Psia historia z happy endem

Bardzo często ludzie myślą o hodowli psów: "jakie to super zajęcie! Takie łatwe, lekkie i przyjemne. Na dodatek ma się z tego kupę kasy."

Może i tak jest dla ludzi, którzy traktują rozmnażanie zwierząt jak kolejny biznes. Nie przywiązują się specjalnie do swoich psów, wszystko im jedno, do kogo trafią szczeniaki i co się potem z nimi dzieje. Ale tacy ludzie nie są dla mnie prawdziwymi hodowcami.

Gdy przychodzi czas rozstania...

Prowadzimy z mężem hodowlę komondorów "Zwierz w Dredach FCI". Nasze psy, te hodowlane i te niehodowlane, są dla nas członkami rodziny, naszymi przyjaciółmi i stróżami naszego gospodarstwa. Dochowaliśmy się do tej pory trzech miotów pięknych szczeniaków. Za każdym razem nasza suka Hexa rodziła po ośmioro maluchów.

Reklama

Każdy z miotów był dla nas wyzwaniem - prawidłowa opieka przez całą dobę, dostarczanie bodźców stymulujących rozwój, przyzwyczajanie do stada dorosłych psów, przyzwyczajanie do kotów, kóz, koni, dzieci itp., itd.

Po odchowaniu każdego miotu przychodził w końcu najtrudniejszy dla nas - czas rozstania. Najtrudniejszy przede wszystkim dlatego, że nasze ukochane maluchy miały trafić do obcych dla nas ludzi. Staramy się dobierać odpowiednich ludzi na właścicieli komondorów, bo to nie jest łatwa rasa. Jednak nie zawsze można rozszyfrować ludzką naturę przy pierwszym kontakcie.

I tu zaczyna się przykra historia, która już zdążyła odbić się szerokim echem w internecie i prasie.

Wszyscy byli zadowoleni

Nasz drugi miot komondorów przyszedł na świat 16 grudnia 2008 r. Rodzicami zostali: nasza Hexa i piękny pies Sułtan. Urodziło się 8 szczeniąt. Dostały imiona na "Y". Wśród nich był Ystvan, którego ta smutna historia dotyczy.

Wszystkie maluchy zdrowo rosły pod troskliwą opieką swojej mamy i naszą. Po skończeniu 7 tygodni szczeniaki powoli zaczęły się rozjeżdżać do swoich nowych domów. Jak zawsze zrobiliśmy wszystko, żeby ludzie kupujący szczeniaki nadawali się na właścicieli tak trudnej i wymagającej rasy, jaką jest komondor. Niestety w przypadku Ystvana pomyliliśmy się...

1 marca 2009 r. (po wcześniejszej rozmowie telefonicznej), przyjechał po Ystvana p. Marcin D. z córką Kają L. Komondor miał być podobno spełnieniem marzeń żony Joanny W. Ystvan pojechał do swojego nowego domu w okolice Opola. Tam czekał na niego psi towarzysz - suczka westik. Właściciele dostali od nas wydrukowaną "instrukcję obsługi" - wytyczne dotyczące wychowania i pielęgnacji. Obiecali kontaktować się z nami w razie jakichkolwiek problemów z psem.

Kilka tygodni po odebraniu Ystvana właściciele napisali do nas krótkiego maila, że wszystko jest w porządku i pies ma się dobrze. Zatem wszyscy byli zadowoleni - tak jak powinno być. Nic nie wskazywało, że coś będzie źle w przyszłości.

Bo pies się znudził...

W styczniu 2010 r. napisała do nas pewna pani z Opola. Bardzo chciała zobaczyć jakiegoś komondora na żywo. Skontaktowałam się więc z Marcinem D., czy mogę tę panią skierować do niego. Odpisał, że nie ma problemu - kazał przekazać namiary na siebie. Do głowy mi nie przyszło, że pies już wtedy nie nadawał się do pokazywania komukolwiek!

Mijały kolejne miesiące.

24 października 2010 r. dostaliśmy informację od Człowieka o Złotym Sercu, że jest do przygarnięcia dwuletni komondor o imieniu Ystvan, bo właściciele chcą go uśpić... Człowiek, który nas o tym poinformował, znał Ystvana i bardzo go lubił. Dla nas to był zupełnie obcy człowiek, który jednak skądinąd wiedział, że prowadzimy hodowlę komondorów. Sam wziąłby Ystvana do siebie, ale ma już dwie suki. Jedna z nich to właśnie wspominany wcześniej westik. Zapewne też miał być kiedyś spełnieniem marzeń ale się znudził - podobnie jak później Ystvan...

Nie zastanawialiśmy się nawet czy weźmiemy psa tylko - kiedy. Po ustaleniu dogodnego terminu spakowaliśmy się i pognaliśmy na drugi koniec Polski po "nasze dziecko".

Kolejne marzenie spełnione

Wiedziałam, że pies jest zaniedbany, kompletnie niewychowany i agresywny. Ale to, co zobaczyłam na miejscu, przeszło moje oczekiwania. Normalnie komondor w wieku 2 lat ma już wyraźnie ukształtowane dredy. Ystvan natomiast miał wielkie kołtuny, zaś tam, gdzie ich nie miał była krótka sierść. Do tego był koszmarnie brudny, śmierdzący i zapchlony. O jego skrzywionej psychice nawet ciężko pisać...

Człowiek, który go uratował od prawdopodobnej śmierci, próbował mu założyć kaganiec. Niestety nie było to łatwe , a Ystvan nikomu innemu nie pozwalał się nawet zbliżyć do siebie, atakując bez zastanowienia.

W końcu po godzinie prób zjawił się wezwany właściciel - Marcin D. Ze środka budynku obserwowałam, jak właściciel pożegna się ze swoim psem. Założył Ystvanowi kaganiec i dosłownie wrzucił go na siłę do bagażnika naszego samochodu, upchał jeszcze jego ogon i zatrzasnął klapę... Nawet nie obejrzał się za psem.

Kolejny problem stojący na drodze biznesmena został rozwiązany. Marzenie żony spełnione, więc można się go pozbyć, kiedy już nie jest potrzebne... To zachowanie potwierdziło tylko obraz tego faceta, jaki miałam patrząc na zmarnowanego psa.

Byli właściciele Ystvana to "ludzie" bez serca. Komondor może i miał być spełnieniem marzeń, ale chyba marzeń o posiadaniu drogiego niepowtarzalnego gadżetu, którym można zaimponować sąsiadom. Niestety, po przy przywiezieniu psa do siebie chyba nawet nie przeczytali instrukcji, jakie od nas dostali. Pies żył sobie na podwórku i sam się wychowywał. Kiedy zaczął dorastać wymyślił sobie, że będzie szefem i tak też zaczął się zachowywać.

Raz, drugi, trzeci udało mu się kogoś ugryźć, co tylko jeszcze bardziej wzmocniło jego pozycję. Nikt go nie nauczył, jak właściwie ma się odnaleźć w ludzkim świecie. Pani Joanna W. pewnie chciała mieć pięknego komondora - jak na zdjęciach w internecie. Tylko nie wpadła na to, że te dredy wymagają jednak trochę pracy.

W tym domu nikomu nie chciało się ruszyć palcem przy pielęgnacji sierści Ystvana. W pewnym momencie pies był już tak zaniedbany, że wpakowali go do samochodu i zawieźli do ogolenia. Wygodne prawda? Niestety, sierść komondora rośnie całe życie, więc Ystvan szybko obrósł znowu i znowu się skołtunił. Więc znowu został zawieziony do ogolenia. I tak się męczyli Joanna W. i Marcin D. ze swoim "spełnionym marzeniem" prawie 2 lata.

Człowiek o dobrym sercu

W pewnym momencie właściciele wpadli na "genialny" pomysł pozbycia się swojego zaniedbanego problemu. Wymyślili, że psa uśmiercą. To przecież najprostsze rozwiązanie! Zabić jednego psa, bo sam z siebie nie spełnił oczekiwań, a na jego miejsce zapewne kupić sobie coś innego. Niestety, nie pomyśleli o tym, żeby skontaktować się z nami, hodowcami, kiedy zaczęły się pierwsze problemy z wychowaniem i pielęgnacją. Można było łatwo psa nauczyć właściwego zachowania kiedy był młodszy. Teraz będzie to o wiele trudniejsze.

Na szczęście znalazł się w tej całej sytuacji jeden Człowiek, któremu zależało na życiu Ystvana, i który skontaktował się z nami. Chciało mu się poświęcić czas na odebranie psa i przekazanie go nam. Zapewne zabrałby psa do siebie, gdyby nie to, że ma już u siebie dwie suki - w tym westika uratowanego również od tych samych "ludzi".

Nauczył się bawić

Teraz Ystvan jest u nas. Na początku praca z nim była bardzo trudna. Nie interesował go kontakt z człowiekiem. Przez pierwszy tydzień nosił cały czas kaganiec. Po kilku dniach jego pobytu u nas zabrałam się za jego zaniedbaną sierść. W ruch poszły ostre nożyczki i wprawne ręce. Po około 6 godzinach spędzonych na kocyku na trawie sierść Ystvana zaczęła przypominać dredy. Oczywiście sporo trzeba było wyciąć, ale to co zostało będzie już rosło i tworzyło prawidłową szatę.

Ystvan zniósł zabiegi niezwykle cierpliwie. Kilkanaście dni później pies został wykąpany - co też zniósł bardzo dobrze. Ogólnie na początku nasze zainteresowanie i pieszczoty wywoływały jego zadziwienie. Nie umiał normalnie reagować na pieszczoty, na zawołanie, na zabawę. Nas z kolei zaskakiwały jego reakcje. Normalny pies reaguje radością, lizaniem właściciela po twarzy - on tego nie umiał. Dla nas to było nie do pojęcia, ale tak właśnie było.

Teraz - po 2 miesiącach pobytu u nas - to już nie ten sam pies. Nauczył się bawić z nami i z jednym z naszych psów (owczarkiem niemieckim); nauczył się, że koty to towarzysze, a nie żywy pokarm; ładnie chodzi na smyczy i zaczyna przybiegać na zawołanie.

Pies w przeprowadzce

Jaki jest Ystvan? To pies niezwykle dumny, odważny i niezależny. Jednocześnie dla swoich ludzi jest ogromnym pieszczochem, pozwalającym ze sobą zrobić wszystko. Powoli zaczyna wyglądać jak przystało na komondora. Zaczynają być widoczne rozdzielone dredy. Kiedyś będzie naprawdę pięknym psem, bo jak na swój wiek jest już bardzo duży.

Jakiś czas temu, zupełnie przypadkiem, zadzwoniła do mnie pewna pani. Jej ukochany komondor zmarł kilka dni wcześniej, a ona już nie wyobrażała sobie życia bez przyjaciela w białych dredach. Najpierw była rozmowa o szczeniaku, ale ja, znając już wcześniej tę osobę i jej historię z komondorem z internetu, wspomniałam nieśmiało o Ystvanie. Po rodzinnych naradach zapadła decyzja, że Ystvan zamieszka właśnie u nich. W chwili pisania artykułu Ystvan jest w trakcie przeprowadzki. Mamy nadzieję, że wszystko się uda i ten niesamowity pies znajdzie w końcu swoje miejsce na ziemi, bo po tym, co przeszedł, w pełni na to zasługuje.

Wystarczy jeden telefon

Być może ktoś, czytając tę historię, zastanawia się po co ją publikujemy w internecie i w prasie? Nagłaśniamy tę przykrą sprawę ku przestrodze. Chcemy uczulić innych hodowców na to, by nie było im obojętnym komu sprzedają swoje ukochane szczeniaki. Chcemy również zaapelować do kupujących. Drodzy przyszli właściciele - uszanujcie to, że hodowca wkłada wiele pracy i serca w wychowanie gromady szczeniąt. Hodowca przywiązuje się do nich niesamowicie i chce dla nich jak najlepszego życia.

Bądźcie w kontakcie z hodowcą swojego psa i zgłaszajcie mu wszelkie problemy, jakie występują w wychowaniu czy pielęgnacji psa. Nikt lepiej od hodowcy nie zna rasy, którą hoduje. Hodowca z przyjemnością doradzi - co robić w razie kłopotów. Tylko trzeba trochę pomyśleć i wykonać ten jeden telefon!

Wiara w małą sprawiedliwość

Ja nie mam pretensji do byłych właścicieli Ystvana, że sobie nie poradzili z jego wychowaniem i pielęgnacją - nie wszyscy muszą to umieć. Zdarzają się też różne sytuacje życiowe; bywa, że psa trzeba oddać komuś innemu. Nigdy jednak nie wybaczę tym "ludziom", że nie skontaktowali się z nami. Nie dali znać, że coś dzieje się nie tak. Pomoglibyśmy wcześniej. Nigdy im nie wybaczę, że chcieli po cichu uśmiercić psa i nigdy im nie wybaczę, że zmarnowali tak atrakcyjne, a niewinne zwierzę.

Mam również nadzieję, że ci "ludzie" już nigdy nie będą mieli u siebie żywego zwierzęcia, bo po prostu na to nie zasługują. Nie szanują czyjegoś życia i niestety takim zachowaniem dają okropny przykład swoim dzieciom.

Wierzę w tę małą sprawiedliwość, że zło wyrządzone wraca w końcu do człowieka. Podobnie jak dobro.

Justyna Marchwica

Hodowla Zwierz w Dredach FCI

Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji INTERIA.PL

CAO i kuzyni
Dowiedz się więcej na temat: rozmnażanie | kaganiec | pies
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy