Pieniądze: wolność czy klatka?

- Nic, nawet seks, nie wywołuje w ludziach tak emocjonalnych i skrajnych reakcji, jak temat pieniędzy - mówi Marcin Prokop, w rozmowie z Szymonem Hołownią.

Szymon Hołownia: Próbowałeś mnie zagiąć na temacie modlitwy, to teraz ja wrzucę kamyk do twojego ogródka i zapytam: dlaczego według ciebie ludzi tak kręcą pieniądze? Dlaczego ciągle modlą się do złotego cielca?

Marcin Prokop: "Bo to, co nas podnieca, to się nazywa kasa". Parę razy słyszałem, jak to nuciłeś, kiedy wydawało ci się, że nikogo nie ma w pobliżu. Jednym pieniądze obiecują raj na ziemi, dla innych są synonimem niezależności, wolności, a jeszcze inni za ich pomocą określają wielkość swojego sukcesu, jak we wspomnianej piosence nestorki polskiej estrady. Zresztą cholernie prawdziwej, bo nic, nawet seks, nie wywołuje w ludziach tak emocjonalnych i skrajnych reakcji jak temat pieniędzy. Jestem pewien, że nawet jeśli ktoś, przeglądając naszą książkę, ze znudzeniem pominie dywagacje o Bogu, to z wypiekami na twarzy pochyli się nad tą rozmową. Chociażby po to żeby sprawdzić, czy powiemy coś o naszych rzekomo monstrualnych gwiazdorskich zarobkach, którymi z takim entuzjazmem zajmują się plotkarskie media. Żeby oszczędzić wszystkim zainteresowanym dalszego czytania, może od razu powiem dla świętego spokoju: "Nie, to nieprawda". A wracając do twojego pytania i lecąc dalej moim ulubionym tropem muzycznym, trzeba by jeszcze do Maryli Rodowicz dołożyć numer Kalibra 44, w którym chłopaki rapują: "Tylko bogaci mogą mówić, że pieniądz nie daje szczęścia".

H: Podobno pieniądz nie, ale zakupy już tak.

P: Musiałbyś pogadać o tym z Paris Hilton. Jak ona idzie na zakupy, to zamykają cały dom handlowy, żeby nikt jej nie przeszkadzał w dobieraniu złotej uprzęży i różowego futra na branżową imprezę.

Reklama

H: Musimy zdobyć numer do jej stylistki. Słyszałem opinię, że w" Mam talent" w tych czarnych garniturach wyglądamy smutno jak przedsiębiorcy pogrzebowi.

P: Pogrzebię więc ostatecznie twoją nadzieję na rozmowę o wydawaniu moich pieniędzy. Według kolorowych gazet oraz Kuby Wojewódzkiego, któremu notabene kiedyś postawiłem kolację, bo nie miał przy sobie portfela, jestem skąpcem, więc na zakupach się nie znam. A mówiąc serio - jest w tym, o czym śpiewa Kaliber, jakaś głębsza prawda o pieniądzach. Dopiero z perspektywy kogoś, kto nie musi martwić się o to, czy mu starczy do pierwszego, można stwierdzić, że prawie każda obietnica, jaką składają pieniądze, na końcu okazuje się fałszywa. Chociaż wiemy, że pieniądze kłamią, to wciąż dajemy im się uwodzić, bo kłamią pięknie.

H: Uchodzisz za człowieka, który zna się na świecie pieniędzy, wie, skąd się biorą, jak się rozmnażają. Studiowałeś finanse, pracowałeś w banku, interesujesz się ekonomią. W którym momencie twojego życia pieniądze zaczęły być ważne? Miałeś świnkę skarbonkę?

P: Zabawmy się. Ty będziesz Edwardem Miszczakiem, a ja opowiem ci historię, która cię urzeknie.

H: Boję się.

P: Spokojnie. Wyobraź sobie, że masz brodę, którą możesz gładzić, a później zamień się w słuch i od czasu do czasu potakuj afirmatywnie głową. Uwaga, zaczynam. Otóż dawno, dawno temu, przez wiele lat mieszkałem z rodzicami i bratem na czterdziestu metrach kwadratowych, w jednym pokoju. W sumie żyło się fajnie, bo rodzina była z gatunku kochających się. Dodatkowy atut był taki, że jak jechaliśmy na wakacje do Kołobrzegu nocnym pociągiem, to w przedziale kolejowym czuliśmy się jak we własnym salonie. Pamiętam, że kiedyś poszedłem na urodziny do kolegi, którego ojciec był pułkownikiem. Właśnie dostali służbowe M-3 z przydziału. Całe siedemdziesiąt metrów. Kiedy wkroczyłem na pokoje, po paru minutach musiałem oddychać do torby, bo dostałem ataku agorafobii. A potem zacząłem mu zazdrościć. Skrycie marzyłem o kawałku tylko mojej podłogi...

H: Piękna historia, ale co ona ma wspólnego z tematem naszej rozmowy, poza tym, że obnaża twoje zawistne, robaczywe myśli, do których skłonność już wtedy się w tobie wykluwała?

P: Nie trzeba być Einsteinem, żeby narysować sobie w głowie równanie: pieniądze = przestrzeń = wolność. Nieco później dotarło do mnie, że za tą prostacką arytmetyką kryje się głód przestrzeni w innym, bardziej metaforycznym sensie. Kończąc studia, widziałem, jak moi znajomi jeden po drugim z fajnych ludzi zamieniają się w niewolników. Wchodzą do korporacyjnych sekt, stając się coraz bardziej bezrefleksyjnymi wkładami do tanich garniturów. Podążają za obietnicą, że tak wygląda jedyny słuszny model szczęśliwego życia - mieć tak zwaną dobrą pracę i oddając jej siebie, znosząc durnego szefa i pozwalając podeptać swoje wartości, dostąpić w zamian łaski zdolności kredytowej oraz tygodnia urlopu w roku.

Szukałem alternatywnej drogi wobec tych kolein. W następstwie wyhodowałem w sobie niezbyt odkrywcze przekonanie, że trzeba szybko zarobić na tyle dużo pieniędzy, żeby nikt nigdy nie mógł mi niczego kazać. Żebym nie musiał każdego dnia przepychać się przez znojną rzeczywistość, międląc pod nosem maksymę Wielkiego Elektryka: "Nie chcem, ale muszem". Obrabowanie banku ani rodzinny spadek nie wchodziły w grę, więc zacząłem kombinować, jak osiągnąć cel w inny sposób.

H: OK, rozumiem że można patrzeć na wyciąg ze swoich lokat jako na swoisty list żelazny zabezpieczający przed dokuczliwą prozą życia, ale pieniądze jako gwarancja wolności? Coś mi się tu nie zgadza. Znam wielu ludzi, którzy tkwią nieustannie po uszy w finansowych kłopotach, a są do tego stopnia wolni, mają wokół siebie tyle przestrzeni, że można im tylko zazdrościć.

P: To świetnie, że tak mają. Szczerze im zazdroszczę niezachwianego przekonania, że cokolwiek by się działo, i tak sobie w życiu jakoś poradzą. Ja przez dość długi czas miałem poczucie, że moja dobra zawodowa passa może się w każdej chwili gwałtownie skończyć. Że któregoś dnia, jak w baśni Andersena, ktoś krzyknie: "Król jest nagi!", i zostanę zdemaskowany jako Dyzma na salonach, który zabłąkał się tutaj przez przypadek.

H: Na twym niepokalanym wizerunku człowieka, który prze od sukcesu do sukcesu, widzę ciemną rysę kompleksów...

P: Niechaj pierwszy rzuci kamień ten, kto ich nie ma. Zarabianie pieniędzy przez kilka lat było dla mnie formą takiego najadania się na zapas, zanim ktoś przyjdzie i zabierze talerz. Kiedy to mówię, przypomina mi się mój dziadek, który spędził znaczną część wojny w obozach jenieckich. Przeżył traumę i potem przez wiele lat obsesyjnie gromadził w tapczanie zapasy, bo już nigdy więcej nie chciał czuć się głodny. Obok mąki i cukru miał tam skitrany cały wachlarz zaskakujących fantów - między innymi parę kilo poczerniałych ze starości bananów, kilka czystych kaset magnetofonowych, belę materiału na garnitur, spławiki wędkarskie oraz jakieś elementy zdemontowanej instalacji hydraulicznej. Patrząc na jego oraz swój przykład, dochodzę do wniosku, że to właśnie z kompleksów, z niewiary we własne siły bierze się przypisywanie pieniądzom magicznej, uszczęśliwiającej i odkupicielskiej mocy.

H: Ty wciąż w to wierzysz?

P: Żeby się z tego wyleczyć, trzeba się parę razy na zaufaniu do pieniędzy przejechać. Pozwolić, żeby cię opuściły, zdradziły. Wtedy można z miną Bogusława Lindy mówić innym: "Co ty, k...a, wiesz o pieniądzach?".

Fragment pochodzi z książki "Bóg, kasa i rock'n'roll", która wydana została przez Wydawnictwo "Znak"

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: wolność | pieniądz | pieniądze
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy