Armia z poboru czy z wyboru?

Jaki jest sens utrzymywania armii poborowych, w których znakomita większość żołnierzy znalazła się przypadkiem, a spora część czyniła usilne starania, by tam nie trafić?

Ta dyskusja trwa od lat. I nic konkretnego nadal nie wiadomo. Co ma większy sens? Spróbuję odpowiedzieć po swojemu, ze stanowiska laika - pacyfisty, który i tak nie spowoduje swoim tekstem zmian stanowiska czyjegokolwiek. W takim razie po co ten tekst? Dla czysto subiektywnej przyjemności wyrażenia własnej opinii, podrażnienia kręgów prowojskowych, a może także (pobożne życzenie) sprowokowania otwartej dyskusji, ale nie tylko w formie przyziemnych, przesyconych zawiścią i częstokroć ocierających się o analfabetyzm komentarzy. I to wystarczy.

Reklama

Armia? Czy w ogóle jest potrzebna?

Ghandi - znany na całym świecie piewca idei pacyfistycznych - twierdził, iż kraj, który całkowicie by się rozbroił byłby owszem zagrożony aneksją innych państw, ale z kolei zyskałby swym czynem tak duży autorytet moralny, że większość pozostałych państw stanęłaby w jego obronie.

Jednak wymaganie, aby Polska wzięła na siebie ciężar tak poważnej i z pewnością brzemiennej w skutki decyzji jest tylko pobożnym życzeniem, na myśl, o którym sam się wzdrygam, bo zbyt mi się kojarzy z mesjanizmem, winkelriedyzmem i innymi, znanymi z literatury formami społeczno-politycznego masochizmu. Poza tym dochodzą jeszcze w grę różnorakie zależności międzynarodowe, układy, powiązania, przynależności do związków zrzeszeń, paktów i czego tam jeszcze na świecie nie wymyślili. Przyjmijmy więc - choćby czysto teoretycznie - że armia jest konieczna.

Pojawia się wtedy pytanie: jaka opcja jest korzystniejsza? Czy struktury armii zawodowej nie są bardziej opłacalne pod względem militarnym, ekonomicznym, a wreszcie także społecznym, jako że wizerunek armii w oczach społeczeństwa to element równie ważny w dzisiejszych czasach, jak każdy inny aspekt?

I najważniejsze: czy przymusowe wcielanie poborowych w struktury sił zbrojnych jest zgodne z konstytucją?

Koszty

Utrzymanie armii zawodowej kosztuje. Ale utrzymanie armii złożonej z poborowych kosztuje jeszcze więcej, bo doliczyć trzeba cały aparat urzędniczo-administracyjny zajmujący się przygotowywaniem i przeprowadzaniem poboru. W razie braku poboru liczba stanowisk administracyjnych znacznie by się zmniejszyła. Tym samym zaoszczędzone zostałyby pieniądze. Nasze pieniądze, pieniądze podatników, których i tak jest zawsze w budżecie mało, ale mało na wszelkie potrzeby poboczne, jak szkolnictwo czy służba zdrowia. Bo na potrzeby pierwsze, tj. na armię są one zawsze.

Kolejna rzecz, to wartość żołnierza zawodowego i poborowego. Jaką wartość może mieć żołnierz, który spędza w armii dziewięć miesięcy, z czego przez połowę czasu nie widzi nawet z bliska poligonu? Jak ma się nauczyć dobrze strzelać, walczyć wręcz, szlifować sprawność fizyczną, nauczyć się wszystkich aspektów techniczno-praktycznych, koniecznych nie tylko do przetrwania na polu walki, ale także do wygrania tej walki?

Jak i kiedy poznać ma zaawansowane technologie sprzętu i wyposażenia wojskowego, skoro strach mu je dać do ręki, a nuż zepsuje i nawet tego nie odrobi, bo go zaraz trzeba będzie zwolnić do domu? Jak ma poznać kompleksowe założenia operacyjno-taktyczne, konieczne na współczesnym polu walki, jak ma przejść ekstremalne testy psychologiczne i odpornościowe, by był zdolny reagować w najbardziej ekstremalnej sytuacji? I to reagować właściwie?

Jak ma to zrobić człowiek, który absolutnie nie chce tego robić, albo trafił tam z przypadku i nic go nie obchodzi, co się wokół niego dzieje? A tacy właśnie ludzie, w przeważającej większości trafiają do armii z poboru. Nie ci, którzy chcą, którzy czują się w obowiązku służyć ojczyźnie, z pobudek patriotycznych, ale ci, którzy trafiają tam przypadkiem, którym było obojętne i jak dostali wezwanie, to poszli, potulni, jak baranki, z podstawowym założeniem "przeczekać i wyjść". Albo tacy, którzy nie chcieli iść do armii, ale nie udało im się uchronić. Oni za wszelka cenę starać się będą utrudnić proces swego szkolenia, jako objaw naturalnego i zrozumiałego buntu przeciw czemuś, z czym się nie zgadzają, czego nie popierają.

A sami wojskowi przyznają, że z tego, kto nie chce być żołnierzem, dobrego żołnierza się nie zrobi. To stara prawda. Czy nie lepszym wyjściem więc jest utrzymywać armię mniej liczną, ale za to lepiej wyszkoloną, zmotywowaną i wyposażoną? Czy lepiej jest "wyprodukować" olbrzymią liczbę mięsa armatniego, które na rzeczywistym polu walki nie będzie zdolne do żadnego konstruktywnego działania.

Idźmy dalej. Jaki obraz armii ma obecnie społeczeństwo? Powiedzmy sobie szczerze. Przeciętny obywatel, zapytany o to, czego uczy polska armia odpowie, że trzech rzeczy: picia, przeklinania i palenia papierosów. Niekoniecznie w tej kolejności. Poza tym? Nikt, albo prawie nikt nie wierzy w sens armii, nie wierzy w jej wartość bojową.

Niski poziom szkolenia, słabe wyposażenie i - co najważniejsze - ciągłe piętno przymusu, które napawa awersją nie tylko samą młodzież w wieku poborowym, ale i ich rodziny. Co nie tworzy wizerunku zbyt pozytywnego, a to z kolei nie sprzyja wydatkom na armię. Jak zgodzić się na łożenie pieniędzy na instytucję, którą uważa się za złą z definicji, kiedy nie ma na inne, ważniejsze aspekty, dajmy na to na szpitale? Logiczne? Ale dochodzimy do konkluzji najważniejszej. Czy przymusowy pobór do armii jest zgodny z konstytucją?

Przyjrzyjmy się samej konstytucji

W Preambule konstytucyjnej zawarte jest stwierdzenie, że każdy ma prawo do swobody wyznania, religii, światopoglądu. Jeśli ja jestem pacyfistą, a mój pacyfizm - z definicji - zakazuje mi przynależności do jakichkolwiek organizacji o charakterze militarnym lub paramilitarnym, to w jaki sposób służba w armii, nawet ta zasadnicza, dziewięciomiesięczna może być zgodna z wyznawanym światopoglądem? A jako, że postanowienia ogólne są ważniejsze, niż późniejsze, postanowienia szczegółowe, to chyba sprawa prosta? Otóż nie do końca. Bo polskie prawo jest tak świetnie skonstruowane, że potrafi sobie i z konstytucją poradzić. I skomplikować to, co wydaje się proste.

Albowiem owszem, można do armii nie iść, jak się jest pacyfistą i jakimś cudem uda się to udowodnić szanownym komisjom kontrolnym. Ale tu pojawiają się schody. Bo wtedy dostaje się karę. Albo idziesz na dziewięć miesięcy do armii, albo na dwa razy tyle tam, gdzie cię skieruje szanowna komisja, gdzie musisz pracować po osiem godzin dziennie za parę groszy. W imię dobra społecznego, na rzecz kraju. Tylko dlaczego, mam być w ten sposób karany za swoje poglądy? Czemu mam z kolei z przymusu robić coś dla kraju, jeśli nie czuję się patriotą? Za wszystko, co daje mi ten kraj i tak muszę płacić. Jeśli nie bezpośrednio, to w formie podatków, które płacę pracując zawodowo?

Czy więc zmuszanie mnie i mi podobnych do odbycia służby zasadniczej nie jest zaprzeczaniem naszych praw konstytucyjnych? Ograniczaniem swobód obywatelskich pod groźbą kary? Dla mnie odpowiedzi na te pytania wydają się oczywiste, ale poddaję je pod dyskusję. Ja jestem przecież tylko szarym obywatelem, który się nie zna, ale z pewnością jest wielu komentatorów, którzy z lubieżną chęcią mi te kwestie objaśnią, jak już byli łaskawi to czynić.

Mariusz "Orzeł" Wojteczek

Interia360.pl
Dowiedz się więcej na temat: armia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy