On się znęca, ona kocha

Porwanie kojarzy się ze strachem, grozą, terrorem. Czasem jednak emocje więzionej osoby zmieniają się diametralnie i pojawia się... fascynacja.

Sztokholm, początek lat siedemdziesiątych. Kolejny, zwykły dzień pracowników banku Sveriges Kreditbank. Nagle rutyna zostaje przerwana przez dwóch bandytów, którzy napadają na bank i biorą jako zakładników czterech pracowników: trzy kobiety i jednego mężczyznę.

Ich uwięzienie trwało blisko sześć dni, jednak to, co się wydarzyło tuż po ich uwolnieniu, jest znacznie bardziej przerażające. Kiedy udało się odbić zakładników, ci odmówili składania zeznań, uznali policję za wroga i zaciekle bronili swoich prześladowców. Mało tego, dwie z kobiet tuż po odsiedzeniu przez przestępców dziesięcioletniego wyroku, zaręczyły się z nimi.

Reklama

Psychologowie tłumaczą takie zachowanie bardzo silną reakcją na stres, nazywając ją syndromem sztokholmskim. Przejawia się on tym, że porwani odczuwają szczególną więź i darzą wyjątkową sympatią swoich oprawców. Może ona osiągnąć taki stopień, że osoby więzione pomagają swoim prześladowcom w osiągnięciu ich celów lub w ucieczce przed policją.

Ofiara, która stała się przestępcą

Inny znany przypadek przywiązania do prześladowcy dotyczy Patty Hearst, wnuczki amerykańskiego potentata prasowego Williama Randolpha Hearsta. Kobieta została uprowadzona 4 lutego 1974 przez wyznającą utopijne koncepcje socjalne grupę Symbionese Liberation Army. Wkrótce po tym zakładniczka przyłączyła się do grupy i uczestniczyła między innymi w napadzie na bank. Została aresztowana w 1975 i rok później skazana za współpracę z terrorystami.

Według amerykańskiej psycholog Dee Graham, która jako jedna z pierwszych opisała syndrom sztokholmski, przywiązanie emocjonalne do porywacza następuje, gdy zachodzą co najmniej cztery czynniki:

1. Odczuwanie zagrożenia i przekonanie, że prześladowca gotów jest bez wahania spełnić swe groźby.

2. Okruchy dobroci, mile zachowania krzywdziciela w stosunku do ofiary. Wystarczy nawet samo niezabicie ofiary.

3. Izolowanie ofiary od opinii innych, niż poglądy i stanowisko porywacza.

4. Niemożność ucieczki (realna lub wyobrażona).

Syndrom sztokholmski nie dotyczy tylko porwanych, ale także: członków sekt, osób cywilnych w więzieniach komunistycznych Chin, prostytutek pracujących pod alfonsami, ofiar kazirodztwa, dzieci wykorzystywanych fizycznie i emocjonalnie, maltretowanych kobiet, ofiar tortur oraz jeńców wojennych.

Płakała po jego samobójstwie

Na początku września 2006 roku cały świat wstrzymał oddech, kiedy okazało się, że zaginiona 8 lat wcześniej Natasha Kampusch żyje. Dziewczynka pojawiła się w ogrodzie swojego domu po latach milczenia i wielkiej niewiadomej. Okazało się, że Natasha była przetrzymywana przez ten czas w domu 44-letniego austriackiego technika na przedmieściach Wiednia. Przez 8 lat jej rodzice, nie mieli o niej żadnej wiadomości.

Porywacz tuż po zniknięciu swojej zakładniczki rzucił się pod pociąg. Kilka dni później w oświadczeniu prasowym dziewczyna stwierdziła: ,,jego śmierć była niepotrzebna, był częścią mojego życia i dlatego w pewnym sensie go opłakuję".

Lekarze i psychologowie nie mieli wątpliwości, że młoda Austriaczka także uległa syndromowi niezdrowego przywiązania do swojego kata.

Kiedy porywa rodzic

Kiedy ofiara opuści prześladowcę, niezbędna jest opieka psychologiczna i wsparcie najbliższych, gdyż szukając dla siebie nowego partnera, będzie tak naprawdę poszukiwała kolejnego oprawcy.

To ważna obserwacja także w kontekście świeżej sprawy Elizabeth Fritzl, która była przetrzymywana w piwnicy przez 24 lata przez własnego ojca. Niezbędną formą pomocy dla ofiary z syndromem sztokholmskim jest utwierdzenie jej w przekonaniu, że nie jest odrzucana z powodu swojego zachowania.

Patrycja Siwiec

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: porwanie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy