CASA - koń roboczy armii

Katastrofa CASY wywołała dyskusje na temat jakości tego samolotu. Eksperci są jednak zgodni - to jeden z najbezpieczniejszych transportowców na świecie. Faktycznie, poza ciasnotą, nie można tym maszynom nic zarzucić.

CASY należą do klasy średnich samolotów transportowych, tymczasem w naszej armii wykorzystywane są do utrzymywania mostów powietrznych z kontyngentami stacjonującymi 3-4 tys. km od kraju. Daleko im do efektywności samolotów-gigantów typu Galaxy, czy chociażby Herkulesów, ale "jak się nie ma co się lubi...". Zwłaszcza, że CASY to samoloty nowoczesne (prototyp oblatano zaledwie 11 lat temu), kupowane bezpośrednio od producenta, nie zaś pozyskiwane od sojuszników, kilkunasto czy kilkudziesięcioletnie maszyny.

Surowy transportowiec

Pierwsze samoloty tego typu trafiły do Polski latem 2003 roku. Dla dziennikarzy zajmujących się wojskiem zorganizowano wówczas specjalny pokaz. Z Warszawy do podkrakowskich Balic przelecieliśmy cieszącym się sławą niezwykle awaryjnej maszyny, rządowym JAK-iem 40. Jak się spodziewaliśmy, przejście z Jaka do CASY okazało się skokiem w inną rzeczywistość. Mniejsza o parametry techniczne - "surowy" transportowiec, po prostu, był maszyną dużo wygodniejszą od przestarzałej salonki.

Reklama

Już wówczas nie brakowało opinii, że Polska najpierw powinna kupić większe Herkulesy. Na te jednak, po komercyjnych cenach, nie było nas stać, wiadomo zaś było, że w ciągu najbliższych kilku lat otrzymamy od Amerykanów używane C-130. Do tego czasu CASY miały zaspokoić transportowe potrzeby naszej armii, przejmując zadania coraz bardziej wysłużonych, poradzieckich AN-ów. Aż do wczoraj hiszpańskie maszyny spisywały się wyśmienicie, choć często używano ich nie do końca zgodnie z przeznaczeniem.

Przerzuciły tysiące ludzi

Mowa oczywiście o długodystansowych lotach do Iraku czy Afganistanu. Malutkie CASY przerzuciły tam tysiące żołnierzy i tysiące ton zaopatrzenia, zyskując miano koni roboczych polskiej armii. Lot CASĄ do Iraku zajmuje 8-11 godzin w jedną stronę - dla porównania, Galaxy, którym leciałem do Iraku z Wrocławia, pokonał ten dystans w 4.5 godziny. W drodze powrotnej z reguły konieczne jest międzylądowanie w Turcji czy Bułgarii. Jeszcze dłuższe są loty do Afganistanu - trwają około 14-15 godzin (Tu-154 leci tam 5.5-6 godz.).

Niewielkie samoloty ładuje się do granic możliwości. Umocowane na środku kadłuba skrzynie, torby czy plecaki zajmują tyle miejsca, że osoby siedzące na krzesełkach desantowych opierają o nie głowy. To zresztą jedyna pozycja, w której można w CASIE spać - chyba że miało się szczęście usiąść w normalnym fotelu, w przedniej, pasażerskiej części samolotu (niestety, bardzo krótkiej). O faktycznym przeznaczeniu CASY świadczy również... toaleta. Długi lot na Bliski Wschód wymaga racjonalnego podejścia do kwestii spożycia płynów, by nie okazało się, że nie mamy ich gdzie oddać.

Na razie ich nie zobaczą

Te mankamenty nie zmieniają jednak faktu, że wojskowi misjonarze bardzo sobie CASY cenią. Przerzuty większej liczby żołnierzy odbywają się z reguły samolotami czarterowanymi, jednak to CASY zabierają mniejsze grupki, dosyłane w trakcie trwania danej rotacji. To CASY obsługują rekonwalescentów i żołnierzy, którzy z rozmaitych powodów musza dostać się do kraju, to dzięki nim wreszcie do naszych baz trafia poczta, paczki od rodzin, czy polskie jedzenie wysyłane z okazji rozmaitych świąt. Teraz, przynajmniej przez kilkanaście dni, tych małych niebieskich samolotów stacjonujący na Bliskim Wschodzie żołnierze nie zobaczą...

Marcin Ogdowski

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: armia | maszyny | samolot | koń
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy