Wojsko się leczy

Polscy żołnierze po powrocie z misji muszą się leczyć: miewają myśli samobójcze, nerwice, boją się tłumu, huku. Niektórzy już nigdy nie założą munduru.

- Przez pierwsze dni po powrocie człowiek się czai - opowiada "Gazecie Wyborczej" st. chor. Jarosław Zych, który wrócił właśnie z Afganistanu po ośmiu miesiącach służby w patrolach. - Na zakupach w markecie czuję, że jest za dużo ludzi. A jak widzę tłum, czuję zagrożenie, obserwuję każdego wokół.

- Kiedyś ulicą jechał maluch i strzeliło mu w gaźniku. Kuliłem się za najbliższym murem - mówi dziennikarzowi "GW" chor. Jarosław Krysiński z 12. Brygady Zmechanizowanej w Szczecinie. Był dwa razy w Iraku, teraz jest w Afganistanie. - Nie myślałem nawet, co robię i gdzie jestem. Po chwili zauważałem twarze ludzi wokół mnie, patrzyli jak na wariata. Kolega, który przeżył w Iraku wybuch miny-pułapki, co prawda wyszedł bez szwanku, ale jego hummer był podziurawiony jak sito. Teraz też pojechał, ale już za biurko. Mówi, że drugi raz taki fart może się nie powtórzyć.

Reklama

Co dziesiąty do sanatorium

Takie zachowania po powrocie z misji zdarzają się dość często - czytamy w "Gazecie". Nazywa się je "zespołem stresu bojowego". - To wzmożona pobudliwość, która łączy się z przeżywaniem traumy lub świadomego uciekania od niej. Żołnierz unika oglądania "mocnych" filmów, hałasu, przelot śmigłowca wywołuje nerwowe reakcje. Ludzie w szpitalu podbiegają wtedy do okien, choć nic przecież nie może się wydarzyć - opisuje prof. Stanisław Ilnicki, który w Warszawie kieruje Kliniką Psychiatrii i Stresu Bojowego. Jego pacjenci wrócili z Iraku i Afganistanu.

- Na 29 łóżek na oddziale cały czas mam zajętą przynajmniej jedną czwartą - przyznaje prof. Ilnicki.

Oficjalne dane Inspektoratu Wojskowej Służby Zdrowia mówią, że przez pięć lat (dziesięć zmian w Iraku) z powodu stresu bojowego do kraju wróciło przed czasem 43 żołnierzy - w tym dwóch z trwającej właśnie ostatniej zmiany. Ale co dziesiąty żołnierz po powrocie wyjeżdża na psychiczną rekonwalescencję do sanatorium.

Alkohol jak lek

Według oficjalnych danych wojska dotyczy to około jednego procentu wszystkich "misjonarzy". - To nie są pełne dane - zastrzega w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" prof. Ilnicki. - Szczegółowych statystyk nie ma. Część żołnierzy leczy się prywatnie. Badania przeprowadzone w innych armiach, które wyjeżdżają na misje, podają wyższy procent. Spodziewam się, że i u nas ten odsetek może wynosić kilka procent żołnierzy.

Niektórzy w Klinice Psychiatrii i Stresu Bojowego leczą się kilka tygodni, inni - lata. To najczęściej ci z najbardziej traumatycznymi przeżyciami, jak śmierć kolegi, który jechał tym samym pojazdem w patrolu. - Wracają tu co jakiś czas - mówi prof. Ilnicki. - Bywa, że mają myśli samobójcze, depresje, poważny problem to alkohol, którym "leczą" stres po powrocie.

Nie tyle, co w US Army

Na podstawie danych opracowanych przez wojskowych specjalistów z Finlandii profesor ocenia, że "misjonarze" częściej niż inni żołnierze mogą być w przyszłości narażeni na zawały serca, mieć myśli samobójcze, a nawet częściej się rozwodzą.

Wojsko przyznaje, że problem jest. - Nie ukrywamy tego - mówi "GW" dowódca Wojsk Lądowych gen. Waldemar Skrzypczak. - Część tych ludzi pewnie nie wróci do służby. To ci, którzy leczą się długotrwale w klinice. Od dawna przebywają na zwolnieniach lekarskich. Ale na pewno nie mamy aż tylu przypadków co Amerykanie. U nich szacuje się, że 5 proc. żołnierzy trafia na leczenie.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: żołnierze | wojsko
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy