Edukator TPN: Dzikie Tatry z XIX wieku to mit

Lubimy słuchać historii romantycznych tatrzańskich pionierów, zmierzających w pięknych okolicznościach przyrody na górskie szczyty. Opowieści te, chociaż łapią za serce, rzadko wspominają o katastrofie ekologicznej, do której doprowadzono w Tatrach. - Pod koniec XIX wieku mieliśmy może 1/3 stanu obecnego lasu, dzikich zwierząt właściwie nie było, zaczęły za to pojawiać się spływy gruzowo-błotne i powodzie w Zakopanem, ponieważ wykarczowano las zapewniający retencję wody - przypomina Jan Krzeptowski-Sabała, edukator TPN i przewodnik tatrzański.

Rozmawiamy o trwającej do dziś odbudowie naturalnego tatrzańskiego krajobrazu, a także o przykrym problemie śmiecenia w Tatrach, zasadach ekologicznego poruszania się w górach, jak najmniej dokuczliwego dla natury, oraz o tym, jak drobne zmiany w naszych codziennych nawykach zakupowych mogą wpływać na środowisko.

Pracę Jana Krzeptowskiego-Sabały i innych pracowników Tatrzańskiego Parku Narodowego można śledzić w drugim sezonie serialu dokumentalnego "Patrol Tatry", emitowanym w telewizji FOKUS TV w każdą niedzielę o godzinie 15:25.

Reklama

Dariusz Jaroń, Interia: Czym się pan zajmuje jako edukator Tatrzańskiego Parku Narodowego?

Jan Krzeptowski-Sabała, TPN: - Specjalizuję się w szkoleniach dla bardziej zaawansowanych grup funkcjonujących w Tatrach. To zajęcia dla przewodników, ratowników, taterników czy narciarzy. Uczę, jak działać w górach, żeby zostawić po sobie jak najmniejszy ślad, w myśl filozofii i zasad Leave No Trace.

Może pan pokrótce te zasady objaśnić?

- Chodzi o to, żeby tak poruszać się w terenie, by jak najmniej roślinności rozdeptać, to nauka gospodarowania odpadami, które generujemy w górach, omawiamy też sytuacje związane z potrzebami toaletowymi. Taternicy jaskiniowi, dla przykładu, stosują specjalne worki, ponieważ muszą wynieść z jaskini wszystko to, co do nich wnoszą, łącznie ze swoją kupą, która rozkładałaby się latami. Generalnie moje szkolenia związane są z tym, w jakim stanie zostaje po nas przyroda. 

Dlaczego akurat do takich grup odbiorców stara się pan dotrzeć?

- Z kilku powodów. Po pierwsze często poruszają się poza szlakami, ale są też autorytetami dla wielu ludzi. Jeżeli oni dobrze poznają zasady Leave No Trace, automatycznie staną się naszymi ambasadorami, edukatorami, którzy przekażą wiedzę dalej podczas wycieczek, kursów czy prelekcji.

Właśnie chciałem zapytać, jak edukację wąskiej grupy można przekuć na poprawę świadomości turysty masowego?

- Stawiając na liderów. Dobrym przykładem są ratownicy TOPR. Mają swoją legendę, renomę, są kojarzeni z bardzo trudną pracą w górach, ludzie ich profesję szanują. Jeśli oni wypowiadają się i swoją postawą pokazują, że dbałość o tatrzańską przyrodę jest im bliska, to ten przekaz rozchodzi się bardzo szeroko.

Dla pana walka z odpadkami nie kończy się po wyjściu z pracy.

- Staram się nie tylko uczyć innych, ale samemu żyć według tych zasad, dawać przykład innym, testować na sobie pewne rozwiązania. Problemu śmiecenia w parku nie można traktować w oderwaniu od codzienności każdego z nas. Przeciętny turysta spędza w Tatrach kilka dni rocznie. Przez resztę czasu przebywa w domu, pracy, w podróży. Tam generuje większość odpadów, tam wpływa swoimi postawami na środowisko, a nie w Tatrach. Nie tylko w obszarach chronionych, jak parki narodowe, musimy zachowywać się wyjątkowo, to, żeby zostawić jak najmniejszy ślad w przyrodzie dotyczy całego naszego życia.

Nie zmienimy się z dnia na dzień, to jest proces. Od czego zacząć?

- Postawiłbym na każde zachowanie, które może zmniejszyć ilość produkowanych przez nas śmieci. Nie kupujmy wody i innych napojów w jednorazowych butelkach PET. Korzystajmy częściej z bidonów i termosów, które będą nam służyć przez szereg lat. W tym czasie nie wygenerujemy przynajmniej kilku dużych worków plastiku. Czy to wymaga rewolucji? Nie powiedziałbym, a w większej skali efekty mogą być zauważalne. Bardzo ważne jest też segregowanie śmieci. To się może dziś wydawać oczywiste, ale ludzie wciąż popełniają wiele błędów, co powoduje, że recycling nie działa. Polecam też trochę mniej konsumpcyjne życie. Funkcjonujemy w czasach nadmiaru, przesytu - minimalizm nikomu nie zaszkodzi.

Jedna rzecz dotyczy tego, co kupujemy, druga - jak to jest zapakowane.

- Zgadza się, niestety pandemia temu nie służy. Na niewiele zda się noszenie własnych toreb do sklepu, skoro tak wiele produktów jest pakowanych szczelnie w folię i plastik. Trudny rok, ale faktycznie moment zakupu jest ważny, bo podczas każdego wyjścia do marketu możemy podjąć decyzję czy stawiamy na dodatkowe odpady, czy na torby wielokrotnego użytku, czy zrezygnujemy z folii, a zamiast kilku małych opakowań kupimy jedno większe. Zakupy można robić z głową, świadomie.

Czy świadomość ekologiczna turystów odwiedzających Tatry wzrasta?
- Tak, ale wśród niektórych grup. A to jest tylko ułamek liczącej kilka milionów masy, która każdego roku przyjeżdża w Tatry. W skali ogółu takiej poprawy nie widać. 

Jak pan myśli, dlaczego?

- W ciągu ostatniej dekady w Tatrach znacznie wzrosła liczba turystów - od niespełna trzech do prawie czterech milionów rocznie. Zachodzą różne zmiany demograficzne, to też nie jest ten sam turysta co roku, więc nie możemy pokazać żadnych statystyk na to, czy turyści nam zmądrzeli lub stali się bardziej ekologiczni. W pewnych środowiskach zachowania proekologiczne są modne, coraz więcej osób przykłada wagę do bezpieczeństwa w górach, ma coraz lepszy sprzęt, inwestuje w szkolenia. Obserwujemy pozytywne trendy, natomiast w Tatry wciąż muszą trafiać ludzie nieświadomi, którzy bardziej przyjechali do Zakopanego niż w góry, przypadkiem zupełnym z Krupówek znaleźli się na szlaku. 

Przy wspomnianych przez pana liczbach gości to nieuniknione. Przejdźmy do turysty świadomego. Czy wystarczy, że zabierze ze sobą worek i zgarnie wszystkie śmieci, jakie przywiózł ze sobą w Tatry?

- To jest bardzo ważne, żeby w plecaku poza czapką, rękawiczkami, apteczką, kurtką, wodą i prowiantem znalazł się worek na śmieci. Pustą butelkę plastikową zgnieciemy i wrzucimy do plecaka, ale czy to samo z ochotą zrobimy z ogryzkiem lub skórką po bananie? Raczej nie, dlatego często tego typu odpadki zostają przy szlaku.

Co to jest plogging i jak działa w Tatrach - czytaj na następnej stronie >>>

Tatry są sprzątane regularnie, są wolontariusze, firmy sprzątające. Czy możemy cokolwiek mówić o zmianach w nawykach turystów, skoro i tak ktoś przejdzie po nich po szlaku i pozbiera śmieci?

- Wiele razy uczestniczyłem w sprzątaniach z udziałem wolontariuszy. Widziałem miny turystów zawstydzonych tym, że ktoś musi po nich sprzątać. Chociaż nikt ich nie atakował, zaczynali się tłumaczyć, że to nie oni... Widok osób sprzątających budzi uczucie zażenowania, zmusza do refleksji. Rzadko natomiast spotyka się postawy negatywne - będę dalej śmiecił, bo przecież są ludzie od sprzątania w parku.

Sporo jest wolontariuszy?

- To jest fajny wskaźnik à propos tej rosnącej świadomości wśród turystów. Oczywiście, są ci, którzy śmiecą, ale w skali globalnej mówimy o niewielkiej liczbie osób. Natomiast jest cała grupa ludzi w społeczeństwie, która chce ten teren posprzątać, bo dla nich Tatry są ważne, nie mają problemu z tym, że to nie są ich odpadki. Pewnie nigdy nie wyeliminujemy osób śmiecących w górach, ale jeśli będziemy mieć rosnącą armię świadomych wolontariuszy, gotowych poświęcić swój prywatny czas dla Tatr, będę optymistą.

Czyli lepiej wzmacniać pozytywne postawy niż biegać po szlaku za kimś, kto jest niereformowalny?

- Dokładnie. Tym bardziej, że trudno złapać kogoś za rękę na śmieceniu. Wolę więc uświadamiać, pokazywać skutki śmiecenia zamiast straszyć mandatami, a także angażować kolejne grupy do współpracy. W ostatnich latach bardzo owocnie układa nam się współpraca ze środowiskiem biegaczy regularnie trenujących w Tatrach. Robimy z nimi szybkie akcje, tzw. plogging, czyli połączenie biegu i sprzątania. Ci biegacze nie są przyrodnikami, sportowo korzystają z gór, ale są świadomi tego, jak ważne jest to, by przyjść w góry i zebrać worek pełen śmieci. 

Jak duże są te akcje?

- Nie są duże, ale efektywne. Zaczęliśmy w 2018 roku. Czasem bierze w nich udział kilkanaście osób, a zbierają kilkadziesiąt worków śmieci. Ci ludzie znają Tatry, nie trzeba im tłumaczyć, gdzie są największe problemy, bo oni doskonale o tym wiedzą z regularnych treningów. Bardzo sprawne ekipy, często miejscowi biegacze z Witowa, Kościeliska. Dbają o własne podwórko.

Mówiąc o śmieceniu w Tatrach my - dziennikarze często piętnujemy turystów, tymczasem problem nie kończy się na obrzeżach parku.

- Jak popatrzymy na ilości śmieci wyrzucanych w Tatrach, to jest to pikuś w porównaniu z tym, co leży w polskich lasach. Myślę, że w rejonie Gubałówki rocznie jest więcej śmieci niż w całym parku. Nikt tego regularnie nie sprząta, ludzie nie czują, że są w wyjątkowym miejscu, więc pozwalają sobie na więcej. Działa też psychologia.

Co pan ma na myśli?

- Obserwujemy takie zjawisko, że jak już gdzieś są śmieci, to łatwo pojawiają się kolejne, wyrzuty sumienia są mniejsze. A jak już posprzątamy, a niektóre tatrzańskie doliny są sprzątane codziennie, to jest duży opór przed wyrzuceniem pierwszych śmieci. Rejony poza parkiem na pewno mają większy problem również dlatego, że są sprzątane od święta. Ale to nie jest problem wyłącznie Podhala, dużo jest do zrobienia w całej Polsce, nie tylko na terenach chronionych. Do lasu można przecież podjechać traktorem lub samochodem, wywieźć starą lodówkę czy telewizor. W Tatrach takich rzeczy nie znajdujemy. Gabaryty śmieci kończą się na tym, co zmieści się w plecaku.

Jak wyglądały Tatry w XIX wieku i w ile mitów ta historia obrosła - czytaj na następnej stronie >>>

Przygotowując się do naszej rozmowy słuchałem ciekawego podcastu z pańskim udziałem - Black Hat Ultra - w którym rozprawił się pan z obiegową opinią, że pionierzy taternictwa wspinali się w pięknej, dzikiej scenerii...

- Niezły mit, prawda?

A w rzeczywistości wokół siebie mieli katastrofę ekologiczną. Dlaczego?

- W XIX wieku Tatry były obszarem przemysłowym. Połowa dzisiejszego parku narodowego należała do właścicieli hut, które pracowały w Kuźnicach, czyli tam, gdzie dzisiaj znajduje się dyrekcja TPN i dolna stacja kolejki na Kasprowy Wierch. Huty potrzebowały wielkich ilości węgla drzewnego do przetopu rudy żelaza, więc wyrąbano większość lasów tatrzańskich. W niektórych dolinach po horyzont były pniaki, a wiele zwierząt przetrzebiono. Na dużą skalę organizowano w Tatrach polowania, na porządku dziennym było też kłusownictwo. Tatrzańskie hale były wielkim pastwiskiem, wypasano 20-30 tysięcy owiec rocznie, czyli o wiele za dużo jak na możliwości tutejszych pastwisk.

Jakie były skutki takiej eksploatacji Tatr?

- Pod koniec XIX wieku mieliśmy może 1/3 stanu obecnego lasu, dzikich zwierząt właściwie nie było, zaczęły pojawiać się spływy gruzowo-błotne i powodzie w Zakopanem, ponieważ wykarczowano las zapewniający retencję wody. Niektórzy ludzie, głównie leśnicy, zaczęli zauważać związki przyczynowo-skutkowe, zrozumieli, że te zjawiska nie są dziełem przypadku. Zaczęły się pierwsze prace związane z ratowaniem środowiska. Zatem ludzie, którzy wędrowali w tamtych latach po Tatrach, romantyczni pionierzy, szli przez zręby, widzieli rozdeptane przez owce stoki i skutki powodzi, ale na pewno nie spotkali niedźwiedzia.

W ogóle ich nie było?

- Stanowiły wyjątkową rzadkość, ciekawostkę ukrytą w resztkach lasu. A dzisiaj mamy Tatry zalesione, co prawda lasy te nie są w stanie idealnym, ale wiele ekosystemów odzyskało równowagę. Mamy około sześćdziesięciu niedźwiedzi w całych Tatrach, tysiąc kozic. Patrząc na wskaźniki przyrodnicze mogę powiedzieć, że żyję w dużo bardziej dzikich Tatrach niż mój praprapradziadek Sabała, który w XIX wieku biegał po Tatrach, zresztą po to, żeby zastrzelić niedźwiedzia. 

Kiedy Tatry zaczęły odzyskiwać równowagę?

- W latach 50., już po utworzeniu TPN-u. W okresie II wojny światowej Niemcy prowadzili gospodarkę rabunkową, pozyskując na dużą skalę drewno. W okresie międzywojennym nie udało się założyć parku narodowego, była ochrona w formie rezerwatów, niektórych gatunków zwierząt, ale tak kompleksowo przyroda w Tatrach ma warunki do regeneracji dopiero od 65 lat. Efekty już są widoczne.

Obecny stan to już optimum czy można oczekiwać więcej?

- Sporo pracy wymaga m.in. struktura lasu regla dolnego, wyciętego lata temu na potrzeby opałowe. Pierwotnie rosły tam głównie buki. Potem posadzono świerk jako przedplon dla innych gatunków, bo buk czy jodła potrzebują ocienienia. Obecnie trwają prace przy sadzeniu i pielęgnacji buków i jodeł, świerki sypią się same, wykańcza je kornik drukarz i wiatry halne, nie musimy nawet ich wycinać. Żyjemy w czasach przemian leśnych, to jest często mało estetyczne, z punktu widzenia turysty może wręcz wyglądać na negatywne zmiany zachodzące w przyrodzie. W najbliższym odcinku "Patrolu Tatry" wraz z dyrektorem Pawłem Skawińskim rozmawiamy o ścieżce edukacyjnej, która mogłaby tłumaczyć turystom, co się teraz w tatrzańskim lesie dzieje.

W takim razie zapraszamy na program i uzbrojeni w cierpliwość czekamy na nową - starą odsłonę lasu.

- To długi proces. Nie czekamy co prawda aż buk czy jodła same wrócą, ponieważ w wielu miejscach muszą być sadzone, nie mają skąd się obsiać, ale te gatunki rosną powoli. Pewnych rzeczy się nie przyspieszy, więc jeszcze dziesiątki lat zajmie to, by te dolnoreglowe buczyny wróciły na swoje miejsce.

Rozmawiał: Dariusz Jaroń

"Patrol Tatry" sezon 2. Serial o strażnikach gór. Oglądaj co tydzień w niedzielę o godz. 15:25 w telewizji FOKUS TV. Więcej na temat programu przeczytasz na patroltatry.interia.pl

Zobacz również:


INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Tatry
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy