NFT w pigułce. Tajemnicze tokeny, które szturmem zdobywają świat
Spośród wszystkich technologicznych trendów ubiegłego roku, ten świeci chyba najjaśniej, chociaż jeszcze do niedawna mało kto wiedział, czym w ogóle jest NFT. Najwyższy czas dowiedzieć się jednak nieco więcej, bo wydaje się, że nie ma już od niego ucieczki - podobnie jak metaverse i kryptowalut, nierozerwalnie związanych z tym zjawiskiem.
Kiedy w marcu ubiegłego roku dom aukcyjny Christie’s wystawiał na sprzedaż cyfrowy kolaż grafika Mike’a Winkelmanna, tworzącego pod pseudonimem Beeple, zatytułowany Everydays - the first 5000 days, chyba nikt nie spodziewał się, że osiągnie on cenę 69 milionów dolarów. No bo jak to? Przecież to cyfrowy obraz, który każdy może wyszukać w Google i w prosty sposób zapisać na swoim komputerze... zupełnie za darmo!
No właśnie, koncepcja NFT jest dla części użytkowników bardzo trudna do zrozumienia i przekonanie kogoś do płacenia za coś niematerialnego często wywołuje tylko śmiech (chociaż od dawna płacimy za cyfrowe dodatki do ulubionych gier, których na dodatek nie posiadamy na własność!). Łatwo można ją jednak wytłumaczyć, jako przykład podając klasyczną sztukę, tzn. można kupić sobie oryginalny obraz van Gogha, a można też sięgnąć po jedną z wielu reprodukcji. Tak samo jest ze sztuką cyfrową, można mieć kopię albo oryginalnego Beeple, potwierdzonego odpowiednim certyfikatem i cieszyć się tytułem mecenasa sztuki.
Takim certyfikatem jest właśnie NFT (Non-Fungible Token), czyli niewymienialny i niepodrabialny token oparty o architekturę blockchain, który za sprawą niepowtarzalnego zestawu danych daje gwarancję autentyczności i niepowtarzalności. I choć brzmi to dość skomplikowanie, to bez zbędnego zagłębiania się w szczegóły można przyjąć, że to niemożliwy do zhakowania “akt własności", za pomocą którego można ustalić, kto jest właścicielem cyfrowego dobra i tym samym wyróżnić je spośród morza kopii.
I jego zasadność trudno dziś podważyć, bo w gruncie rzeczy cały świat przenosi się właśnie w cyfrowe realia, a proces za sprawą pandemii koronawirusa mocno przyspieszył - spotkania odbywamy w mediach społecznościowych, płacimy BLIKiem, słuchamy muzyki i oglądamy filmy w serwisach społecznościowych, a świat zwiedzamy przez aplikację Google, więc koncepcja sztuki cyfrowej to była tylko kwestia czasu. A skoro już wydajemy duże pieniądze na dzieło sztuki, to chcemy mieć gwarancję, że jest oryginalne - niezależnie od tego, czy wieszamy je w salonie, czy ustawiamy jako tło pulpitu komputera.
Co warto podkreślić, zaczęło się jednak ze zdecydowanie mniejszym rozmachem, a mianowicie za sprawą małego projektu nowojorskiego Larva Labs z 2017 roku, który miał być eksperymentem z zakresu NFT i sztuki. Mowa o kolekcji 10 000 pikselowych twarzy zwanych CryptoPunks, które były udostępniane zainteresowanym osobom praktycznie za darmo, wystarczyło opłacić koszty transakcji Ethereum. Ot, taka ciekawostka kolekcjonerska, o której przez lata nie było nic słychać... aż do ubiegłego roku. Jeśli ktoś w porę zainteresował się tematem i “przygarnął" jakieś punka, to dziś jest zapewne bardzo bogatym człowiekiem, bo niektóre z tych 8-bitowych grafik sprzedawane są obecnie za miliony dolarów!
Takie rzeczy tylko w USA? Nic bardziej mylnego, w ubiegłym roku o NFT zrobiło się głośno na całym świecie i nasz kraj nie jest tu żadnym wyjątkiem. 28 listopada na aukcję trafiło pierwsze polskie dzieło sztuki NFT, a mianowicie rzeźba Fortune autorstwa Tomasza Górnickiego, która została sprzedana za ponad 312 tys. złotych. Jest to konkretnie model 3D przedstawiający jedną z dziesięciu postaci z cyklu Outer Dark i jak możemy przeczytać w opisie licytacji, zwycięzca staje się właścicielem tokenu NFT w postaci cyfrowego wizerunku oryginalnego dzieła artysty, które będzie mógł wykorzystać w szeroko pojętym Metaverse.
Nie minęło kilka dni i już byliśmy świadkami kolejnych aukcji - najpierw pod młotek trafiła kontrowersyjna praca Zbigniewa Libery, a mianowicie Lego. Obóz koncentracyjny - wykrojnik opakowania przedstawiający nadzorców, a dzień później dzieło Pawła Kowalewskiego zatytułowane Dlaczego jest raczej coś niż nic. W tym drugim wypadku NFT pozwoliło autorowi w pewnym sensie odzyskać obraz, który miał dla niego wartość sentymentalną, a został zniszczony w wyniku powodzi w 1997 roku - dzięki cyfrowej wersji zyskał nowe życie, a szczęśliwy nabywca zdecydował się za niego zapłacić ponad 550 tysięcy złotych.