Oblicza afgańskiej misji

- Właśnie zapinałem zamek śpiwora, gdy usłyszałem nad głową świst. A potem jak pierdyknęło... - opowiadał tuż po zdarzeniu Mirek, żołnierz, który przeżył atak moździerzowy na polską bazę w Sharanie.

- Pognałem do schronu, starając się liczyć kolejne wybuchy - kontynuował chorąży. - W sumie było ich ze dwadzieścia, niektóre naprawdę blisko. Dopiero po wszystkim okazało się, że dwa pociski spadły między naszą a amerykańską częścią obozu. Jakieś 150 metrów od najbardziej skrajnych namiotów. Gdyby trafiły w któryś z nich, byłaby rzeźnia...

Frustracja

Półtorej minuty po pierwszym wybuchu załoga polskiego moździerza była gotowa odpowiedzieć na ogień talibów. Jednak pociski, które spadły na obozowisko, nadleciały od strony miasta. Talibowie ustawili swoje moździerze - prawdopodobnie na naczepach pick-upów - między cywilnymi zabudowaniami. Polskie dowództwo nie zaryzykowało odpowiadania ogniem.

Reklama

- Amerykanie by strzelali... - nie krył frustracji jeden z żołnierzy. - Bo nasze milczenie tylko rozzuchwala talibów.

- Następnym razem też rozstawią się w mieście - dodał wojskowy. - Ale będą odrobinę mądrzejsi. Bo prędzej czy później dowiedzą się, gdzie konkretnie spadły pociski. Skorygują namiary i łatwiej się wstrzelą, fundując nam granat centralnie w namiot...

Jak na razie nic takiego się nie stało, ale to nie znaczy, że polscy żołnierze nie mają innych powodów do frustracji. Czasami wynikłej z bezsilności, jak wówczas, gdy pewien Afgańczyk przywiózł do polskiego lekarza, w drewnianej taczce, kilkuletnią, ledwie żywą dziewczynkę. Dziecko od wielu dni nie mogło się wypróżnić, potwornie cierpiało. Nawet w Polsce, w dobrym szpitalu, byłby kłopot, by je odratować.

Psychoza

"Afganistan to niebezpieczne miejsce" - to opinia, którą żołnierze dzielą się "na wejście" z każdym, kto przybywa do tego kraju. Jeśli dziennikarz chce im towarzyszyć, nie ma wyjścia - musi zakładać hełm i kuloodporną kamizelkę. Opukiwanie pleców i torsu - by sprawdzić, czy są na miejscu koszmarnie ciężkie wkłady balistyczne - może nawet wydawać się śmieszne. Ale reszta rytuału towarzyszącego wyjazdowi z bazy - nie.

Omawianie scenariuszy zachowania podczas ostrzału, zasadzki, ładowanie amunicji, odbezpieczanie i przestrzeliwanie broni - to wszystko, mimowolnie, wywołuje napięcie. A ono zawęża perspektywę. Dla żołnierzy istniejemy tylko MY - tu w hummerze, czy szerzej, w bazie - i ONI, tam na zewnątrz - tubylcy, lokalsi, szuszfole. Groźni w swojej masie, bo za ich plecami chronią się ci źli, czyhający na okazję, by znienacka wygarnąć z kałacha.

Ta psychoza jest jak epidemia - sam szybko jej uległem. Wystarczyło jednak zostawić wojsko, by wróciła odpowiednia percepcja. I świadomość, że Afganistan nie jest czarno-biały. To nie jest bezpieczny kraj - zbyt wielu zginęło w nim pracowników organizacji międzynarodowych, dziennikarzy czy właśnie żołnierzy. Są jednak miejsca - na przykład Kabul - których nie trzeba oglądać zza wizjera transportera. W których łatwo przekonać się, na czym polega gościnność Afgańczyków.

Konsyliacja

"Amerykanie zachowują się jak słoń w składzie porcelany" - tę opinię podziela wielu stacjonujących w Afganistanie wojskowych. Nie zdziwiłem się więc, gdy na widok startujących z Bagram samolotów szturmowych A-10, padały komentarze typu: "no, lecą - zabójcy wiosek...". Albo gdy słyszałem, że wielu naszych żołnierzy z chęcią zrezygnowałoby ze wspólnych patroli z Amerykanami, "którzy tak szuszfolom napsuli krwi, że na ich widok nawet najspokojniejszy wieśniak sięga po kałacha".

Do Polaków też strzelają - zdarzyło się nawet, że ze śmiertelną skutecznością. Jednak biorąc pod uwagę natężenie patrolów i konwojów, do starć dochodzi względnie rzadko. Dlaczego?

Fotoreporter, którego spotkałem w Afganistanie, opowiedział mi pozornie banalną historię, jaką uwiecznił w okolicach Wazni-Khan. Jeden z patroli natknął się na kozę, zaplątaną w zasiekach z drutu kolczastego. Żyła, nie miała jednak dość sił, by wyrwać się z pułapki. Dowódca zatrzymał patrol, a dwóch żołnierzy i tłumacz oswobodziło zwierzę. - Nie można być obojętnym na cierpienie. A poza tym, ta koza mogła być jedyną żywicielką jakiejś beduińskiej rodziny... - tłumaczyli później swoje zachowanie.

Inna historia - w jednej z wiosek doszło do strzelaniny, po której Amerykanie zostawili ogromne ilości amunicji, należącej do ich pokonanych przeciwników. Wioskowa starszyzna bezskutecznie dopraszała się uprzątnięcia pobojowiska. Zbyt wielu mieszkańców miejscowości potraciło członki z powodu niebezpiecznych śmieci... "Dziś nie możemy. Jutro. Kiedy indziej" - zbywali Afgańczyków Amerykanie. Polakom wystarczyła jedna prośba i saperzy uprzątnęli teren.

Strach

- Co zrobicie, jak kolega wymierzy w was swoją broń? - to pytanie słyszą na szkoleniu psychologicznym wszyscy przyjeżdżający do Afganistanu żołnierze. Większość reaguje śmiechem, ale są też tacy - głównie doświadczeni misjonarze z Iraku - którzy wiedzą, że oszalały ze strachu człowiek może się posunąć do wszystkiego.

Ze strachem nie da się wygrać, nie pomoże nawet schowanie się pod najgrubszy pancerz. Zresztą, te centymetry stali dają jedynie poczucie względnego bezpieczeństwa. W czasie walki również przytłaczają, nasuwając skojarzenia z trumną. Bo nawet najlepsze opancerzenie posiada słabe punkty, a operatorzy granatników RPG-7 to hołubieni pośród talibów specjaliści. Wiedząc o tym nie sposób pokonać wyobraźni, co rusz podsuwającej widok wpadającego do wnętrza pocisku i eksplozji, roznoszącej po ścianach resztki ludzkiej tkanki...

Drgająca noga to wśród służących w Afganistanie żołnierzy zupełnie naturalny widok. O tym, jak powszechny jest ów "syndrom nerwowej nóżki", najłatwiej przekonać się tuż przed wyjazdem na patrol czy konwój. "Buja" każdy, kto choć na chwilę przysiądzie.

Później strach wywołuje inne reakcje. Unikanie siadania z tyłu po prawej stronie w hummerze (z uwagi na bliskie sąsiedztwo zbiornika z paliwem), czy nad kołami w rosomaku (to nacisk kół detonuje miny) - to jedne z jego bardziej racjonalnych oblicz.

Przykładem mniej racjonalnego może być "ołowiany palec". Wracałem kiedyś z wojskowym konwojem z sierocińca w Charikarze. Nieco wcześniej dowódca grupy otrzymał z Bagram informacje, że w okolicy doszło do strzelaniny. Jechaliśmy więc w maksymalnym napięciu, z bronią gotową do strzału, a nerwową ciszę co rusz przerywały serie z karabinu, zamontowanego na prowadzącym kolumnę hummerze. Obsługujący go strzelec posyłał kule nad głowami afgańskich kierowców, którzy zbyt wolno - jego zdaniem - zjeżdżali na pobocze. "Wstrzymać ogień! Nie prowokować!" - dyscyplinował przez radio dowódca. - Chłop się zestresował... - usprawiedliwiał przyciężki palec kolegi siedzący ze mną w dżipie oficer.

Odwaga

"To dekownicy", "siedzą tylko w bazach" - mówi się w kraju o żołnierzach stacjonujących w Afganistanie czy Iraku. Te opinie pasują do rzeczywistości jak pięść do nosa. Bo nawet logistycy z Bagram uczestniczą w akcjach poza bazą, nie mówiąc już o żołnierzach z grupy bojowej, zaliczających po dwa-trzy patrole w ciągu 48-godzinnych dyżurów. Albo o wojskowych z OMLT-u (Operational Mentoring Laison Team - Operacyjno-Doradczy Zespół Łącznikowy), szkolących afgańską armię, biorących udział w jej operacjach, obciążonych bardzo wysokim ryzykiem (ANA, Afgańska Armia Narodowa, dopiero się szkoli, jest słabo wyposażona, a w jej szeregach - choć w dużo mniejszym stopniu niż w policji - nie brakuje ukrytych sympatyków talibów).

W całym Afganistanie jest od 10 do 12 milionów min, choć mówi się też o 27 milionach. Takie nasycenie ziemi niebezpiecznym żelastwem sprawia, że poruszanie się po tym kraju przybiera postać "zabawy" w rosyjską ruletkę. Najczęściej wylatują w powietrze Amerykanie, mimo to konsekwentnie trzymający się dróg (choć słowo "droga" ma w Afganistanie umowne znaczenie). Strach przed polami minowymi jest jednak u nich większy, niż obawa przed najechaniem na pojedynczą minę w drodze.

Polacy wolą poruszać się po bezdrożach. To prawda, że jest im prościej, bo mają lżejsze (słabiej opancerzone) hummery. Ale nie o parametry sprzętu czy ostatecznie korzystniejszy rozrachunek tu chodzi - nim zdecydowano się omijać drogi, każdy z żołnierzy musiał pokonać w sobie strach przed poruszaniem się w kompletnie nieodgadnionym terenie...

Marcin Ogdowski

Poczytaj blog autora pt.: "Z Afganistanu.pl"

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: żołnierze | pociski | strach | Amerykanie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy