Stąd do męskości

Otwarcie mówi, że zawód aktora męskości nie dodaje. Te wzruszenia, uniesienia, malowanie się przed lustrem. A on jeszcze przyznaje się do ataków histerii. Stara się więc, czasami sprawdzić jako facet. Namiętnie kupuje samochody, pływa jachtem w sztormową pogodę. Antoni Pawlicki to mężczyzna o dwóch twarzach. Raz walnie pięścią w stół. Kiedy indziej będzie płakał po rozstaniu z dziewczyną. Udawać może tylko na scenie.

Twój "warszawski" styl mówienia to aktorska poza?

- Nie, tak się mówiło w mojej rodzinie. Mama pochodzi z Pragi. Pradziadek najpierw mieszkał przy Targowej, ale pił i nie płacił czynszu, więc go wysiedlili na Szmulki. Rodzina była nieco szemrana i biedna. Z kolei dziadek był rzemieślnikiem, tzw. prywaciarzem, robił guziki. Sprzedawał je w całej Polsce, a na bazarze Różyckiego miał stragan. Kiedy zarobił, miał gest i lubił zaprosić rodzinę na obiad do Bristolu. Dziadkowie mówili z knajackim akcentem, którym nasiąkła mama, a potem ja.

Reklama

A w śródmiejskim Liceum Żeromskiego to nie był wstyd?

- Dla mnie jest ważne, że wiem, skąd jestem. I że umiem sobie radzić w życiu.

Czyli...

- Na przykład zarabiać pieniądze. Nauczono mnie, że dopóki bierzesz kasę od mamusi, nie jesteś samodzielny. Jeszcze w liceum jeździłem do Szwajcarii sprzedawać fajans z Bolesławca. Kiedy dostałem się na Akademię Teatralną, rodzice, chociaż było im ciężko, wynajęli mi mieszkanie na Nowym Mieście, żebym nie musiał codziennie dojeżdżać do szkoły. Żeby ich więc odciążyć, od pierwszego roku łapałem chałtury, robiłem z siebie pajaca, na przykład kiedyś przebrany za Araba reklamowałem zalety Tunezji. Byliśmy też z kolegą wodzirejami na statku. No i grałem jakieś rólki w Rodzince, w Klanie. Dostawałem 800 złotych za dzień zdjęciowy, a tych dni miałem dziesięć w roku.

To już przeszłość. Antoni Pawlicki stał się popularny. Zarabia, znaczy stał się facetem?

- Jestem samodzielny. Kłopot w tym, że nie mam oszczędności. Niedawno to sobie uświadomiłem, słysząc, że kolega przez trzy lata uzbierał niezłą sumkę, a ja mam tylko kredyt...

Trwonisz kasę jak dziadek?

- Nie. Kredyt wziąłem, żeby kupić mieszkanie na Saskiej Kępie, a to droga dzielnica.

Ale na coś jeszcze chyba wydajesz?

- Czasem lubię sobie robić prezenty. Na przykład mam trzy samochody, ale nie kosztowały majątku. Jeep z 1998 roku, najnowszy nabytek, będzie do wypraw, mazda - na co dzień, a maluch - do zabawy. Teraz jest w warsztacie, przechodzi tuning, więc będzie chodził jak rakieta. To dla mnie auto sentymentalne. Pamiętam, jak z mamą, tatą, bratem, jamnikiem i bagażami na dachu jeździliśmy małym fiatem nad morze. I do dzisiaj to jest to, co lubię. Najwięcej pieniędzy przepuszczam na włóczęgi.

Dodają męskości?

- Powiem tak: fajnie jest wyjść jachtem w morze w nocy przy złej pogodzie, kiedy wiatr zapieprza. Niedługo chcę pojechać jeepem na wyprawę wokół Morza Czarnego. Bo do pięciogwiazdkowych hoteli jeździć nie lubię.

Im trudniej, tym lepiej?

- Coś w tym jest. Kiedyś kolega studiował w Petersburgu, chciałem tylko go odwiedzić. Z rozpędu... pojechaliśmy do Moskwy, a tam doszliśmy do wniosku, że warto jeszcze dalej. Kupiliśmy bilety na kolej transsyberyjską. W przedziale sypialnym, ale bez łazienki. Po dwóch dniach stwierdziliśmy, że bez kąpieli się nie da. Facet z obsługi zaproponował nam prysznic, po stówce od łebka. Wsadził nas do toalety, w której cały nasz wagon załatwiał swoje potrzeby, wyjął szlauch, podłączył do kranu i powiedział: "No to myjcie się, chłopaki". W podłodze tego "prysznica" otworzył zlew, czyli zwykłą dziurę, przez którą można było wypaść pod pociąg.

Nie przywykłeś do wygód?

- Jeszcze nie. Wolę mały bagaż. Mam zawsze górskie buty, niezależnie od tego, czy jadę zimą, czy latem, w góry czy na pustynię. Zabieram kurtkę i ciepły sweter. No i mapę, bo lubię wiedzieć, gdzie jestem.

To kwestia męskiej odpowiedzialności?

- Ja właściwie nie wiem, co to znaczy "być męskim". Przecież mój zawód jest zaprzeczeniem męskości - to mizdrzenie się do kamery, do lustra, pacykowanie pudrem przed spektaklem, zabieganie o akceptację i podziw. To pokazywanie słabości, kompleksów, obnażanie się. Nie wiem, czy histeryzowanie jest męskie. Chyba nie. A ja histeryzuję. Czy tak zachowuje się prawdziwy facet?

W takim razie jak?

- Chodzę teraz na siłownię, bo muszę się trochę "napakować" do nowego filmu. Trenuje mnie były mistrz w kulturystyce, jest chyba superfacetem z toną testosteronu. I nagle mówi, że muszę ogolić klatkę, żeby mięśnie były bardziej wyeksponowane. No i powiedz, czy to jest męskie? Raz się czuję tym facetem mniej, bo jestem niedojrzały, nieodpowiedzialny i marzę, żeby jakaś kobieta mnie przytuliła, bo mi źle. A raz bardziej, bo wiem, czego chcę, mam siłę i instynkt walki.

Wyobraź sobie, że do pokoju wchodzi kobieta. Na co najpierw zwracasz uwagę?

- Na twarz. W twarzy, w oczach odbija się osobowość człowieka. Lubię też, kiedy kobieta jest pełna sprzeczności, niejednoznaczna, nie do końca określona. Ostatnio poznałem piękną dziewczynę, wyglądała zjawiskowo, była elegancka, kobieca. I nagle opowiedziała mi o podróżach do tak hardkorowych miejsc, o których ja nawet nie marzyłem. Od razu się zakochałem. Lubię w kobiecie tę nieprzewidywalność.

Cierpiałeś kiedyś przez kobietę?

- Tak. Kiedy rzuciła mnie dziewczyna, przez dwa tygodnie nie trzeźwiałem. Pomogli mi przyjaciele. I to było niesamowite, kiedy uświadomiłem sobie, że chłopaki czuwają na zmianę, żebym nie był sam, żebym nie wpadł w depresję.

Facet może mieć depresję?

- No pewnie, regularnie miewam takie momenty. Staram się sobie na te chwile pozwalać, bo są cenne. Gdy masz dobry czas, jedziesz bez namysłu. Gdy jesteś w dole, zastanawiasz się nad sobą.

Długo Cię trzyma?

- Różnie. Dół jest jak kac po imprezie, ale szybko mija.

Masz na to radę?

- Kiedyś pojechałem do klasztoru benedyktynów do Lubinia.

Izolacja pomaga na depresję?

- Raczej ciężka praca. Wstajesz o piątej, modlisz się, idziesz na śniadanie, znów medytujesz, potem do pracy. Pomagałem bratu Albertowi, który jest kowalem artystą, budować kuźnię. Nosiłem cegły, dechy. A ostatnio, gdy byłem po raz trzeci, odnawialiśmy foliowy tunel na metalowym szkielecie. I ten szkielet musiałem cały oczyścić, bo był Przy niczym się tak nie nakląłem.

Co na to bracia?

- Przecież to normalni ludzie. Dwudziestu zdrowych facetów, którzy żyją pod jednym dachem, nie są wykastrowani ani święci, więc czasem i im zdarza się zakląć. Choć zwykle w takich sytuacjach szukają uspokojenia. Brat Albert mówi wtedy: "Popatrz w dal". Jak on coś spieprzy, patrzy w dal i miele przekleństwo pod nosem, choć czasem się wyrwie.

Zmieniłeś się?

- Nie ma tak, że jedziesz z problemami i wracasz inny, wyleczony. Ktoś mi podpowiedział: "Pojedź, może tam usłyszysz swoje myśli". I rzeczywiście, dzięki regularnemu rytmowi, rytuałom i dyscyplinie zaczynasz słyszeć to, co masz w głowie. I tylko tyle. Do klasztoru wracam, bo czuję się tam bezpiecznie. Zaprzyjaźniłem się z kilkoma mnichami i zwyczajnie lubię im pomagać. Oni żyją z tego, co zarobią - sprzedają ozdobne rośliny, śliwki, drewno z lasu i "benedyktynkę", czyli nalewkę. Klasztor uczy pokory i wiary w to, że jak się jest dobrym, to jest łatwiej. Zresztą mama i tata też mi to powtarzali.

Ojciec to autorytet?

- Tak. Tata imponuje mi, bo jest uczciwy. Dla niego "porządny człowiek" to największy komplement. Wiesz, co jest najfajniejsze w moim ojcu? Nigdy nie miałem napinki: muszę mu dorównać. Nie stwarzał atmosfery, że coś robi lepiej, wie więcej, a ja muszę do niego dorosnąć. Pamiętam, jak kupiłem łóżko do mojego mieszkania, solidne, niemieckie, z instrukcją, według której dwie osoby złożą je w 40 minut. Zadzwoniłem do taty, czy ma 40 minut. Składaliśmy razem pięć godzin, niemiecka konstrukcja nas pokonała. Ale nie było stresu, tylko pełen luz, śmiech, zamawiamy pizzę, pijemy piwo, nie ma nerwówki, że coś nie wychodzi.

A co zawdzięczasz mamie?

- To, że chociaż byłem młodszym synkiem, nie chuchała przesadnie. I próbowała wbić do głowy, że świat nie jest czarno-biały, powtarzała, że nie wolno się zacietrzewiać w poglądach, bo dużo rzeczy jest względnych. Kiedy wróciłem z konsultacji przed egzaminem do szkoły aktorskiej, na których dowiedziałem się, że spłaszczam samogłoski i mówię knajacko, matka powiedziała, że nie mam się czego wstydzić. Jestem warszawiakiem i to moja wartość. Na pierwszy etap egzaminu przygotowałem romantyczny monolog, żeby mówić szeroko. Pilnowałem akcentu. Ale recytowałem też wiersz Juliana Tuwima o pijaku, który stoi i czeka na tramwaj - mówiłem knajacko. Komisja mogła zobaczyć, że tak też potrafię.

W czasie studiów uznano Cię za odkrycie. Jak to się stało, że się w sobie nie zakochałeś?

- Bo szybko dostałem po głowie. Rok nie pracowałem. Film "Z odzysku" okazał się sukcesem, zdobywaliśmy nagrody, więc myślałem, że dobra passa będzie trwać wiecznie, że nie opędzę się od propozycji. Okazało się, że wciąż muszę chodzić na castingi, czekać na role, bo znakomite propozycje zdarzają się rzadko.

A jednak nie ma Cię w telenowelach ani telewizyjnych show.

- Gram tylko w "Czasie honoru", ale to mądry serial. Nie interesują mnie produkcje, w których nie ma nic ważnego, ot, takie "żyćko" do zagrania. Nie kręci mnie taka praca. Może daje poczucie bezpieczeństwa, ale na razie go nie szukam.

Ale sława daje satysfakcję.

- Mnie nie. Zacząłem nieźle, zagrałem u dobrych reżyserów. Nie chcę tego zmarnować. Nie lubię życia gwiazdy. Chodzenie na bankiety wydaje mi się próżne, banalne, daremne. Nie lubię, k..., tego blichtru.

Rozmawiała Beata Biały

Twój Styl
Dowiedz się więcej na temat: męski | aktor | zawód | podróże
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy