Robert Makłowicz: Bywałem w takich miejscach, że nawet zęby myłem przy pomocy whisky

Robert Makłowicz gotuje na oczach telewidzów już od 1998 r., ale za kierownicę "malucha" chwyta dopiero teraz. Filipowi Nowobilskiemu opowiedział m.in. o tym, co sądzi o innych programach kulinarnych, o rolniku skaczącym do wody i wyznał, co jest zdecydowanie najgorszą rzeczą, jaką jadł...

Filip Nowobilski: Kiedy przygotowywałem się do tej rozmowy, znalazłem informację, że bardzo bliskim panu krajem jest Chorwacja. Czy to prawda?

Robert Makłowicz: - Chorwacja to w dalszym ciągu środkowa Europa, czyli moja ojczyzna kulturowo-duchowa, a przy okazji także Morze Śródziemne, którego częścią jest Adriatyk. To kraj, w którym dojrzewają pomarańcze i cytryny, a do tego też rosną oliwki. No i są to także Bałkany. Mamy tam mnóstwo tego, co mnie niezwykle fascynuje.

Reklama

Mówi pan "mamy tam", czyli się już trochę z tą Chorwacją utożsamia...

- Wie pan, mówię już trochę po chorwacku, spędzam tam sporo czasu. W mojej wiosce mieszka zaledwie sześć osób...

Sześć osób?! Przecież pan musi tam wszystkim gotować!

- I bardzo chętnie to czynię. Ci ludzie spędzają tam całe życie, a nie tylko sezony wakacyjne, dlatego mają potrzebę kontaktu z kimś zewnątrz. Stąd ta otwartość. Tam naprawdę się rozmawia, opowiada historie, a nie tylko pyta "co słychać?". Ludzie tam potrafią słuchać.

- Oczywiście, mają tam telewizję, ale nie zastąpiła ona kontaktu z drugim człowiekiem. Niestety, w zachodniej Europie powoli przechodzi to do lamusa. Ponadto jest tam po prostu pięknie - góry i morze naraz.

Czy podpisałby się pan pod stwierdzeniem, że podróże kształcą?

- Pewnie, że tak! Był co prawda taki pan jak Immanuel Kant, który nie wyjechał z Królewca i opisał cały wszechświat, ale to są wyjątki. Przyglądanie się innym kulturom jest przy okazji przeglądaniem się w lustrze. Uważam, że samego siebie można poznać właśnie poprzez zwierciadła innych kultur. Zrozumienie własnej kultury i historii jest łatwiejsze, jeśli ma się materiał porównawczy.

- Rzecz jasna są różne sposoby podróżowania. Niektórym jest wszystko jedno, gdzie są, byleby tam był basen i all inclusive. Takie wakacje jednak niespecjalnie kształcą.

Pana program telewizyjny jest wyjątkowy, bo poza gotowaniem jest też sporo wiedzy geograficznej i historycznej. U konkurencji są za to emocje. Magda Gessler czy Modest Amaro krzyczą. Czy nie chciałby się pan z nimi zamienić i czasem kogoś zbluzgać?

- Nie. Nie wypada mi się wypowiadać o konkurencji. Mogę jedynie powiedzieć, że w wielu tych programach gotowanie jest jedynie dodatkiem. Równie dobrze mogłyby to być konkursy drwali lub jakieś rzeczy dziejące się w basenie. Z tego, co wiem, już ktoś skacze do wody...

- Kuchnia nie może być pretekstem do emocji. Kuchnia to klimat, religia, tradycja, czyli po prostu kultura. Jak można mówić o kuchni nie rozumiejąc tego?  

Co najstraszniejszego zdarzyło się panu zjeść?

- Rosół z ziemniakami - ohydne!

A co człowiek musi zjeść przed swoją śmiercią, aby móc powiedzieć "byłem człowiekiem"?

- To odróżnia nas od zwierząt - nie traktujemy jedzenia jedynie jako biologicznej konieczności. Może być ono niezwykłą przyjemnością i tak naprawdę "ogarniamy" je wszystkimi zmysłami.

Czy zjadłby pan psa?

- Nie marzę o tym. Nawet gdybym miał taką możliwość, to pewnie bym tego nie zrobił. Jest tyle innych rzeczy do jedzenia. Na przykład w Andach największym przysmakiem są świnki morskie...

O nie!

- Ja akurat jadłem taką świnkę.

Jak pan może tak mówić?! Zaraz dzieci przestaną nasz program oglądać! (śmiech)

- Ale ona już nie żyła (śmiech)... Tam w knajpach mają nawet klatki ze świnkami i wybiera się dla siebie konkretną.

Jest w nas trochę hipokryzji. Świnkami, myszoskoczkami i królikami się zachwycamy, ale jak gdzieś myszka w domu jest, to trzeba ją ubić...

- A świnka to przecież takie mądre stworzenie.

Dlaczego pan nie wziął ze sobą butli gazowej i garnka? Przecież gotował pan w najróżniejszych warunkach. Można by ugotować coś w tym "maluchu". Co by do niego pasowało? Jakaś potrwa z PRL-u?

- Do "malucha" to paprykarz szczeciński...

Idzie pan na łatwiznę.

- Przeczytałem ostatnio, że paprykarz przeżywa prawdziwy renesans i w Szczecinie podaje się nawet lody o jego smaku. Kiełbaski leszczyńskie też zmartwychwstały. Ale to, jak każda moda, przeminie...

Kiedyś mieliśmy modę na skoki narciarskie, potem na programy taneczne, teraz na te kulinarne. Zobaczymy, co będzie w przyszłości.

- Skaczą też do wody, prawda? Widziałem w internecie tego rolnika, który szukał żony w samych kąpielówkach. To przerażające...

W telewizji jest pan bodajże od 1998 r. Co myśli pan o tym światku?

- Nie należę do niego.

Nie przeraża pana, że z każdym miesiącem jest coraz więcej programów bazujących tylko na wywoływaniu emocji?

- Przeraża. Telewizja jest niestety coraz głupsza. Na szczęście zaprzeczeniem tej głupoty są kanały tematyczne. Nie oglądam szczególnie dużo, ale tym, czym różni się rodzima telewizja od innych, jest liczba reklam. Nigdzie na świecie nie reklamuje się tylu medykamentów.

- W żadnym kraju w porze największej oglądalności nie puszcza się spotów środków na nietrzymanie moczu, na gazy, na grzybicę stóp... Śmiem twierdzić, że jesteśmy narodem niezwykłych hipochondryków. Chyba obok Francuzów wydajemy najwięcej na lekarstwa i na to reaguje rynek.

- Telewizja jest jak świat dookoła. Coraz szybciej, coraz więcej... Widział mnie pan w programach typy tańce czy skoki do wody?

A były propozycje?

- Skoro tyle się już pracuje w telewizji, to siłą rzeczy pytają.

Skoro się pan już tak spowiada, to proszę powiedzieć, czym się pan zatruł?

- Wodą. Zamówiłem pastisa (likier o smaku anyżowym - dop. red.), którego trzeba było rozcieńczyć wodą. To było w Tunisie i nie kazałem kelnerowi otworzyć przy sobie butelki wody i wlać jej do szklanki przy mnie. Stawiam, że zamiast tego nalał on wody z kranu. Byłem straszliwie chory. Schudłem parę kilogramów.

A czy podczas zdjęć do pana programu zdarza się, że coś nie wychodzi?

- Wiem, że pan chciałby usłyszeć taką historię, ale nic takiego się nie zdarzyło. Dodam, że jak jeździ się po krajach wysokiego ryzyka bakteryjnego, to nawet zęby trzeba myć przy pomocy whisky. Robi się tak na przykład w Indiach...

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy