Skok po fajki

Obłowić można się na wszystkim, nawet na papierosach. Czasem od tego, "co" się kradnie, ważniejsze jest "ile"...

Z pewnością była to niezwykle zuchwała kradzież, jedna z największych na Lubelszczyźnie w ostatnich latach. Wartość łupu wyniosła niemal 5 milionów zł. Złodzieje sporo ryzykowali, nie sposób odmówić im także pomysłowości. Ale tylko w pierwszej fazie przestępczego "przedsięwzięcia". Później, być może oszołomieni sukcesem, zachowywali się tak, jakby bardzo zależało im na tym, by wpaść w ręce organów ścigania.

Najpierw opracowany został plan kradzieży. Sprytny, śmiały, niekonwencjonalny; jakże odbiegający od typowo polskiego schematu: łomem po głowie, forsa do torby i w nogi.

Reklama

Tu akurat ani razu nie użyto przemocy. Zadbano o dobór właściwych ludzi. Musieli być odważni, opanowani i odpowiedzialni - "seta" przed robotą czy w trakcie absolutnie nie wchodziła w grę. W końcu grupa przystąpiła do działania.

Nieoczekiwani goście

Drugiego kwietnia 2005 r. o godzinie ósmej rano na terenie należącym do jednej z większych spółek handlowych w mieście Ch. zjawili się nieoczekiwani goście. Przez bramę główną wtoczyły się na plac trzy ogromne tiry, a za nimi wjechał osobowy bus.

- Ktoś do nas? W sobotę? - zdziwił się jeden z pracowników.

- A, to tylko celnicy - odparł drugi, wychylając się przez okno biura.

Z samochodów wysiadło sześciu mężczyzn. Dwóch miało na sobie mundury celników. Jeden z nich, zapewne ten najważniejszy, w średnim wieku, szpakowaty i wąsaty, ruszył przodem. Był pewny siebie i swobodny, podobnie jak jego towarzysze.

Od spółki, zajmującej się handlem artykułami rolnymi i węglem, służba celna dzierżawiła kilka obiektów gospodarczych. Wykorzystywano je jako magazyny, w których tymczasowo przechowywane były m.in. zarekwirowane towary pochodzące z przemytu. Celnicy czuli się tu jak u siebie, przynajmniej raz w tygodniu ktoś od nich tu przyjeżdżał. Zwykle chodziło o inwentaryzację i sprawdzenie magazynów, aczkolwiek od czasu do czasu zdarzały się większe dostawy lub odbiór towaru.

Papierosy do spalenia

Zastanawiać mógł jedynie niezapowiedziany charakter wizyty. Przeważnie celnicy uprzedzali pracowników spółki. Zwłaszcza jeśli celem przyjazdu miał być transport dużych ilości towarów, zabieranych bądź dostarczanych do magazynu. Woleli mieć pewność, że na placu przed magazynami będzie dostatecznie dużo miejsca na zaparkowanie ich samochodów. Niekiedy też korzystali ze sprzętu spółki.

Sądząc po okazałym taborze, tym razem także chodziło o jakiś większy załadunek bądź rozładunek. Starszy z dwóch umundurowanych mężczyzn wszedł do pomieszczenia biurowego, gdzie wyjaśnił, że przyjechali po papierosy.

Pracownicy pokiwali głowami. Kilkanaście dni temu do magazynów celnych trafiła ogromna partia przemycanych zza wschodniej granicy papierosów. Nie pierwszy raz zresztą. Zgodnie z prawem, skonfiskowane przez celników wyroby tytoniowe podlegają utylizacji. Pracownicy spółki domyślali się, że taki właśnie los czeka towar z magazynu.

- No to sobie nie popalimy - zażartował jeden z nich, mrugając okiem.

- Ano nie, ale za to umrzecie panowie zdrowsi - odparł równie żartobliwie mężczyzna w mundurze, po czym nakazał swoim ludziom otwarcie magazynów.

Wszystko w normie

Jeden z pracowników spytał celnika z lekkim niepokojem, ile czasu zajmie im załadunek. Nie chciał zostawać w pracy po godzinach w sobotnie popołudnie. Tamten odparł, że muszą załadować kartonami papierosów trzy tiry, więc pewnie trochę to potrwa. Widząc nietęgą minę rozmówcy, dodał:

- Spokojnie, panowie, do trzynastej na pewno się uwiniemy. Każdemu się spieszy do domu, żeby rozpocząć weekend - uśmiechnął się.

Celnicy raźno zabrali się do załadunku. Niewiele mówili, skupieni byli na swojej pracy. Pracownicy spółki przestali na nich zwracać uwagę, rozeszli się do swoich zajęć. Nie odpowiadali w żaden sposób za bezpieczeństwo i porządek na terenie magazynów, bo to należało do zadań firmy ochroniarskiej.

Ładownie tirów stopniowo napełniały się kartonami. Celnicy pracowali szybko i bez zbędnych przerw. Dopiero około 11.30, widząc, że zostało im jeszcze całkiem sporo towaru do załadowania, poprosili o pomoc kierowcę wózka widłowego. Woził papierosy z magazynu do samochodu przez następne półtorej godziny, aż do końca dnia pracy.

Skończyli tuż przed godziną 13. Szybko pozamykali pomieszczenia magazynowe, zawieszając na nich olbrzymie kłódki, zdawkowo pożegnali się z pracownikami, wsiedli do wozów i opuścili zakład. Dosłownie kilka minut po ich odjeździe zjawiła się ekipa ochroniarzy, którzy właśnie rozpoczynali weekendową służbę.

Ogołocone półki

Przez dziewięć dni nic się nie działo. Nikt nie zaglądał do magazynu. Dopiero 11 kwietnia przyjechali inni celnicy. Mieli oszacować wartość zarekwirowanej kilka tygodni wcześniej siatki ogrodzeniowej. Przy drzwiach magazynu spotkała ich bardzo przykra niespodzianka.

Klucze, które mieli, nie pasowały do kłódek. Ani jeden! To wzbudziło ich podejrzenia. Po krótkiej konsultacji telefonicznej z przełożonymi, wyłamali zamknięcia i weszli do środka. Nogi się pod nimi ugięły na widok ogołoconych regałów. Z magazynu Izby Celnej zniknęły wszystkie zdeponowane w ostatnim czasie papierosy. Wydawało się to wręcz niemożliwe, ale widok pustych pomieszczeń utwierdzał ich w przekonaniu, że jednak nie ulegli zbiorowej halucynacji...

Celnicy, którzy odkryli kradzież, powiadomili o wszystkim swojego szefa. Ten z początku nie mógł uwierzyć, półżartem odpowiadał, że prima aprilis był 11 dni temu. W końcu spoważniał i nakazał, by niczego nie ruszali do czasu jego przyjazdu. Gdy naocznie przekonał się, że podwładnych nie poniosła wyobraźnia, zbladł jak płótno.

- A niech to szlag... - jęknął.

Usiadł ciężko na ławce, zapalił papierosa. Jeden z celników szepnął do kolegi, że najwyższy czas powiadomić policję. Drugi odparł, żeby siedział cicho. Zrobi to szef, ale trzeba mu dać kilka minut, żeby jakoś doszedł do siebie. I rzeczywiście, po chwili Krzysztof P. sięgnął po telefon i wezwał policję.

Miejscowi funkcjonariusze zabezpieczyli miejsce przestępstwa i wykonali wstępne czynności. Następnie ściągnięto z Komendy Wojewódzkiej Policji w L. specjalną grupę zajmującą się przestępstwami gospodarczymi dużego kalibru. Sprawa była bowiem bardzo poważna. Po inwentaryzacji okazało się, że z magazynu Izby Celnej w Ch. skradziono około 1,2 mln paczek papierosów. Ich wstępna wartość została oszacowana na ponad 4,5 miliona zł.

Fachowa robota

Już pierwsze oględziny miejsca przestępstwa wykazały, że nie była to robota amatorów, ale doświadczonych złodziei. Sprawcy świetnie zaplanowali całą akcję. Zjawili się w magazynach celnych w sobotę, kiedy ochroniarze wynajmowani przez firmę handlową zaczynali pracę dopiero o godzinie trzynastej. Najprawdopodobniej przestępcy musieli o tym wiedzieć i dlatego tak zależało im, by skończyć załadunek papierosów do tej godziny.

Sporo ryzykowali - niejednokrotnie zdarzało się bowiem, że ochroniarze przychodzili wcześniej do pracy. Na pewno zwróciliby uwagę na trzy tiry, a wtedy wpadka byłaby nieunikniona. Taka ewentualność nie powstrzymała złodziei. Być może obserwowali magazyn i zdążyli zorientować się w organizacji pracy ochrony. Przestępcy wiedzieli też o pilnie strzeżonych sekretach Izby Celnej w Ch. Magazyn, gdzie przechowywano papierosy z przemytu, wyposażony był w system alarmowy. Próba zabrania towaru bez uprzedniego włączenia kodu dezaktywującego powinna uruchomić alarm. Głośny sygnał z pewnością postawiłby na równe nogi nie tylko pracowników firmy handlowej, ale także ludzi z pobliskiej hurtowni leków. Ale nic takiego się nie wydarzyło, a sam system nie został uszkodzony w sposób mechaniczny.

Złodzieje musieli więc znać kody, dzięki którym wyłączyli system alarmowy. W jaki sposób przestępcy zdobyli tę wiedzę, na razie nie było wiadomo, aczkolwiek nasuwało się podejrzenie, że złodzieje mieli wspólnika wśród pracowników urzędu celnego. Człowiek ten mógł także przekazać im klucze do magazynu oraz dostarczyć mundury.

Nie można było wykluczyć hipotezy, że złodziejom pomagał ktoś "z zewnątrz", doskonale znający zwyczaje panujące w magazynie albo posiadający kontakty z celnikami. Ale nikogo takiego nie zdołano znaleźć - bo najzwyczajniej nie istniał.

Policjanci zaczęli od sprawdzenia pracowników spółki handlowej. W końcu oni byli najbliżej magazynów. Wnikliwe dochodzenie wykazało jednak, że żaden z piątki zatrudnionych tam mężczyzn nie miał nic wspólnego z wyczyszczeniem magazynów celnych.

Głupia wpadka

Jakże często powtarza się ten sam scenariusz: świetnie zaplanowany skok, bezbłędna realizacja i... głupia, żałosna wpadka. Tak było również w przypadku kradzieży papierosów z magazynów Izby Celnej. Przestępców zgubiła nieostrożność.

Trzej z nich wpadli w ręce organów ścigania osiem dni po odkryciu kradzieży. Sprawa była na tyle duża, że powiadomione zostały o niej jednostki policji w całym kraju. Komenda Wojewódzka Policji w L. koordynowała śledztwo. Tu znajdowało się swoiste centrum dowodzenia, do którego miały spływać i być wnikliwie analizowane wszelkie informacje o wykrytych transportach nielegalnych papierosów.

19 kwietnia na jednej z głównych ulic miasta R. patrol policji zatrzymał do kontroli drogowej busa z numerami rejestracyjnymi wskazującymi na Lubelszczyznę. Autem jechało dwóch mężczyzn, których poproszono o okazanie dokumentów: prawa jazdy kierowcy, dowodu rejestracyjnego samochodu i dowodów osobistych obu panów. W pewnym momencie jeden z funkcjonariuszy zauważył w środku pojazdu dużą ilość bezakcyzowych papierosów. Leżały jak gdyby nigdy nic w otwartych pudłach, nawet nie były przykryte. Natychmiast ściągnięto specgrupę z L., która z dużą rezerwą potraktowała zawiadomienie. Fakt odnalezienia paczek papierosów bez banderoli nie oznaczał jeszcze, że ich właściciel brał udział w gigantycznym skoku na magazyn celny.

Wszak złodzieje sporo się natrudzili, żeby zatrzeć za sobą ślady i utrudnić policyjne dochodzenie. Mało prawdopodobne, by z trefnym towarem w samochodzie jak gdyby nigdy nic jeździli sobie po mieście. A jednak trop okazał się prawdziwy. Zatrzymani mężczyźni naprawdę uczestniczyli w tym skoku. Wprawdzie nie przyznali się do tego w trakcie przesłuchania, ale dalsze śledztwo nie pozostawiło cienia wątpliwości, że policja ma w rękach właściwych ludzi. Decyzją sądu zostali tymczasowo aresztowani na trzy miesiące pod zarzutem udziału w kradzieży papierosów z magazynu Izby Celnej w Ch.

Najciemniej pod latarnią?

Dwudziestoośmioletni Cezary N. siedział już za rozboje i kradzieże. W wyniku śledztwa znaleziono dowody świadczące o tym, że przebrany za celnika, wynosił z magazynu papierosy. Drugi aresztowany, 42-letni Tadeusz L. pochodził z Ch. Nie był dotychczas karany sądownie i nie figurował w policyjnych kartotekach. Ale to właśnie on był przywódcą wieloosobowej grupy przestępczej.

Tego samego dnia za kratki trafił 36-letni Franciszek D., właściciel firmy transportowej spod Ch. Znaleziono u niego papierosy z kradzieży. Ukrywał je w garażu pod płachtą brezentu. Do niego należały tiry, którymi wywieziono papierosy z magazynu. Ustalono, że podczas przestępstwa Franciszek D. siedział za kierownicą jednego z wozów. Zatrzymani trafili do aresztu. Początkowo nie byli zbyt rozmowni podczas przesłuchań. Po kilku dniach jednak wyraźnie zmiękli i potwierdzili swój udział w zarzucanym przestępstwie. Zaczęli również sypać swoich wspólników. Prokuratura postawiła zarzuty współudziału w kradzieży papierosów z magazynów Izby Celnej w Ch. 18 osobom. Byli to mężczyźni w wieku 25-45 lat. Niektórzy dobrze znani organom ścigania, parokrotnie karani sądownie, inni - dotąd czyści.

Wyjaśniło się, kto przekazał złodziejom kody alarmów, mundury i klucze do kłódek. To... 44-letni Krzysztof P., szef celników w Ch. - ten sam, który tak przekonująco udawał szok i zaskoczenie po ujawnieniu kradzieży. Wydawał się być poza wszelkim podejrzeniem. Prawie 20 lat nienagannej służby, wielokrotnie nagradzany, miał opinię absolutnie nieprzekupnego. Swoim podwładnym zwykł powtarzać, że od bogactwa ważniejszy jest honor. W jego przypadku sprawdziło się przysłowie mówiące o tym, że najciemniej jest pod latarnią.

Dotąd osądzono 10 z 18 osób oskarżonych o zorganizowanie i dokonanie kradzieży papierosów. Wyroki (przeważnie kary więzienia w zawieszeniu) otrzymali wyłącznie szeregowi członkowie złodziejskiej grupy. Zostali łagodnie potraktowani, bo w czasie śledztwa współpracowali z organami ścigania. Dzięki ich zeznaniom ujawniono przypadki korupcji wśród miejscowych celników. Sprawa kradzieży okazała się kamykiem, który wywołał lawinę kolejnych zarzutów i aktów oskarżenia.

Wciąż toczą się procesy m.in. Krzysztofa P. i szefa grupy, 42-letniego Tadeusza L.

Mariusz Gadomski

Personalia oraz niektóre okoliczności zdarzeń zmieniono.

Śledztwo
Dowiedz się więcej na temat: skok | złodziej | przestępcy | papierosy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy