Chiny budują betonową tarczę przeciw USA. To bunkry z przesuwnymi dachami
Zdjęcia satelitarne ujawniają nową strategię Pekinu - zamiast mobilności i rozproszenia, betonowe bunkry, stal i przesuwne dachy. Chińska Armia Ludowo-Wyzwoleńcza zaczyna umieszczać swoje systemy obrony powietrznej w stałych umocnionych stanowiskach, które mają wytrzymać zmasowany atak rakiet manewrujących.

Przez dekady obrona powietrzna opierała się na mobilności, systemy rakietowe przemieszczały się regularnie, aby utrudnić przeciwnikowi namierzenie i zniszczenie. Teraz Chiny odwracają ten paradygmat i jak pokazują nowe zdjęcia satelitarne analizowane m.in. przez portale The War Zone i Defense Express, w regionie Ladakhu powstały dwa stałe kompleksy obrony powietrznej z betonowymi bunkrami wyposażonymi w przesuwne dachy. W ich wnętrzu mają znajdować się wyrzutnie rakiet systemu HQ-9, chińskiego odpowiednika rosyjskiego S-300.
Chiny szykują się na wojnę
Schrony połączono systemem okopów i komunikacji podziemnej, a cały teren otoczono ogrodzeniem ochronnym z zapleczem technicznym i barakami dla personelu. Nowe konstrukcje pozwalają odpalać rakiety bez potrzeby wyjeżdżania na zewnątrz - dachy schronów rozsuwają się w kilka sekund, umożliwiając start pionowy z wnętrza konstrukcji. Według analityków rozwiązanie to daje ogromną przewagę w odporności, bo betonowe osłony mogą wytrzymać trafienie mniejszych pocisków manewrujących.
Odpowiedź na amerykańską strategię
Szczególnie wspomina się tu o amerykańskich Barracuda-500 firmy Anduril, które charakteryzują się zasięgiem do 900 km, lecz przenoszą zaledwie 45-kilogramową głowicę bojową. Bo zdaniem ekspertów decyzja Pekinu to bezpośrednia reakcja na amerykańską strategię "taniego nasycenia", czyli wykorzystania dużych ilości niedrogich pocisków manewrujących, które mają przeciążyć obronę powietrzną przeciwnika.
Wśród takich systemów wymienia się również Red Wolf od L3Harris (głowica 10 kg) i Jackal od Northrop Grumman (głowica 4,5 kg). Takie uzbrojenie jest skuteczne wobec odsłoniętych celów, ale w starciu z betonowymi bunkrami może okazać się bezużyteczne. Pierwsze eksperymenty z podobnymi schronami zaobserwowano już w 2017 roku na sztucznych wyspach Morza Południowochińskiego, lecz wtedy uznano je za rozwiązanie "niszowe". Teraz jednak Pekin przenosi tę koncepcję na ląd, co oznacza trwałą zmianę strategii obronnej.
Z militarnego punktu widzenia to powrót do idei fortec, trwałych punktów oporu, które mają wytrwać pierwszą falę ataku i zapewnić ciągłość działania systemów strategicznych. Chiny najwyraźniej zakładają więc, że ewentualna przyszła wojna powietrzna nie będzie grą w ukrywanie, lecz w przetrwanie. I w sumie ma to sens, bo w świecie, gdzie satelity i drony widzą niemal wszystko, ukrycie ruchu staje się niemożliwe.
Barracuda-M. Czemu Chiny tak się go boją?
Barracuda-M to pocisk manewrujący średniego zasięgu napędzany turbinowym silnikiem odrzutowym, opracowany przez amerykańską firmę Anduril Industries. Producent zamierza oferować go armii USA jako masowo produkowaną niskokosztową alternatywę dla dużo droższych rozwiązań. Cena jednostkowa Barracudy plasuje się w ok. 200 tys. USD, a to jedna dziesiąta kosztu pocisku Tomahawk. Co więcej, Anduril twierdzi, że Barracuda wymaga o 50 proc. mniej czasu produkcji, używa o 95 proc. mniej narzędzi oraz składa się z o połowę mniejszej liczby części.
Pocisk został zaprojektowany tak, by można go było wystrzelić z bardzo wielu platform, w tym eksploatowanych myśliwców i wielozadaniowych samolotów pokładowych, jak Lockheed Martin F-35 Lightning II czy McDonnell Douglas F-15 Eagle, a także z bombowców strategicznych oraz różnych śmigłowców. Może być również wystrzeliwany z samolotów transportowych Boeing C-17 Globemaster III i Lockheed C-130 Hercules za pośrednictwem systemu Rapid Dragon. Barracuda jest dostępna w trzech wariantach, tj. 100, 250 i 500 - wszystkie wytrzymują przeciążenia do 5 g oraz mogą działać autonomicznie i współpracować z innymi pociskami z rodziny, pełniąc rolę wabików oraz realizując misje uderzeniowe.










