Amerykanie gotowi na cyberataki

Podczas czwartkowego wystąpienia w Kongresie sekretarz obrony USA Leon Panetta przestrzegł przed zagrożeniami płynącymi z internetu, które jego zdaniem przybrać mogą nawet skalę "cyfrowego Pearl Harbour" i być tak destrukcyjne, jak "ataki terrorystyczne z 11 września". Jako najbardziej zagrożone cyberatakami wskazał transport publiczny oraz fabryki chemiczne.

Pentagon przygotowuje nowe zasady działania w przypadku zagrożenia płynącego z cyberprzestrzeni. Sekretarz obrony dodał także, że wojsko ma już możliwość śledzenia sprawców cyberataku aż do jego źródła i może przeprowadzić własny atak prewencyjny, jeśli planowany atak zostanie wykryty. Po raz pierwszy Amerykanie oficjalnie przyznali, że posiadają siły i środki potrzebne do tego, by prowadzić wojnę w internecie, oraz że zamierzają ją prowadzić.

Według Panetty, stworzono już "najbardziej zaawansowany system wykrywania cyberintruzów i zamachowców", a "Stany Zjednoczone mają możliwość zlokalizowania ich i obarczenia odpowiedzialnością za działania, które mogą zaszkodzić Ameryce i jej interesom".

Jako przykład zagrożeń podał wirus Shamoon, który dwa miesiące temu zaatakował wewnętrzną sieć państwowej saudyjskiej spółki naftowej, w efekcie czego trzeba było wymienić ponad 30 tysięcy komputerów, a wydobycie ropy musiało zostać wstrzymane.

Prawdziwe zagrożenie czy przygotowywanie gruntu pod kolejną próbę cenzury internetu?

Reklama

Najprawdopodobniej jedno i drugie. Z jednej strony Amerykanie mogą w internecie obawiać się Chin, Rosji oraz Iranu. Z drugiej strony, pod koniec swojego wystąpienia Panetta namawiał kongresmenów do przyjęcia prawa, które dawałoby rządowi takie możliwości, jak odrzucony w sierpniu Cybersecurity Act of 2012.

Niezależnie od powodów widać wyraźnie, że Amerykanie traktują internet bardzo poważnie.

Źródło informacji

gizmodo.pl
Dowiedz się więcej na temat: cyberterroryzm | cyberbezpieczeństwo | Internet
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy