Pan Jerzy Połomski

Legendarny, kultowy, wspaniały, jedyny. Czaruje szarmanckim sposobem bycia, zaskakuje otwartością i trzeźwym, często autoironicznym, spojrzeniem. Polski rynek nie bardzo wie, jak wykorzystać oczywiste atuty starszej generacji artystów: niezwykłą kulturę, muzykalność i żelazną wręcz etykę pracy. Z legendarnym polskim pieśniarzem, królem estrady rozmawia Jan Mirosław.

Legendarny, kultowy, wspaniały, jedyny. Czaruje szarmanckim sposobem bycia, zaskakuje otwartością i trzeźwym, często autoironicznym, spojrzeniem. Polski rynek nie bardzo wie, jak wykorzystać oczywiste atuty starszej generacji artystów: niezwykłą kulturę, muzykalność i żelazną wręcz etykę pracy. Z legendarnym polskim pieśniarzem, królem estrady rozmawia Jan Mirosław.

Jeśli nigdy nie doczekaliśmy się polskiego Franka Sinatry, to Jerzy Połomski wydaje się najbliższym możliwym wyborem. Wyniesiony do wiecznej sławy dzięki dancingowym przebojom.

Dziś jest rześkim, starszym panem, który ani myśli rezygnować z występów. Po długich namowach na rozmowę umawiamy się w hotelu Victoria, scenerii idealnej do rozmów o blichtrze peerelowskiej rozrywki.

Trudno się z Panem umówić na wywiad.

Moje życie prywatne i zawodowe toczy się mniej intensywnie niż kiedyś. Wywiadów miałem dostatecznie wiele, trudno się nie powtarzać. Nie czuję się aż tak bogaty w mądrości życiowe. Cenię sobie poczucie wolności osobistej i swobody, chronię swoje życie prywatne. Słyszałem, że niektóre znane osoby same przynoszą do kolorowych tygodników materiały o sobie, aby potem wyrażać zdziwienie. Ja nie kieruję się pazernością w zawodzie, nie podtrzymuję popularności żadnymi ekscesami. Nie jestem więc chyba wdzięcznym tematem.

Reklama

Wciąż jednak Pan koncertuje, czasem dla młodej widowni.

Ostatnio rzeczywiście miałem spotkanie z młodzieżą, troszkę snobistyczną, w Warszawie, w nieistniejącej już Le Madame, przy okazji wręczania nagród Wdechy Wyborczej i w Sopocie w SPATIFie. Młodzież była bardzo sympatyczna, choć niesforna. Ogłuszający nadmiar decybeli, hałas rozmów - pełna dekoncentracja i rozkojarzenie. Wyszedłem ogłuszony... i zadowolony. Ile w tym było sympatii do mnie wyniesionej z rodzinnego domu - bo mama, babcia, więc i dzieci - ile szacunku dla wieku, a ile autentycznej akceptacji, Bóg raczy wiedzieć!

Na jaką publiczność Pan liczy?

Najwierniejszym odbiorcą piosenkarza jest jego środowisko, jego pokolenie, choć nie zawsze. Zjawiła się kiedyś u nas babcia Tina Turner, ale ona mimo lat była autentycznie młoda i żywiołowa. Zachwyciła wszystkich talentem i temperamentem. Bywają takie szczęśliwe wyjątki, a reszta musi się zachowywać zgodnie z własnymi możliwościami. Podoba mi się publiczność amerykańska, która wiernie towarzyszy swoim ulubieńcom do końca ich kariery.

Widziałem na własne oczy, jak adorowano Beach Boysów, Dianę Ross czy Franka Sinatrę. Na otwartych przestrzeniach zjawiły się wszystkie pokolenia, różnych ras i kolorów skóry. Ogólna radość dziadków i wnuków, że jeszcze żwawo śpiewają ich ulubieńcy. Orkiestra szła jak żyleta, cichutko, precyzyjnie, by nie zagłuszyć, jak Sinatra już raczej mówił, niż śpiewał. Szał i frenetyk!

Nasza publiczność jest inna, zmienna w sympatiach i łatwiej zapomina, bo też ostatnio mamy wielkie targowiska estradowe, a widownia wciąż jest głodna nowych twarzy i nowych głosów.

Pan nie daje o sobie zapomnieć.

Nie jest źle, ale wszystko jest w rękach radia i telewizji. Jesteśmy krajem emerytów, których należy nami obsłużyć. Słuchacze zatrzymali mnie w swojej pamięci, bo łączą nas wspomnienia młodości. Nadal występuję na estradach w kraju i za granicą. W ubiegłym roku przypomniałem się Polonii, zajrzałem do Montrealu, Toronto, Los Angeles, Detroit, Denver, a dla relaksu do pięknego Meksyku. Śpiewałem tam moje przeboje w elektronicznych aranżacjach Maćka Latalskiego. W tej wersji wytwórnia MTJ wydała płytę "The Best - Nie zapomnisz nigdy".

Czym to nagranie różni się od innych?

W kilkanaście godzin nagrałem osiemnaście przebojów, taki swoisty zapis - wspomnienie owych koncertów, bez cyzelowania materiału. Na ogół nie zmieniałem tonacji, ale są zmiany w interpretacji, może też i w brzmieniu głosu. Jest to więc świadectwo mojej obecnej formy wokalnej.

Nie kusiło Pana, by nagrać całkiem nowy materiał?

Kusiło mnie, kusiło, bo zbyt długo trwam w nirwanie. Można by wyliczać powody: stan wojenny, który boleśnie przerwał bieg naszej kultury, pobyt za granicą, powrót do nowej, skłóconej rzeczywistości, do bojkotu w środowisku artystycznym, zmiana ustroju, wreszcie trudne zmiany ekonomiczne.

A teraz zrobiło się już nieco późno dla mojego pokolenia. Rządzi niepodzielnie nowa generacja, przeżywając swoje pięć minut. Idealna płyta w pełni mnie wyrażająca mogłaby powstać, gdybym był i kompozytorem, i autorem tekstów, i aranżerem. Powinienem był skończyć szkołę muzyczną.

Tymczasem skończył Pan szkołę aktorską.

Chciałem studiować równolegle w szkole muzycznej. Kiedy już dostałem się do szkoły teatralnej, poszedłem na przesłuchanie do profesora Brégy. "No miły głos, ale taki nieduży. Co my z takim głosem zrobimy?" - powiedział. Usłyszał mnie wtedy Władysław Szpilman i zakosił do radia.

Wtedy piosenkarzy było mało, więc puszczano nas na okrągło. Miałem dużo nagrań, prób, a jeszcze więcej codziennych zajęć w szkole teatralnej, więc o szkole muzycznej zapomniałem. Moje zdolności aktorskie sprawdziłem potem na scenie w roli umierającego na raka starego kupca syberyjskiego. Kiedy jednak otrzymałem dyplom aktora teatru i estrady, wybrałem przezornie to drugie.

Zaprocentowały umiejętności aktorskie?

Kiedy skończyłem szkołę, to wydawało mi się, że niczego specjalnego mi nie dała. Po czasie wracają jednak rzeczy niezbędne w zawodzie estradowca, zawsze aktualne, ponad modami. Bo istnieje coś takiego jak rzemiosło: umiejętność przekazu, technika, interpretacja, prawidłowa akcentacja, czytelna wymowa.

Jak wyglądało życie festiwalowe?

O, to było wielkie zamieszanie. Przez to przegapiłem w życiu kilka rzeczy. Przecież to do mnie pierwszego przyszedł Nahorny z piosenką "Jej portret", ale prezentował mi to gdzieś między jedną próbą a drugą, w biegu, nie doceniłem jej od razu. Nie znałem wtedy tekstu Kofty. Powiedziałem, że później do tego wrócimy. A Mec to potem tak pięknie zaśpiewał. Ale też niczego nie żałuję. Człowiek był zaabsorbowany różnymi sprawami, żył intensywnie i nie zastanawiał się zbyt dużo.

A co ze skandalami na scenie?

Od lat jest tak, że piosenkarek jest więcej i lepiej śpiewają od nas, chłopaków. Ale jeśli któraś z nich nie mogła siąść na najwyższej półce, wtedy zaczynało się szukanie oryginalnej formy, skandaliku, odpowiednich znajomości, opiekunów, najlepiej decydentów, którzy załatwiali specjalne względy. Ustanawiano czasem pozaregulaminowe nagrody dla takich piosenkarek.

Różni się Jerzy Połomski na scenie od Jerzego Połomskiego w życiu?

Nie ma po co wychodzić na estradę, jeżeli się będzie udawało kogoś innego. To się przytrafia tylko amatorom. Estrada zniesie nawet największe dziwactwa i ekstrawagancje, jeżeli będą szczere. Bo co można jeszcze nowego wymyślić? Wszystko już było.

Machina
Dowiedz się więcej na temat: publiczność
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy