​Tomasz Drwal: Gdybym żył tylko z walk, byłbym biedakiem

Tomasz Drwal przed galą KSW 31 /Karolina Misztal /East News
Reklama

Wracając z UFC do Polski powiedziałem sobie, że albo do trzydziestki zarobię na tym sporcie dobre pieniądze, albo pójdę w biznes. Wiedziałem, że muszę mieć pewne źródło utrzymania, chociażby na wypadek skręcenia nogi, żeby nie umrzeć w tym czasie z nudów i mieć na życie - z Tomaszem Drwalem, czołowym zawodnikiem MMA w Polsce i właścicielem Szkoły Walki Drwala rozmawia Dariusz Jaroń.

Jest jednym z prekursorów MMA w Polsce i pierwszym naszym zawodnikiem, który zaistniał w oktagonie prestiżowej UFC. Po dwuletniej przerwie spowodowanej kontuzją Tomasz Drwal zamierza wrócić do klatki, żeby znów poczuć sportowe emocje, a potem do reszty zaangażować się w rozwój rekreacyjnego treningu mieszanych sztuk walki. 

Dariusz Jaroń, Interia: Zacznijmy od raportu medycznego. Co z twoją nogą?

Tomasz Drwal: Mam za sobą ciężkie dwa lata. Dwa tygodnie przed walką z Azizem Karaoglu w listopadzie 2015 roku przeszedłem rekonstrukcję kolana: w czasie rozgrzewki podczas wyskoku wylądowałem na zgiętej nodze i w takiej pozycji zostałem już do operacji -  miałem zerwane więzadło, a łąkotka tak się zawinęła podczas podskoku, że zablokowała mi staw kolanowy. KSW 33, już po operacji, oglądałem z wózka inwalidzkiego. Po rocznej rehabilitacji okazało się, że szyta część łąkotki nie przyjęła się, konieczna była artroskopia. Do treningów wróciłem na początku lutego tego roku.

Reklama

Jak kolano reaguje na obciążenia treningowe?

- Nie jest łatwo odbudować wszystkie zakresy ruchowe. Mam świadomość, że noga nie jest już taka, jak przed urazem, jest trochę zaspawana. Wzmacniam ją, sparuję. Jest OK, chociaż w głowie ta kontuzja została. Po namowach lekarza bieganie zamieniłem na pedałowanie na rowerze. Powoli działamy, na jesień będę gotowy.

Chcesz wrócić, chociaż noga nie jest już taka jak dawniej?

- To wynika z potrzeby sprawdzenia siebie. Chcę znów zacząć walczyć, poczuć to od nowa, przeżyć te emocje. Byłem ostatnio w narożniku swojego zawodnika na gali w Pradze. Te emocje jeszcze we mnie są.

Trudno było patrzeć z boku?

- Przywykłem już do tego. Tyle razy już byłem w narożniku... Chociaż, jak się mój zawodnik bije, emocje nieraz są większe, niż kiedy sam walczę. Wiele zależy też od tego, czy zawodnik słucha podpowiedzi swojego sztabu.

To kiedy powrót?

- Pierwsza z walk jest zaplanowana na 4 listopada (Wieczór Walk R8 w Krakowie - przyp. red).

Walk?

- Ta pierwsza będzie na przetarcie, wydarzenie mniejszej rangi.

A ta druga?

- Ta druga jeszcze się decyduje. W walce z Michałem Materlą na KSW 31 w maju 2015 roku dostałem nauczkę, żeby się nie pchać z motyką na słońce po dłuższej przerwie. Jednak dochodzenie do optymalnej dyspozycji to proces. Mam duże doświadczenie, ale nie wiem, jak organizm zachowa się po takiej przerwie. Wszyscy się starzejemy.

Trzydzieści pięć lat w sportach walki to nie jest wiek emerytalny.

- To zależy od zdrowia, jak masz w sobie sztuczne implanty, blachy, zaśrubowane kolano, inaczej na to patrzysz.

Jak długo widzisz się jeszcze w klatce?

- Zobaczymy w listopadzie. Poza tym ja nie żyję tylko z walk. Gdyby tak miało być, byłbym biedakiem.

Od lat łączysz karierę zawodniczą z prowadzeniem Szkoły Walki Drwala. Do biznesu za moment przejdziemy, powiedz, czy czujesz jeszcze głód walki?

- W tym wszystkim chodzi nie tylko o pieniądze, ale o to, żeby w legalny sposób pokazać, co się potrafi. Po to też trenujemy. Nie mógłbym trenować bez sensu, zwłaszcza na poziomie zawodowym. Ja mam tak, że jak biorę się za jakiś sport, to całym sobą. Jak zacząłem biegać, zrobiłem cztery maratony i ultramaraton - 66 kilometrów po górach, z rowerem jest podobnie.

Jeden z tych maratonów przebiegłeś dzień po walce. Wygrałeś, wróciłeś z MMA Attack z Katowic do Krakowa, położyłeś się na kilka godzin i ruszyłeś na trasę...

- I nawet niezły czas zrobiłem! Niestety, bieganie nie było zdrowe dla kolan, dlatego przesiadłem się na rower. Byłem niedawno na maratonie w Austrii. Po 40 km musieliśmy z kolegą zejść z trasy, bo okazało się, że są limity czasowe. Nie zdążyliśmy, bo robiliśmy zdjęcia, zakładaliśmy kamery... Ale do maratonów rowerowych jeszcze wrócę. Coś trzeba robić poza kopaniem w worek i ściskaniem się z chłopakami na macie.

Nie umiesz rekreacyjnie uprawiać sportu?

- Widocznie nie. Teraz zacząłem chodzić na jogę, zobaczymy, czym to się skończy (śmiech).

Jak sobie radziłeś bez intensywnych treningów, kiedy kolano na to nie pozwalało?

- Siłownia. Przychodziłem o kulach - maszyny, ławeczka; co mogłem, to robiłem. Nawet dobrze mi szło. Wiesz, nie można robić tak, że masz rękę w czy nogę w gipsie i przestajesz się zupełnie ruszać. Ćwiczenie pomaga, organizm dostaje bodźce do regeneracji. Po siłowni zostawałem w klubie, prowadziłem treningi dla chłopaków, którzy walczą. Teraz jest ciężko. Sporo pracy w klubie, jeszcze moje coraz intensywniejsze treningi, a w domu dwójka małych dzieci. Jak pierwsze wisi na lampie, drugie zaczyna płakać. Zdarza się, że w nocy nie śpią...

W jakim wieku masz dzieci?

- Starsza córka ma trzy lata, młodsza sześć miesięcy.

Trudno łączyć życie rodzinne z prowadzeniem biznesu i przygotowaniami do walk?

- Zwyczajnie brakuje na wszystko czasu, ale filar bezpieczeństwa trzeba mieć. Wszyscy widzimy, co się dzieje z chłopakami, którzy walczą zawodowo. Wszystko jest super, dopóki nie przyjdzie kontuzja. Nagle nie ma walki, nie ma sponsorów, jest bieda.

Gdybyś nie postawił na swój klub, miałbyś dzisiaj problemy finansowe?

- Tak. Pewnie nie miałbym nic swojego, dalej mieszkał w wynajmowanym mieszkaniu. Poza tym w Polsce na MMA dobrze zarabia może 5-8 gości. To bardzo mało. Reszta zawodników się męczy.

Czy kasa za walkę wystarcza na profesjonalne przygotowanie do niej? Nie mówię o topowych nazwiskach, ale o średniej klasy zawodnikach.

- Nie wiem, jak zarabiają zawodnicy mniej rozpoznawalni w KSW, ale w innych organizacjach to są kwoty rzędu 3-5 tysięcy złotych za walkę. Powtarzam chłopakom w klubie, że jak się sprężą z treningami personalnymi, to w miesiąc tyle zarobią. Niech dostaną za walkę cztery tysiące, same odżywki miesięcznie pochłaniają kilkanaście stów, trzeba też trzymać dietę, a dobre jedzenie kosztuje. Polędwica, kurczak z wolnego chowu... wiadomo, że to nie to samo co tańsza tacka z mięsem w supermarkecie.

Profesjonalizm kosztuje...

- Wygląda na to, że MMA jest dla chłopaków z bogatych rodzin. Chyba, że ktoś jest niesamowicie zdeterminowany, mieszka w kurniku i stawia wszystko na jedną kartę. Ale pewnych wydatków się nie przeskoczy, jak wizyt u rehabilitanta - każda to przynajmniej 100 złotych. Młode chłopaki, które wchodzą w ten sportu muszą z czegoś żyć, albo liczyć się z tym, że są na utrzymaniu rodziców. To się zwraca w nielicznych przypadkach, najlepiej jak się wybiją i są przebojowi jak Conor McGregor.

Ale takich showmanów to wielu nie ma.

- Pewnie jeden na milion. Do tej pory kogoś takiego w UFC nie było. Gość wszedł, narobił szumu, wygrał co miał wygrać, a teraz robi i zarabia swoje...

Zarabia, bo oprócz tego, że jest świetnym zawodnikiem, wie jak dbać o rozgłos.

- Nie do końca podoba mi się taki marketing, który polega na obrzucaniu się błotem. Do jakiego momentu to dojdzie? Czy któregoś dnia na ważeniu przeciwnicy wyjmą genitalia i zaczną się nimi po twarzach okładać, żeby wzbudzić zainteresowanie tłumów? To jest wypaczenie idei tego sportu. Sama walka w klatce jest na tyle kontrowersyjna, że chyba nie trzeba tego jeszcze bardziej podbijać. Widocznie się mylę.

Kiedyś o tym rozmawialiśmy. Mówiłeś, że prawdziwymi mistrzami są dla ciebie bracia Kliczko. Nie robią dymu...

... a też potrafili się sprzedać. Czyli da się, tylko jest to trudniejsze. Łatwiej jest nagrać filmik, zbluzgać kogoś i wrzucić do sieci. To jest przykre, a kończy się tak, że dzisiaj mamy Popka w MMA. Co ma w takiej sytuacji powiedzieć chłopak, który trenuje kilka lat, sporo potrafi, chce zawalczyć, ale zachowuje się normalnie? Nie jest popularny, nie jest kontrowersyjny, umiejętności ma, ale nigdy nie dojdzie do pułapu rozpoznawalności rapera czy aktora.

Skoro o aktorach mowa - w MMA zobaczymy niebawem Tomasza Oświecińskiego. Zły kierunek?

- Z Tomkiem akurat robiłem trening jakiś czas temu. Jest zawzięty, jak coś robi, to na całego. Ale w wieku 44 lat chce zostać zawodnikiem MMA? Daj mu Boże... Ale nie zamierzam go krytykować.

Pytam, bo kiedyś krytykowałeś celebrytów w MMA, a powszechnie wiadomo, ile KSW i całej dyscyplinie dało zakontraktowanie Mariusza Pudzianowskiego.

- Dało, oczywiście. A KSW od tego czasu urosło do tego stopnia, że dziś organizuje gale za granicą. Kiedyś to krytykowałem, bo byłem prostym zawodnikiem z klapkami na oczach - liczył się tylko sport i MMA. Patrząc z perspektywy czasu i z tego, że sam prowadzę interes, inaczej to wszystko postrzegam.

I patrzysz na sport bardziej biznesowo. W którym momencie zrozumiałeś, że ta druga odnoga jest potrzebna, żeby zabezpieczyć przyszłość, środki do życia. Bo wielu zawodników dopiero kończąc karierę, czy to naturalnie, czy przez kontuzje, zastanawia się, co dalej?

- Jak wracałem z UFC. W Stanach żyło się od walki do walki. Były przygotowania, walka, dostawałeś czek, a potem 3-4 miesiące pustki. Znikał cel, bo najwcześniej po dwóch miesiącach proponowali kolejne walki, było roztrenowanie, a potem wchodzenie w trening. W międzyczasie kupka z pieniędzmi topniała. Sponsorzy coś dorzucali, ale to nie było nic pewnego. Człowiek przez ten czas się nie rozwijał w innych dziedzinach.  Dlatego wracając do Polski powiedziałem sobie, że albo do trzydziestki zarobię na tym sporcie, żeby z niego dobrze żyć, albo pójdę w biznes.

Ile czasu sobie dałeś? Dwa, trzy lata?

- Wróciłem ze Stanów w 2010 roku, czyli dwa lata. Już wtedy miałem klub, najpierw na os. Zielonym, potem na Hutniku. W Plazie jesteśmy od 2014 roku. Wiedziałem, że muszę mieć pewne źródło utrzymania, chociażby na wypadek skręcenia nogi; żeby nie umrzeć w tym czasie z nudów i mieć na życie.

Wyjaśnijmy, jak wygląda sprawa zarobków w MMA. Masz kontrakt na walkę, ale na ostatnim treningu łapiesz kontuzję i nie możesz walczyć...

... ja tak miałem przed wspomnianą walką z Karaoglu.

I co? Nie dostałeś złotówki?

- Wszystko przepadło. Mimo że miałem dogadanych sponsorów i konkretne pieniądze za walkę.

Sponsor płaci dopiero, kiedy wejdziesz do klatki z reklamą na koszulce lub sobie ją wymalujesz na ciele?

- Tak, dopiero jak wystąpisz. Nie jest ważny wynik, tylko to, że w czasie wysokiej oglądalności pokażesz jego markę. U mnie z powodu kontuzji kolana wszystko się posypało... Dlatego często rozmawiam o zawodowej karierze z młodymi zawodnikami, którym pomagam i radzę: Sebastianem Kotwicą, Michałem Bobrowskim czy Bartkiem Kowalem.

Tłumaczysz, że kariera zawodnicza w każdej chwili może się skończyć?

- Sport jest super, dopóki nic ci się nie przytrafi. Wtedy widzisz, ilu masz prawdziwych kolegów wokół siebie, czy dalej masz dziewczynę. Powtarzam im: pilnujcie sobie pracy, sami sobie dobieracie liczbę godzin, jak macie walkę, możecie przekazać swoje zajęcia koledze, a w kolejnych miesiącach go odciążyć. Szanujcie to. Mają gdzie trenować, sparować za darmo, w klubie są świetne warunki. Jak ja zaczynałem trenować mieliśmy 75 metrów kwadratowych maty, parę gum i nic więcej.

Młodym zawodnikom łatwiej przespać się gdzieś w kącie lub mieć pustą lodówkę przez kilka dni. Jak masz rodzinę, małe dzieci w domu, potrzeba stabilizacji rośnie.

- Ale jak któryś z tych młodych mieszka i trenuje poza rodzinnym miastem, a nagle nie ma na czynsz, to też jest w kropce. Widzę po chłopakach, że przychodzi taki wiek, mają po 26-28 lat, dłuższe związki i zaczynają już myśleć o ślubie, dzieciach. Stają na rozdrożu: iść dalej w sport, z którego nie ma pieniędzy czy rozwijać się zawodowo i mieć stabilne życie? Bo nawet na tym wysokim poziomie, chociaż pieniądze są, ciągle żyjesz w rozjazdach, taka Joanna Jędrzejczyk cały czas jest na walizkach. Też tak kiedyś chciałem, ale szybko mi się odwidziało. Ciągła walka z jet lagiem... im człowiek starszy, tym gorzej to znosi. Większość wybiera stabilizację, mało ludzi decyduje się poświęcić wyłącznie sportowi, bo to nic pewnego.

Jakie masz ambicje biznesowe?

- Chciałbym, żeby jak najwięcej ludzi trenowało MMA. To jest świetna alternatywa dla nudnej siłowni. W tej multidyscyplinie masz technikę walki wszystkich sportów uderzanych, są elementy judo, zapasów, techniki parterowe. Oprócz tego jest praca nad motoryką, czyli zdobywanie umiejętności, jakich nie zdobędziesz wyłącznie dźwigając ciężary. Klasyczna siłowania jest w porządku, ale trening polegający na zaangażowaniu odizolowanych grup mięśniowych nie rozwija tak, jak funkcjonalny. Kończy się to tym, że człowiek jest duży, napakowany, ale jak ma wnieść lodówkę na czwarte piętro, będzie zziajany już na pierwszym. Tymczasem w życiu codziennym potrzeba siły funkcjonalnej, użytecznej, i my na taki trening stawiamy. Przygotowujemy do realnego świata, o elementach walki nie wspominając. A odzew na taki trening jest na tyle pozytywny, że niebawem będzie następna Szkoła Walki Drwala w Krakowie - w Platinium na Bratysławskiej.

Skąd bierze się takie zapotrzebowanie na wasze zajęcia?

- Gdyby wychowanie fizyczne w szkołach nie było odpuszczane, nie miałbym pracy. To jedna rzecz. Druga - ludzie chcą zorganizowanych zajęć. U nas każde zajęcia prowadzi trener, do każdych opracowywany jest ciągle aktualizowany program. Wszystko jest wyskalowane, nie jest tak, że ktoś przyjdzie na pierwsze zajęcia i instruktor każe mu wdrapać się na linie pod sufit. Zakładamy, że jak ktoś wcześniej nie trenował, to na początku nawet pompki poprawnie nie zrobi. I my tym podejściem od podstaw kupujemy ludzi, w innym wypadku nie mielibyśmy pełnych sal i nowego naboru w wakacje. Nie mamy przy tym budżetu na to, żeby promować się na całym mieście, to idzie pocztą pantoflową.

A może ludzie po prostu przychodzą do Tomka Drwala? Przecież to jest nazwisko!

- Ale ja nawet zajęć nie prowadzę.

To co robisz?

- Opracowuję, jak te zajęcia mają wyglądać. Nie ma być popodbijanych oczu, powyrywanych rąk ze stawów, ma być cały czas opieka trenera, praca nad techniką, bezpieczeństwo i partnerstwo między ćwiczącymi. Ma być mądre dobieranie w pary, dbanie o siebie. Rozliczam trenerów z tego, co nauczyli tych ludzi. Mają 3-4 miesiące na wstępne wytrenowanie nowego naboru, żeby ci ludzie poznali np. podstawowe dźwignie, ciosy, obalenia. Po kilku miesiącach mamy obudowanego i wzmocnionego człowieka. Może iść dalej, a finalnie wdrapie się na wspomnianej linie pod sufit bez żadnych problemów. Ta stopniowa nauka jest ważna, i musi być ciekawie i bezpiecznie prowadzona.

Część ćwiczących się zrazi...

- Ludzie nie od razu przychodzą na MMA, bo im się to kojarzy z tym, co widzą w telewizji. Nie znają tego sportu w wydaniu rekreacyjnym, prozdrowotnym. Gdzie mieli to poznać? Zazwyczaj trafiają do klubów, gdzie wszyscy są wytatuowani, nie mają normalnych uszu, tylko połamane nosy i porozcinane łuki brwiowe. Jak taki szukający ruchu prawnik ma się tam odnaleźć? Nie jego klimat, nie jego świat, więc idzie na tenisa albo na golfa. Więc zadaniem SWD jest go przekonać, że jednak warto spróbować.

Na tym polega twój sukces - na pokazaniu rekreacyjnemu klientowi czym jest MMA?

- Bardzo komercyjnie mówiąc, można powiedzieć, że to jest MMA fitness. Ale nie zrozum tego źle. Jakiś czas temu przyszedł do nas gość na trening. Zaczął trenować MMA w wieku 30 lat. Podczas treningu zapytałem, kiedy będzie startował. Śmiał się, że jest za stary. Dwa lata później bił się w półzawodowej walce. Sam chciał, tak się wkręcił w ten sport. Człowiek taki jest, jak mu idzie coś dobrze, widzi postępy, to chce więcej. Ja tak mam z bieganiem czy jazdą na rowerze. Problem w tym, że nie ma w Polsce wielu nauczycieli MMA z prawdziwego zdarzenia.

Tak cię słucham i mam wrażenie, że jesteś pogodzony z tym, że żegnasz się z klatką...

- Jeszcze się nie żegnam. Chce się jeszcze sprawdzić, zobaczyć, jak reaguję na przygotowania i walkę. A życie i walka wszystko zweryfikuje.

W listopadzie walka na przetarcie. Wygrywasz i walczysz dalej?

- Tak.

Załóżmy, że wygrasz kolejną...

- Idziemy po następne zwycięstwa.

Czujesz satysfakcję, patrząc na swoje dokonania w klatce?

- Mam satysfakcję, że jako pierwszemu Polakowi udało mi się zaistnieć w UFC w czasach, kiedy było w niej mniej zawodników, przez co poziom był wyższy. Dzisiaj gal jest tyle, że czasem nie nadążam... Rekordem było to, jak jednego dnia zrobili gale w Nowej Zelandii i Stanach. Byłem, zaistniałem, zobaczyłem, jak to wygląda od środka i nie wiem, szczerze mówiąc, czy chciałbym być dłużej w takim świecie.

Co masz na myśli?

- Może nie jestem jakimś niesamowicie rozpoznawalnym gościem, ale czasami ludzie podchodzą, chcą zdjęcie, autograf. Rozumiem to, ale nie jest to przyjemne, kiedy jestem na spacerze z żoną i dziećmi, a ktoś musi mieć to zdjęcie w tej chwili i nie czuje, że jest to dla mnie nieprzyjemna sytuacja. Wyobrażam sobie, co musi mieć taki Robert Lewandowski. Ma sławę, pieniądze, ale żyje jak w bunkrze. Nawet to, że przyjedzie gdzieś tłustą furą wzbudza emocje gapiów i mediów. Nie sądzę, żebym się w tym odnalazł. Wolę skromniej, ale mieć święty spokój.

Wpisując w wyszukiwarkę twoje nazwisko, często wypada określenie "legenda MMA". Czujesz się legendą tego sportu?

 - Nie czuję się legendą. Poza tym nie skończyłem jeszcze kariery, więc na takie określenia za wcześnie. Bardziej niż na pomnikach zależy mi na popularyzacji tej dyscypliny, żeby młodzi zawodnicy mieli jasno określoną ścieżkę rozwoju kariery sportowej, bo nie ma u nas metodyki prowadzenia zawodnika MMA. Brakuje jasno określonej drogi w zawodowstwie, także finansowej. Młody zawodnik musi wiedzieć, że ten sport może być też jego zawodem, że może się doskonalić chociażby w zawodzie trenera. U nas w klubie podopieczni tych młodych chłopaków są ich kibicami, oni pierwsi kupują bilety na gale. Do takiego modelu dążymy cały czas.

Druga odnoga tej popularyzacji to MMA dla każdego. Jak to określiłeś - MMA fitness.

- Najważniejsze jest zdrowie, a jego definicją nie jest tylko dieta i uprawianie kultury fizycznej. To też zdrowie psychiczne, utrzymywanie zdrowych relacji społecznych. Bardzo na to stawiamy w klubie, nasz kontakt i wspólne zajęcia z ćwiczącymi daleko wykracza poza same treningi. Ta odskocznia od codzienności jest konieczna... Żyjemy w strasznym tempie, widzę to po sobie. Gonimy i umieramy. Nie przeżywamy tego życia. Miejmy czas na wyrwanie się z codzienności, a nie tylko dom - robota - dom, gdzie też jest wiele pracy. Trzeba zwolnić, zwolnić i jeszcze raz zwolnić. I zacząć żyć. Takim stylem sportowego i zdrowego życia staramy się zarażać w Szkole Walce Drwala.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy