków ochrony roślin. Ale nie tylko.

- Wśród takich substancji są też dodatki do tworzyw sztucznych - objaśnia Jędrak. - Na przykład ftalany, używane jako tzw. plastyfikatory, spotykane też zresztą w kosmetykach, bromowane etery difenylowe, które dodaje się do plastiku, by zmniejszyć jego palność oraz bisfenol A, który występuje nie tylko w niektórych tworzywach sztucznych, ale też w papierze termicznym, np. w paragonach.

Niewiedza, która odezwie się w przyszłości

Rosnący problem dysfunkcji rozrodczej mężczyzn spowodowanej zanieczyszczeniem środowiska rodzi jedno, podstawowe pytanie: dlaczego tak mało się o tym mówi?

- Rzeczywiście temat rzadko pojawia się w dyskursie publicznym, ale co gorsza także w środowisku medycznym - twierdzi profesor Jędrzejczak. - Głównie ze względu na niewielką liczbę badań na ten temat. Nie chodzi o to, że ktoś spycha sprawę na bok, a o to, że świadomość tego zjawiska dopiero zaczyna się rodzić. Ogólnie o czynnikach środowiskowych mówiło się od dawna: od 30, 40 lat. Ale do tego worka wrzucało się wszystko: palenie papierosów, stres, wszelkie zanieczyszczenia powstałe podczas produkcji przemysłowej, chemizację rolnictwa i zjawiska globalne jak dziura ozonowa. Dopiero od niedawna dysponujemy konkretnymi dowodami, że pył zawieszony wpływa niekorzystnie na parametry nasienia - twierdzi androlog.

- To jest bardzo dobre pytanie - odpowiada z kolei Jakub Jędrak. - Trzeba by chyba zapytać psychologów społecznych. Ale może nie powinniśmy się dziwić, bo takich bardzo ważnych, ale nieobecnych albo za mało obecnych w debacie publicznej i świadomości społecznej tematów jest więcej. Tak było przecież do niedawna ze smogiem.

- To zjawisko będzie narastać, coraz więcej mężczyzn będzie miało problem z płodnością - konstatuje Piotr Jędrzejczak. - To jest nowy temat, musimy się nim zainteresować, zanim będzie za późno. Zagrożenie jest realne.

Działanie zamiast ucieczki

Naukowcy mogą badać i alarmować, ale tu ich rola się kończy. Działać muszą ci, którzy mają ku temu środki.

- W naszych badaniach staramy się skupić na źródłach złej jakości powietrza - mówi Jakub Bartyzel z AGH. - Jeśli jest jakiś budżet na walkę z zanieczyszczeniem, to trzeba wiedzieć, gdzie rodzi się problem, żeby skutecznie wydawać te pieniądze. Inaczej można je łatwo wyrzucić w błoto, a zegar tyka. Dla przykładu: Kraków chwali się tym, że usunął 60 - 70 proc. szkodliwych pieców z miasta, ale nie ma to przełożenia na wyniki pomiarów.

- Możemy zmuszać ludzi do różnych rzeczy regulacjami, ale zmiana musi się opłacać, żeby chciano wyłożyć na to pieniądze. Kontekst ekonomiczny wciąż jest niestety najważniejszy - kończy. 

- Chronić się przed wszechobecnymi zanieczyszczeniami raczej nie możemy - podsumowuje Jakub Jędrak z KAS - Chyba że będziemy ograniczać liczbę przedmiotów z tworzyw sztucznych w swoim otoczeniu, zwłaszcza tych używanych do przechowywania żywności. Wycofywać z użycia środki i substancje, o których wiemy, że mają niekorzystne oddziaływanie na nasze zdrowie. Zaprzestać ich stosowania w kosmetykach, tworzywach sztucznych czy w rolnictwie - podsumowuje.

Uświadomienie sobie problemu to dopiero pierwszy krok do jego rozwiązania. Być może już niebawem stanie się to kolejnym argumentem za tym, żeby jeszcze więcej działać na rzecz zmniejszenia emisji i ograniczenia korzystania ze szkodliwych substancji w naszym kraju. Niestety, ludzie mają to do siebie, że zaczynają podejmować konkretne kroki, dopiero gdy zagrożenie zmienia się w realne, poważne problemy. Wtedy przeważnie jest już za późno.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama