Skiba: "Z aresztem jest jak z uprawianiem seksu"

"Skiba był najdojrzalszym młodzieńcem, jakiego znałem. Teraz jest najmniej dorosłym dorosłym, jakiego znam" - Michał Ogórek /East News
Reklama

Ganiał po ulicach w żółtych kalesonach, uciekając przed milicją, siedział więcej niż jeden raz, dzięki niemu naczelna prawicowa partia w Polsce przyjęła przybysza z Mozambiku - a to była dopiero połowa jego kariery. Od 30 lat z Big Cycem, jeszcze dłużej w różnych stowarzyszeniach, teatrach i kolektywach wyśmiewa polską rzeczywistość. Skutek odnosi może różny, ale nigdy nie przestaje. W rozmowie z nami mówi o sile happeningów, lojalności Big Cyc wobec fanów i o tym, że "Jerzy Owsiak chyba popełnił błąd".

Z Krzysztofem Skibą spotkaliśmy się z okazji promocji jego autobiografii. Książka "Skiba. Ciągle na Wolności. Autobiografia łobuza" stworzona przez Krzysztofa Skibę, Jakuba Jabłonkę i Pawła Łęczuka wyszła kilka dni temu nakładem wydawnictwa Sine Qua Non.

Bartosz Kicior: Jak to było z Joelem Muiangą, czyli słynnym "Makumbą" - naprawdę otrzymał członkostwo KPN-u dzięki wam?

Krzysztof Skiba: Tak, to było członkostwo honorowe. Partia utrzymywała, że 100 tys. sprzedanych płyt to 100 tys. zgłoszeń o przyjęcie Joela do partii. W zwrotce jest wers "Ja mieszkać tu długo i nie wiedzieć czemu, nie chcą mnie przyjąć do KPN’u" - dzisiaj oczywiście KPN-u już nie ma, ale wtedy był taką partią prawicową, radykalną.

Reklama

Swoją drogą na nowej płycie Big Cyca, "30 lat z wariatami" wydanej na 30-lecie zespołu pojawiło się mnóstwo gości w nowych aranżach naszych utworów, między innymi Poparzeni Kawą Trzy, którzy zmienili tekst: z "KPN-u" na "ONR-u".

A samo przyjęcie odbyło się na słynnej imprezie z okazji wręczenie Big Cycowi złotej płyty, w ekskluzywnej sali bankietowej. (Wtedy jeszcze urządzano takie imprezy, dzisiaj przede wszystkim złotą płytę dostaje się za 15 tys. sprzedanych egzemplarzy, wtedy to było 100 tys., a platyna 200 tys.). Oczywiście należy to potraktować jako rodzaj happeningu: Joel ubrał się w biały garnitur, prezentował się jak prezydent jakiegoś afrykańskiego państwa, a Krzysztof Król, ówczesny przewodniczący partii, wręczył mu legitymację.

Jedna z gazet skomentowała złośliwie: "Moczulski ma czarnego członka". Wiadomo, Leszek Moczulski był założycielem partii i bez żadnych podtekstów erotycznych - naprawdę KPN miał w swoich szeregach czarnoskórego!

Na przełomie lat 80. i 90. brałeś udział w wielu happeningach. Co było wtedy ich siłą?

- To nawet wcześniejsze lata: ’87, ’88, ’89. Wiesz, formy stosowane wtedy przez opozycję nie odpowiadały młodzieży. To były strajki, a my jako studenci i uczniowie nie mogliśmy brać udziału w strajkach w zakładach pracy. To była czasem msza za ojczyznę, czasem składanie wieńców...

Nuda.

- Nie identyfikowaliśmy się z tym za bardzo. Tak narodził się pomysł na zabawniejszą formą protestu, czyli happeningi. Przebieraliśmy się za krasnoludki, biegaliśmy po ulicach. To był rodzaj zabawy, ale też buntu.

Zastawialiśmy takie pułapki, oni się dopiero po jakimś czasie zorientowali, że nam chodziło o to, żeby być zatrzymanym. Trzeba powiedzieć, że to były nielegalne manifestacje, władza je z całą powagą zwalczała. Ale pojawiało się pytanie: "Czy ZOMO powinno ścigać krasnoludki?"

Jako Pomarańczowa Alternatywa przebieraliśmy za różne postaci z bajek. Potem w Polskę szła informacja: "Milicja zatrzymała Misia Uszatka, Królewnę Śnieżkę i trzech krasnoludków". Sami milicjanci zaczęli ten absurd odczuwać.

W książce jest opisana Żółta Alternatywa - ta, która działa dziś. Stawiają pomniki żółtym, gumowym kaczkom. A ponieważ żyjemy w kraju, w którym ta kaczka się komuś źle kojarzy, to są one usuwane. Czy jakby dziecko zostawiło pluszowego, różowego słonia na trawniku w centrum miasta, to policja by się tym zainteresowała? Pewnie nie. A gumową kaczką już tak.

Mi kaczka się kojarzy z kaczką, a policji może z czymś innym. Nie wiem...

Dlaczego to już nie jest takie powszechne?

- Rzeczywistość się zmieniła. Wtedy paradoksalnie łatwiej było robić happeningi. Ulica była szara, wszyscy podobnie się ubierali. Jak na takiej ulicy pojawili się poprzebierani, kolorowi ludzie (ja często przychodziłem w żółtych kalesonach), to zwracano na nich uwagę.

Dzisiaj oswoiliśmy się z tym, że ktoś ma dredy, irokeza. Kiedyś irokez był wyrazem buntu, w małych miejscowościach można było mieć problemy z milicją, ale też dostać wp***rdol od tak zwanych "dobrych mieszczan". Dzisiaj to jest po prostu modna fryzura. Całkiem niedawno widziałem rzecznika policji z irokezem.

Dzisiaj przeprowadzenie happeningu byłoby trudniejsze, bo trudniej kogoś zaskoczyć. Tego w książce akurat nie ma, ale robiliśmy w Warszawie takie wydarzenie "Muzeum Trzeciej Wojny Światowej" - rozdawaliśmy ludziom słoiki z popiołem podpisane nazwami miast: Londyn, Tokio, Paryż, Elbląg, Tczew. Nie wiedzieli za bardzo o co chodzi. Najważniejszy jest element zaskoczenia i przesłanie, niekoniecznie wygłup. Teraz trzeba wymyślić coś innego niż tylko kolorowe przebranie.

Kiedyś zrobiłem taki happening "Galopująca inflacja" - wystarczyło się przebrać i biegać po ulicy. Milicja od razu nas zatrzymała (ogłosiliśmy wtedy, że skończyły się kłopoty ekonomiczne Polski, bo milicja zatrzymała inflację). Dzisiaj byłoby o wiele trudniej.

- Na "Muzeum Trzeciej Wojny Światowej" zobaczyliśmy trzy osoby w pomarańczowych strojach. Myśleliśmy, że ktoś przebrał się w hołdzie dla Pomarańczowej Alternatywy, kolega chciał ich nawet przytulić. Okazał się, że to przedstawiciele jednej z sieci komórkowych...

Ale rzeczywistość jest nadal absurdalna i dzisiejsze czasy są wyzwaniem dla tych, którzy chcą tę rzeczywistość wyśmiać w jakiś sposób.

No właśnie, panuje opinia, że ta formuła, którą stosujecie z Big Cycem już się przejadła. Że świat się zmienił, a wy robicie już zupełnie nieśmieszne rzeczy. Co ty o tym sądzisz?

- Bylibyśmy niewiarygodni, jakbyśmy nagle zaczęli grać techno albo rock symfoniczny. Mamy swój "charakter pisma", po którym można poznać Big Cyca. Masz rację, ale ja bym tego nie traktował jako zarzut. Od 30 lat robimy podobne rzeczy - wyśmiewamy rzeczywistość polską, ale mamy też piosenki typowo rozrywkowe. Na koncertach gramy może dwa, trzy utwory polityczne maksymalnie.

Z resztą to jest zabawa, rock’n’roll. Nie dopisujemy wielkich sloganów do rozrywki. Czy to się przejadło? Nie jest to oczywiście wiodący nurt, natomiast my nie musimy podążać za modą. Fani niekoniecznie lubią eksperymenty, niektórzy dopatrują się wtedy wręcz zdrady. Mamy tak ortodoksyjnych fanów, którzy twierdzą, że "prawdziwy" Big Cyc to pierwsze cztery płyty! Potem jak dodaliśmy klawisz, to już ponoć nie jest Big Cyc według nich...

My się dobrze bawimy. W Polsce królują smutne, rzewne piosenki. W pierwszej zwrotce dziewczyna go rzuciła, w drugiej już jest na skraju samobójstwa... Ja się czasem boję o tych wokalistów, którzy tak śpiewają.

My jesteśmy opozycją, która idzie w innym kierunku. Nie ma w Polsce, wbrew pozorom, tylu zespołów takich jak my. Były zespoły, które naśladowały Big Cyca, ale nie przetrwały.

Swoją nową płytę przedstawialiście między innymi w tym roku na Woodstocku, teraz właściwie Pol’and’rocku, na małej scenie, wcześniej dwa razy graliście na dużej. W jakiś sposób jesteście z tym festiwalem związani. Jak myślisz, dlaczego po upływie tylu lat, niektórzy nadal wieszają psy na tym wydarzeniu? Dlaczego wciąż jest w ogniu krytyki? Mówimy, że ludzie się oswajają z dziwnością, z żółtymi kalesonami, a z drugiej strony nadal kogoś ten festiwal swędzi...

- To jest fantastyczny festiwal, od tego zacznijmy. Nawiązuje do pięknej idei starego Jarocina, choć teraz jest gigantyczny, o wiele większy niż Jarocin. To święto muzyki grane na wielu scenach. To jest problem tak zwanego "innego". Są ludzie, którym do końca świata to będzie przeszkadzać.

Zabawne, że jest mnóstwo festiwalu rockowych w Polsce, coraz więcej. Natomiast Woodstock jest odczytywany w sposób polityczny, widziany przez pryzmat Jurka Owsiaka. Te pretensje wokół festiwalu mogą się wiązać z jego postacią. Myślę, że nie da się oddzielić samej imprezy czy Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy od niego.

Bo gusta są różne: jeden lubi taką muzykę, drugi inną, jeden założy żółte kalesony, inny smoking, tak wygląda świat. Ale Polaka zawsze boli dupa, jak ktoś osiągnie sukces. A WOŚP to fantastyczna inicjatywa, jednoczy Polaków, ma świetne wyniki. Prawdopodobnie te głosy negatywne to zazdrośnicy, którzy nie mogą do dzisiaj przeżyć tego, że to nie są oni. A jest przecież miejsce dla każdego, przeciwnicy WOŚP-u mogą założyć swoją fundację.

- Powinienem od tego zacząć, a na tym skończymy - autobiografię pisze się, kiedy się kończy coś robić, albo się umiera. Ty ani nie kończysz, ani nie umierasz. To skąd ten pomysł?

- 30-lecie Big Cyca. Skontaktowali się ze mną Kuba Jabłonka i Paweł Łęczuk. Napisali wcześniej książkę z Piotrem Bukartykiem i powiedzieli, że następną muszą ze mną. Zgodziłem się, opowiedziałem im te historie, czasem coś dopisałem, czasem coś skreśliłem. Zaczęliśmy się spotykać na początku maja - jest listopad i książka jest w księgarniach.

- Na początku książki jest historia koncertu w Lipnie, gdzie 30 osób zapłaciło za bilet, a 1000 chciało wedrzeć się szturmem za darmo. Chcieli was bić i musieliście uciekać - często wam się to zdarzało?

- To była jedna taka sytuacja, dlatego ją opisałem (śmiech). Dzisiaj wszystko jest ułożone, są odpowiednie procedury. Wtedy rodził się ten dziki kapitalizm, nikt do końca nie wiedział, na czym to polega. Wyrastały olbrzymie fortuny, a miesiąc później ludzie z listy najbogatszych Polaków byli aresztowani albo byli najbiedniejszymi Polakami. Rozwijały się mafie, gangi, nie było prawa autorskiego, było kilkaset firm pirackich kopiujących muzykę, sprzedawali kasety na łóżkach polowych.

Ale koniec końców, pomimo że okradziono wtedy wiele zespołów, nie tylko nas, to po latach tłumaczę sobie, że to był koszt tamtych przemian. Padliśmy ofiarą dynamicznego rozwoju sytuacji w kraju.

Podtytuł książki to "Ciągle na wolności", pojawia też historia jednego z twoich pobytów w więzieniu - wyszedłeś na wolność o wiele szybciej, niż przewidywał wyrok. Czy jeżeli wtedy odsiedziałbyś pełną karę, spędził za kratkami o wiele dłużej, to dalej po wyjściu robiłbyś to, co robisz?

- Ja po prostu byłem człowiekiem zbuntowanym. Buntowałem się od małego. W przedszkole wobec jedzenia, potem przeciwko szkole, uciekałem przed wojskiem. Byłem potem notowany, więc i tak już bym nie trafił do wojska, bo uznano mnie za niebezpiecznie zgniłe jabłko, które może zepsuć innych.

To nie była kalkulacja. Jako chłopcy z podziemia liczyliśmy się z tym, że będziemy siedzieć. Mało który z moich kolegów z tamtego okresu nie siedział. Z aresztowaniem jest jak z seksem - pierwszy raz nie do końca wiesz, o co chodzi, ale już przy trzeci, czwartym, dziesiątym staje się to pewną rutyną.

Musisz się oswoić. Ja wytworzyłem pewien mechanizm, bo przecież nie siedziałem tylko ten jeden raz. Na widok milicjanta po prostu się śmiałem. Wiadomo, aresztowanie jest zawsze niekomfortowe, ale jak robisz to, co robiliśmy, musisz się liczyć, z ryzykiem.

Co ciekawe: zwróć uwagę, że ludzie, którzy na poważnie walczyli z komuną - ja przecież podpalałem komitet wojewódzki w Gdańsku - nie chowamy urazy, nie ziejemy nienawiścią. Bardzo często ludzie, którzy w czasach PRL-u mogli, ale nie angażowali się w walkę z komuną, dzisiaj są wielkimi antykomunistami. Najgłośniej krzyczą ci, którzy nic nie robili.

Przykładem jest Krystyna Pawłowicz, która dzisiaj zionie nienawiścią. Ona w czasach komuny pisała do komunistycznych pism, do "Życia Gospodarczego", była komunistyczną publicystką. To zacieranie śladów i wypuszczanie fałszywej mgły. Złodziej krzyczy: "łapać złodzieja!".

Na okładce są słowa Tymona Tymańskiego: "Krzysiek tak ja odgrywa rolę głupka wioskowego". Czy trudno jest odgrywać rolę jednego z najsłynniejszych głupków wioskowych w Polsce?

- Często ta forma sowizdrzalska, kabaretowa służy temu, żeby powiedzieć coś ważnego. To tylko forma. Trzeba być inteligentnym, żeby grać debila. Debil nie wie, że jest debilem. Ja czasem gram takiego estradowego wesołka, ale tylko wykorzystuję tę formę.

Tak samo happeningi. Ludzie mylą to pojęcie: ktoś powie coś głupiego albo pajacuje, to mówi się, że "to jest jakiś happening". Happening jest pełnoprawnym działaniem artystycznym stworzonym w latach 50. przez artystów amerykańskich. Znudziły im się wystawy - w sztalugach wiszą obrazy ładniejsze albo brzydsze - szukali nowej formy ekspresji. Zaskoczenia.

We Francji były happeningi polityczne. My robiliśmy happeningi obyczajowe. Sama Pomarańczowa Alternatywa to była wspaniała rzecz. Kiedyś zrobiliśmy we Wrocławiu "Marsz Krasnoludków", na który przyszło 10 tys. osób przebranych za krasnoludki. Ulicami płynęło morze krasnali. Milicja Obywatelska miała prawo się tego przestraszyć.

O Pomarańczowej Alternatywie i waszych akcjach czytałem nawet w książce do WOS-u w szkole...

- No, trochę nieswojo się czuje jako obiekt badawczy, ale sama twórczość Big Cyca to porządna lekcja historii. Od "Berlina Zachodniego" do "Antoni wzywa do broni". Wydaliśmy kiedyś płytę "Zadzwońcie po milicję!" z utworami zespołów z podziemia z lat 80., nauczyciele robią na jej podstawie lekcje historii! To lepsze niż opasła książka.

Wracając, odgrywanie tej roli nie jest łatwe, ale też nie jest specjalnie trudne. Nie powiedziałbym, że czuję ciężar. To taka maska jak u Gombrowicza. Niektórzy zakładają w telewizji maskę znawcy, a mówią jak wioskowy głupek, a ja robię odwrotnie.

Ludzie mówią mi: "Skiba, widać, że wam chce się grać". Publiczność od razu wyczuwa fałsz. My jesteśmy głodni grania. Z wiekiem powinno nam się odechciewać, a nam się chce coraz bardziej.

To widać było przy tym wspomnianym koncercie na Pol’and’rock. Był taki tłum, że nie dało się przecisnąć.

- Noo, Jurek Owsiak chyba popełnił błąd, bo powinniśmy grać na dużej scenie (śmiech). Przecież dwa razy już byliśmy na Woodstocku i zawsze przychodziły tłumy! Ale taka była decyzja Jurka. 

Książka "Skiba. Ciągle na Wolności. Autobiografia łobuza" stworzona przez Krzysztofa Skibę, Jakuba Jabłonkę i Pawła Łęczuka wyszła kilka dni temu nakładem wydawnictwa Sine Qua Non.


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy