Kamienny garnizon

Położona ponad cztery tysiące kilometrów od kraju baza Ghazni w ciągu roku jest domem dla kilku tysięcy Polaków. Ponad tysiąc spędza tam święta.

Bazę Ghazni polscy żołnierze nazywają gazownią. Trafniejsze byłoby określenie "kamienny garnizon". Skalne głazy, kamienie większe, mniejsze, tłuczeń i piach zalegają tu wszędzie. Kamienisty krajobraz uzupełniają poustawiane w newralgicznych miejscach różnej wysokości, szerokie na 2,5 metra T-walle - bariery przeciwodłamkowe odlane ze zbrojonego betonu o podstawach w kształcie litery T. Kamieniami i żwirem napełnione są także mniejsze bariery ochronne typu hesco i jersey. Wszędzie szary pył. Nie ma ulic, krawężników, chodników. Nie ma też jakiejkolwiek roślinności. O tym, że jesteśmy na wojnie, przypominają tysiące worków z piaskiem oraz około dwustu schronów.

Reklama

Wolność dla niewolników

Oficjalną nazwę baza przyjęła od afgańskiej prowincji, w której się znajduje, i położonego tuż obok 140-tysięcznego miasta Ghazni, które już w 926 roku było stolicą państwa Ghaznawitów. Orientaliści twierdzą, że to stąd przed wieloma wiekami ruszyli do Europy Cyganie. Byli to niewolnicy sprowadzeni wcześniej z Indii. Po latach wiernej służby za zasługi dla imperium uzyskali wolność.

Obok bazy biegnie najważniejsza arteria Afganistanu - droga Kabul-Kandahar. Dookoła rozpościera się masyw górski Koh-i Baba). Płaskowyż, na którym stacjonują Polacy, położony jest ponad 2300 metrów nad poziomem morza.

"Gazownię" można porównać do małego miasteczka. Obszar o powierzchni ponad stu hektarów zamieszkuje przeszło dwa tysiące ludzi, głównie żołnierzy polskich i amerykańskich. Mundury noszą także słuchacze mieszczącej się tutaj afgańskiej szkoły policyjnej oraz żołnierze Afgańskiej Narodowej Armii.

Europejska obsługa

Każdego dnia przebywa w bazie również kilkuset cywilów. Oprócz pracowników kontyngentu są to także amerykańscy specjaliści z różnych dziedzin, nie tylko militarnych. Najwięcej jest jednak Afgańczyków zatrudnionych przez firmę Fluor. Przygotowują posiłki, sprzątają teren, wywożą śmieci, naprawiają infrastrukturę. Kilka osób pochodzi z Europy. Po rosyjsku mówią na przykład właścicielka zakładu fryzjerskiego oraz masażystka, która wkrótce po otwarciu gabinetu zaczęła narzekać na brak klientów. Z Ukrainy pochodzi dwóch lekarzy zatrudnionych w szpitalu polskiego kontyngentu. Pracuje tu także wielu Macedończyków. Fluor daje zajęcie pracownikom jeszcze kilku innych narodowości.

W tym nietypowym garnizonie dominuje zabudowa parterowa. Wyjątkami są wieże kontrolna przy lądowisku dla śmigłowców oraz wartownicze. Ponad dachy wystaje też niezliczona ilość anten radiowych i satelitarnych.

Domy bez okien

Mieszka się tu i pracuje w różnych pomieszczeniach. Najwięcej zostało wykonanych z płyt wiórowych i drewnianych sklejek amerykańskich baraków - b-chat. Mnóstwo jest tu też namiotów - od małych, kilkuosobowych, przez mieszkalne dwudziestoosobowe, po wielkie składane hangary dla śmigłowców. Trwalszymi konstrukcjami przeznaczonymi do pracy i mieszkania są kontenery oraz budynki murowane.

Te ostatnie mają zazwyczaj bardzo grube ściany i stropy odporne na uderzenie rakiet czy granatów moździerzowych. W nich umieszczone są sztaby i ważniejsze komórki kontyngentu. Wszystkie budynki ze względów bezpieczeństwa nie mają okien. Gdy zapada zmrok, w bazie obowiązuje zaciemnienie. Latarka jest tu równie nieodzowna jak solidne buty. Na terenie obozowiska znajdziemy mnóstwo kontenerów towarowych.

Służą głównie za magazyny. Charakter zabudowy, chaos urbanistyczny i trwające ciągle prace sprawiają, że wnętrze wojskowego miasteczka w niektórych miejscach przypomina wielką hurtownię materiałów budowlanych.

Miasto twierdza

Na terenie bazy jest helipad (lądowisko), na którym przez całą dobę ląduje kilkadziesiąt śmigłowców różnych typów. Dostawy lądowe docierają w ochranianych konwojach, złożonych zazwyczaj z opancerzonych ciężarówek, które są eskortowane przez transportery bojowe.

"Gazownia" jest starannie chroniona. Co kilkaset metrów stoją wysokie wieże wartownicze, dobrze uzbrojone i wyposażone w najnowocześniejsze systemy obserwacji dziennej i nocnej. Za kilkoma rodzajami zapór ze specjalnego drutu, między innymi z ostrej koncertiny, można czuć się bezpiecznie. W newralgicznych miejscach ustawiono urządzenia sygnalizacyjne i ochronne. Cały teren jest nieustannie patrolowany.

Wjazd do bazy przez bramę wymaga od dostawców wiele cierpliwości. Kontrola ludzi i pojazdów odbywa się bowiem kolejno w kilku strefach. Zajmują się tym Polacy, Amerykanie i Afgańczycy. W systemie kontrolnym wykorzystuje się psy oraz specjalne urządzenia. Każdy samochód zostaje przeszukany, obwąchany i przeskanowany. I musi odstać swoje w tak zwanej strefie wyczekiwania; gdyby w którymś zainstalowano bombę z zapalnikiem czasowym, do detonacji doszłoby przed bramą, a nie wewnątrz bazy pełnej ludzi.

Gwiazda pomyślności

Psy wyszkolone do szukania materiałów wybuchowych i narkotyków wykonują nieocenioną pracę. Z przyczyn kulturowych działa to na miejscowych również psychologicznie. Każdy z czworonogów jest w bazie dobrze traktowany. Od niedawna psy, tak jak żołnierze, dostają na koniec zmiany medale za wzorową służbę na misji.

Przez całą dobę nad "gazownią" wisi potężny, naszpikowany urządzeniami elektronicznymi i optycznymi balon w kształcie sterowca. Dzięki niemu operatorzy widzą wszystko, co dzieje się w bazie oraz w promieniu wielu kilometrów od niej. Nocą miga na nim kilka lamp stroboskopowych, dlatego czasami balon jest nazywany gwiazdą pomyślności.

Złote tarasy

Tak nazwali żołnierze kilka budek usytuowanych w centrum bazy obsługiwanych przez lokalnych handlowców. Tu mieszczą się także salony fryzjerski i masażu, a nawet kafejka. W pobliskim kontenerze znajduje się sklep PX. Ze względu na dość wysokie ceny nie jest zbyt często odwiedzany. Polacy zaopatrują się głównie u handlujących Afgańczyków bądź na odbywającym się dwa razy w tygodniu targu.

Ze "złotych tarasów" jest blisko do helipadu, za którym znajduje się polski szpital z ambulatorium, oraz do siłowni, gdzie na dużej powierzchni pod namiotem ustawiono kilkadziesiąt przyrządów do ćwiczeń. W mniejszym namiocie, przez żołnierzy nazwanym chomikarnią, umieszczono kilkanaście bieżni treningowych. Nieopodal jest pralnia, do której oddaje się ubrania i bez żadnych opłat odbiera je po dwóch-trzech dniach.

W innej części wojennego miasteczka mieści się klub żołnierski. Tu ogląda się polską telewizję, czyta gazety z kraju (przychodzą z opóźnieniem), wypożycza filmy na DVD lub książki. Żołnierze X zmiany kontyngentu przywieźli ich na misję dużo. Zostały im podarowane przez mieszkańców Orzysza. Podobno przed świętami książek dotrze tu jeszcze więcej, bo w mieście trwa druga tura ich zbierania dla misjonarzy.

W kościół trafiła rakieta

Obok klubu znajdują się kafejka internetowa oraz rozmównica telefoniczna. Dzięki komunikatorom żołnierze bezpłatnie kontaktują się z najbliższymi w kraju. Za darmo, po wprowadzeniu kodów, mogą też rozmawiać przez telefon. Czas takiego połączenia uzależniony jest od przydzielonego dziennego limitu; zazwyczaj przysługuje kilka minut połączenia z telefonami stacjonarnymi i tyle samo z komórkowymi.

W kaplicy w bazie każdego dnia odprawiana jest msza święta, a w niedzielę nawet dwie - o godzinie 10 i 17. To nowy drewniany, ładnie wykończony obiekt. W poprzednią kaplicę, która stała tuż obok klubu, rok temu trafił pocisk rakietowy i trzeba ją było rozebrać. Teraz w tym miejscu znajduje się hotel dla gości kontyngentu.

Nie ma on jednak nic wspólnego z budynkami tradycyjnie określanymi tym mianem. To zwykła b-chata, tyle że podzielona na boksy o wymiarach dwa na dwa metry. Malutkie pokoiki są dwuosobowe. Mieszczą jedno piętrowe łóżko i metalową szafkę. Na nic innego nie ma już miejsca.

Z butelką do umywalni

Do normalnego funkcjonowania potrzebne są ludziom miejsce do spania, jedzenie, łaźnia i toaleta. W "gazowni" cała sfera socjalna działa bez zarzutu. Toalety mieszczą się w amerykańskich barakach, w tych samych budynkach są też umywalnie i natryski.

Kilka węzłów sanitarnych znajduje się w kontenerach, a co kilkadziesiąt metrów stoją przenośne toalety. Jest ich aż 70. Ogółem baza ma 45 kontenerów sanitarnych, w których znajduje się 137 kabin prysznicowych oraz 129 pisuarów i klozetów.

Nikt nie narzeka na brak ciepłej wody. Gdy zabraknie jej w polskich kontenerach, można skorzystać z pryszniców amerykańskich. Woda w obiektach sanitarnych nie nadaje się do picia. Do mycia zębów lub higieny intymnej należy używać butelkowanej. Teraz, w okresie zimowym, ważne jest, aby w pomieszczeniach mieszkalnych i miejscach pracy było ciepło. Zapewniają je nagrzewnice.

Na difaku

Prawidłowe funkcjonowanie tak dużej bazy nie byłoby możliwe bez prądu. Wytwarzają go potężne agregaty ustawione w różnych miejscach "gazowni". Według danych z polskiej komendy bazy przez całą dobę pracuje tutaj około tysiąca agregatów prądotwórczych, generatorów oraz nagrzewnic.

Dwa razy w ciągu doby po bazie kursuje cysterna uzupełniająca paliwo w zbiornikach nagrzewnic i generatorów. Nad sprawnością tych urządzeń czuwają wyspecjalizowane firmy. Nieczystości z sanitariatów są codziennie odbierane przez beczkowozy. Miejscowe firmy dbają również o czystość tych miejsc i ich dezynfekcję. Śmieci, po zabraniu ich specjalnymi samochodami, są segregowane i utylizowane w spalarni.

Żołnierze oraz pracownicy wojska korzystają z jednej dużej stołówki DFAC (Dinning Facility), którą prowadzi również firma Fluor. Z urozmaiconego menu mogą wybrać trzy posiłki. Oprócz dań mięsnych i rybnych, wędlin i serów zawsze do wyboru są sałatki warzywne, różne owoce, napoje ciepłe i zimne, ciasta, a nawet lody. Na żywienie nikt tutaj więc nie narzeka.

Co jakiś czas w difaku odbywają się wieczorki taneczne. Ze względów regulaminowych nie tańczy się tu w parach. Dyskotekowe rytmy pozwalają jednak choć na krótko zapomnieć o zagrożeniach.

Reguły wojny

Życie w bazie położonej w strefie wojny obwarowane jest wieloma regułami. Najważniejsza jest taka: bez zezwolenia i ochrony nie wychodzisz poza bazę. Każdemu wpaja się, że pierwsze, co musi zrobić w miejscu, w którym się znalazł, to zlokalizować najbliższy schron. Po kilku dniach i przeżyciu ostrzału odpowiednią lustrację terenu wykonuje się podświadomie.

O wyborze miejsca zakwaterowania nikt nie decyduje sam. Przydziela je komenda bazy.

Szczęśliwi są ci, którzy tuż za ścianą mają betonową barierę antyodłamkową. Mniej natomiast mieszkańcy środkowych b-chat i innych słabiej osłoniętych kwater.

Doświadczeni misjonarze zajmują zazwyczaj dolną część piętrowego łóżka. Niektórzy wieszają za wezgłowiem kamizelki kuloodporne w nadziei na lepszą ochronę. Większym powodzeniem cieszą się łóżka stojące z dala od ścian niż te tuż przy drewnianych płytach. Śpi się bez pościeli. Przed snem obuwie trzeba postawić tuż obok, aby w wypadku alarmu można było szybko je włożyć. W zasięgu ręki warto też mieć przygotowane ciepłe ubranie.

"Inkoming"

O zachowaniu podczas ostrzałów są różne teorie. Jedni mówią, że tuż po ogłoszeniu "inkomingu" najlepiej szybko ułożyć się jak najbliżej T-walla lub w innym osłoniętym miejscu. Drudzy twierdzą, że lepiej pędzić do schronu. Zdania są podzielone, dlatego że czasami automatyczny system alarmowy włącza się kilka sekund przed eksplozją, a innym razem dopiero po pierwszym wybuchu.

W czasie alarmu żołnierze modlą się, by nie było strat w ludziach. Później odreagowują i dają upust wesołości. Czasem śmiechu jest co niemiara, bo nagle okazuje się, że ktoś wpadł do schronu w samych majtkach, a ktoś inny, oderwany od komputera, zjawił się w słuchawkach na uszach, ale bez kabla, który gdzieś się urwał.

Jeszcze inny żołnierz biegł tak szybko, że klapek przesunął mu się aż na kolano, a on tego nawet nie zauważył. Tak wesoło jest jednak tylko wtedy, gdy z opresji wszyscy wychodzą cało.

Bogusław Politowski z Ghazni w Afganistanie

*** KOMENTARZ ***

- Na nas spoczywa obowiązek zapewnienia ludziom, w miarę możliwości, wygodnych miejsc służby i zakwaterowania oraz odpowiedniej sfery socjalnej. Współpracujemy z firmami, które świadczą nam usługi, nadzorujemy ich pracę. Na komendzie bazy spoczywa również obowiązek jej ochrony. W tej kwestii współpracujemy z Amerykanami oraz żołnierzami miejscowej armii i policji. Nasi oficerowie i podoficerowie pełnią w bazie całodobowe dyżury. Na bieżąco kontrolujemy stan bezpieczeństwa na naszym terenie - mówi kapitan Mariusz Braciszewski, komendant bazy Ghazni.

- Na misji sprawy związane z ochroną bazy i zapleczem socjalno-bytowym równoważą się. Jedno i drugie wpływa na komfort służby oraz gotowość żołnierzy do wykonania zadań. Za zapewnienie dobrych warunków życia odpowiada podlegająca mi komenda, a za bezpieczeństwo pododdziały bojowe, którymi dowodzę. Tuż po objęciu obowiązków mieliśmy trochę problemów z ostrzałami. Rebelianci chcieli nas zniechęcić. Zwiększyliśmy zatem działalność operacyjną plutonów, dokładnie rozpoznaliśmy miejsca, skąd mogą być odpalane rakiety, i wkrótce przestali nas nękać - uważa podpułkownik Dariusz Kryński, dowódca zgrupowania bojowego Alfa i dowódca bazy Ghazni.

Polska Zbrojna
Dowiedz się więcej na temat: Wojsko Polskie | żołnierze | Polska | Afganistan
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy