Zakatował własną matkę cz. I

Przyszłość Jarosława rysowała się różowo do czasu, nim ojciec, oficer Wojska Polskiego, przeszedł na przedwczesną emeryturę. Wtedy rozpoczął się tragiczny upadek chłopaka...

Rodzinę Z. przez całe lata można byłoby śmiało nazwać idealną. Tradycyjny porządek i takiż podział ról. Edward - wojskowy - zarabiał na tyle dobrze, że sam utrzymywał dom. Żona, Ewa, nie musiała nigdy pracować. Nie miała szczególnych ambicji zawodowych, więc rola gospodyni domowej odpowiadała jej jak najbardziej. Starała się z niej wywiązywać jak najlepiej. Wielu uważało Ewę za wzorową żonę i matkę. W ich domu było pedantycznie czysto, obiad zawsze na czas, a mały Jarek zadbany i dobrze wychowany. Oboje rodzice też pilnowali edukacji jedynaka.

Ojciec był autorytetem

- Nauka jest najważniejsza. Jeśli będziesz miał dobre wykształcenie, świat stanie przed tobą otworem - Edward często powtarzał synowi. - Z twoimi zdolnościami do przedmiotów ścisłych nie powinieneś mieć problemów na studiach.

Jego słowa trafiały do młodego człowieka. Nie tylko dlatego, że szanował i podziwiał ojca, który był dla niego prawdziwym autorytetem. Jarek też lubił się uczyć, nie znosił marnowania czasu na zabawy z kolegami. Był nad wiek poważny, poukładany i wiedział, czego chce w życiu. Po maturze dostał się na wymarzony kierunek inżynierski. Pierwszy semestr zaliczył w terminie i wydawało się, że wszystko idzie dobrze, dokładnie tak, jak przewidzieli rodzice chłopaka.

Reklama

Było tak aż do czasu, gdy ojciec przeszedł w stan spoczynku. Ten nieuchronny życiowy etap okazał się dla niego zbyt trudnym egzaminem.

Sfrustrowany emeryt

Lata w armii niepostrzeżenie zrobiły swoje. Mężczyzna, przyzwyczajony do wojskowego ładu, w którym każdy element dnia jest dokładnie ułożony i przewidywalny, nagle pozbawiony rutynowych zajęć, okazał się bezradny jak małe dziecko. Zupełnie nie wiedział, co teraz zrobić ze sobą. Hobby? Nigdy wcześniej nie miał czasu na swoje pasje i przyjemności. Zresztą, ten pięćdziesięciokilkulatek nawet nie potrafiłby powiedzieć, czym się interesuje i czy cokolwiek jest w stanie wzbudzić w nim zapał. Wcześniej liczyła się dla niego tylko praca i rodzina. Koledzy? Ci zniknęli z pola widzenia wkrótce po jego odejściu ze służby. Po solidnej popijawie, jaką zrobił na pożegnanie, żaden z dotychczasowych przyjaciół nie starał się utrzymywać z Edwardem kontaktów towarzyskich.

Emeryt przez jakiś czas ciężko to przeżywał.

- I to niby mają być przyjaciele - skarżył się żonie. - Gdy już nie jestem im do niczego potrzebny, nawet nie zadzwonią, nie zapytają, jak się czuję. Ciekawe, czy na pogrzeb przyjdą? - mówił.

- Przestań, Edziu, jaki pogrzeb?! - pocieszała go Ewa. - Widocznie miałeś złych kolegów, nie są warci tego, byś sobie nimi zaprzątał głowę. Na szczęście masz nas - mnie i naszego kochanego Jarka. Rodzina jest najważniejsza, zawsze będziemy się trzymać razem. Na nas możesz liczyć w każdej sytuacji, chyba o tym wiesz? - tłumaczyła.

Nadzwyczajne małżeństwo

Ewa święcie wierzyła w to, co mówi. Choć od ich ślubu minęło ponad 20 lat, wciąż kochała Edwarda równie mocno, jak wtedy, gdy byli młodzi. Nigdy go nie zdradziła, nigdy nawet o tym nie pomyślała. Całkowicie mu się podporządkowała, ale nie ze strachu czy szczególnego wychowania. Po prostu dla niej Edward był najmądrzejszym, najwspanialszym człowiekiem na świecie. Wszystko, co mówił, przyjmowała jak prawdę objawioną, nie spierali się nawet w błahych sprawach.

- Mój Edzio ma zawsze rację - z dumą opowiadała nielicznym koleżankom. Nielicznym, bo nie były jej do niczego potrzebne. Cały jej świat stanowił cudowny mąż i podobny do niego kropla w kroplę syn. Ewa uważała się za szczęśliwą i spełnioną, nie zamieniłaby swojego życia na żadne inne.

Człowiek do wyrzucenia na złom

Lecz teraz, gdy Edward każdą wolną chwilę spędzał w domu, coraz częściej patrzyła na niego z niepokojem. Nawyk wczesnego wstawania pozostał. Edward budził się około szóstej rano. Po krótkiej gimnastyce i spacerze z psem wracał z torbą świeżych bułeczek. Około ósmej byli po śniadaniu, godzinę później - po lekturze gazety, czytanej przy filiżance mocnej kawy.

Potem Ewa zajmowała się tym, co robiła przez całe życie: zakupami, sprzątaniem, prasowaniem, gotowaniem. W tym czasie Edward się nudził. Nie potrafił znaleźć sobie sensownego zajęcia. Miotał się bez celu po mieszkaniu jak zwierzę w klatce. Z dnia na dzień było coraz gorzej. Narastało w nim poczucie frustracji i odrzucenia, czuł się stary i nikomu niepotrzebny.

- Nadaję się już tylko na złom - mawiał w chwilach goryczy.

Lek na całe zło

To żona pierwsza wpadła na to, jak zaradzić złemu samopoczuciu męża.

- Może napijemy się koniaczku? - zaproponowała nieśmiało, wyciągając z barku butelkę napoleona. - Taki jesteś dziś smutny, kieliszek poprawi ci nastrój. A i na krążenie dobrze zrobi - przekonywała.

Alkohol znakomicie "wyleczył" Edwarda ze zmartwień. Wieczorem, po opróżnieniu całej butelki, oboje zaśmiewali się do rozpuku, opowiadając stare dowcipy, które bawiły ich tak, jakby słyszeli je po raz pierwszy.

Gdy Jarek wrócił z zajęć, nie mógł się nadziwić, że zastaje rodziców w tak świetnych humorach. Ucieszył się, że wreszcie atmosfera w rodzinie wraca do normy, a jego ojciec odżył.

- Tata tyle czasu chodził jak struty, należy mu się trochę radości - chwalił matkę za jej doskonały pomysł.

Od tego czasu alkohol stał się w tym domu codziennością. Nigdy nie kończyło się na jednym symbolicznym kieliszeczku, trzeba było coraz bardziej zwiększać porcje. Edward pił wciąż więcej i więcej, a razem z nim Ewa, za wszelką cenę usiłująca dotrzymać mu kroku i towarzystwa. Nie mogła przecież inaczej - była kochającą żoną, która nie opuszcza swojego mężczyzny wtedy, gdy jest mu źle.

Cała trójka pogrążała się w nałogu

Kobieta nawet nie zauważyła momentu, w którym picie przestało być przyjemnością, a stało się przymusem. Już sama myśl, że w barku mogłoby zabraknąć butelki, przyprawiała ich o niepokój. Na razie jednak wysoka emerytura Edwarda wystarczała nie tylko na jedzenie, ale i na codzienną porcję dobrego alkoholu. Nawet wówczas, gdy do małżeńskiej rozrywki zaczął regularnie dołączać Jarosław. W końcu rodzina - zwłaszcza tak zgodna i kochająca się, jak ich - musi trzymać się razem!

I tak mijały kolejne dni i tygodnie, podczas których wszyscy troje pogrążali się w nałogu.

Z żalu wielkiego

Jaruś, szybko, coś się dzieje z tatą! - przeraźliwy krzyk matki obudził o świcie Jarosława.

Z trudem podniósł się z pościeli, z głową ciężką od wczorajszej whisky. W ustach czuł jeszcze jej intensywny smak. Próbował zebrać myśli: o której położyli się spać? O czym rozmawiali? Absolutnie nic nie mógł sobie przypomnieć. Ledwo dowlókł się do sypialni rodziców. Jedno spojrzenie na ojca wystarczyło, by chłopak oprzytomniał. Otwarte, nieruchome oczy, usta złożone w dziwny grymas.

Nie było wątpliwości: ojciec nie żyje. Po kilkunastu minutach lekarz z pogotowia stwierdził zgon Edwarda Z. Prawdopodobna przyczyna śmierci: zawał.

Ewa długo nie mogła przestać płakać. Zawodziła tak głośno, że było to nie do zniesienia. Wstrząśnięty Jarek bardzo bał się o matkę. Jak ona to zniesie? Czy pozbiera się po śmierci ukochanego męża? - zastanawiał się.

Emerytura starczy na życie

- Napijmy się, mamo - zaproponował, przynosząc jej szklankę wódki. Sobie też nalał. Po drugiej, trzeciej kobieta w końcu się uspokoiła.

Jarek musiał pocieszać Ewę przez kolejne tygodnie w jedyny znany sobie sposób. W domowym zaciszu pili już od rana. Nic dziwnego, że chłopak nie zaliczył następnego semestru na studiach. Nie miał ani czasu, ani głowy do nauki. Opiekowanie się matką - jak to nazywał - było teraz dla niego najważniejsze. Wszystko inne musiało poczekać.

- Trudno, synku, teraz zrobisz sobie przerwę, a za rok wrócisz na politechnikę - mówiła matka, nalewając synowi szklaneczkę i czule głaszcząc go po dłoni. - Emerytura po tacie wystarczy nam na normalne życie - dodawała.

Problem w tym, że ich życie przestało być normalne jakiś czas temu. Mieszkanie stopniowo zaczynało przypominać pobojowisko. Ewa już od dawna nie przejmowała się takimi drobiazgami, jak sprzątanie czy pranie. Za obiad wystarczał im kawałek kiełbasy zagryzionej bułką. A nawet gdy tego zabrakło - któż by się tym zamartwiał?

Wkrótce ich niegdyś wypieszczony dom wyglądał jak melina - na rozbebeszonych posłaniach miesiącami nieprana pościel, na stole walały się gnijące resztki jedzenia. W mieszkaniu cuchnęło. Ponieważ Ewy i Jarosława nikt nie odwiedzał, taki stan rzeczy długo był tylko ich tajemnicą. Tylko czasem któryś z sąsiadów, spotykając zaniedbanego syna wdowy, kupującego alkohol

w pobliskim sklepie, nie mógł się nadziwić: - Co to się porobiło z tym chłopakiem! Taki był porządny i grzeczny, a teraz chodzi brudny, z błędnym wzrokiem i nawet "dzień dobry" nie powie!

Nawet się nie broniła

Alkohol robił swoje także w świadomości obojga. Ewa coraz częściej popadała w apatię i prawie się nie odzywała. Siedziała otępiała przy wiecznie włączonym telewizorze, bezmyślnie zmieniając pilotem programy. Jarek odwrotnie - stawał się coraz bardziej pobudzony. Wszystko go irytowało, drażniła bezczynność matki i brak z nią kontaktu.

- No odezwij się wreszcie, głupia krowo! - wykrzyknął któregoś dnia. Po raz pierwszy odezwał się w ten sposób do matki. Dotąd przecież zawsze ją szanował. Lecz najwyraźniej alkohol zmienił jego zachowanie. Ewa nawet nie zareagowała na obraźliwe słowa. Trwała w otępieniu także wówczas, kiedy syn zaczął ją szturchać, szarpać i popychać.

Atmosfera w rodzinie Z. pogarszała się coraz bardziej. Jarosław stawał się jakby zupełnie innym człowiekiem. Napady złości i agresji zdarzały się już niemal codziennie. Szczególnie kiedy zaczynało brakować pieniędzy. Wojskowa emerytura, całkiem pokaźna, pozwalała się obojgu utrzymać. Ale nie wtedy, gdy jej lwią część pochłaniał alkohol, wypijany przez matkę i syna w ogromnych dawkach.

Czasem Ewa, w rzadkich przebłyskach rozsądku, odmawiała Jarkowi pieniędzy na wódkę. W takiej sytuacji po raz pierwszy uderzył matkę. To był tylko jeden cios pięścią w twarz. Jednak na tyle mocny, że kobieta upadła na podłogę. Płacząc i złorzecząc na syna, podała mu jednak portfel. Drżącymi rękoma wyjął z niego banknot i pobiegł do sklepu. Po chwili już siedział przy stole, łapczywie opróżniając szklankę czystej wódki. Znowu był spokojny.

Bicie zdarzało się coraz częściej, na ogół właśnie wtedy, gdy Jarek bardzo chciał się napić, a nie miał za co. Osłabiona kobieta nawet za bardzo się nie broniła.

Alicja Giedroyć

Przeczytaj drugą część tej wstrząsającej historii!

Śledztwo
Dowiedz się więcej na temat: emerytura | ojciec
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy