Pandemia w Tatrach. Czarny scenariusz się nie sprawdził

Szymon Ziobrowski - dyrektor Tatrzańskiego Parku Narodowego /Tomasz Wierzejski/Fotonova /East News
Reklama

- Sezon turystyczny nie był najgorszy, więc czarne scenariusze nie sprawdziły się. Wychodzimy na zero. Pewnie nie odłożymy pieniędzy na inwestycje, ale biorąc pod uwagę fakt, że park praktycznie nie funkcjonował przez dwa miesiące, nie ma tragedii - mówi Szymon Ziobrowski, dyrektor Tatrzańskiego Parku Narodowego. W rozmowie z Interią opowiada również m.in. o największych bolączkach i wyzwaniach parku, wzbudzającym kontrowersje transporcie konnym do Morskiego Oka oraz rozwiązaniu, które może pomóc zwierzętom.

Kulisy działania Tatrzańskiego Parku Narodowego można śledzić w każdą niedzielę o godzinie 15:25 w drugim sezonie serialu dokumentalnego "Patrol Tatry" realizowanego przez telewizję FOKUS TV.

Dariusz Jaroń, Interia: Decyzja o tym, żeby wpuścić na teren parku kamery telewizyjne była dla pana łatwa czy trudna?

Szymon Ziobrowski, dyrektor TPN: - Łatwa, zdecydowanie. Zawsze martwiło mnie to, że powstaje tak wiele programów i seriali o różnych branżach, a nikt dotąd nie zauważył potencjału Tatr i tego, jak odpowiedzialną i ważną z perspektywy przyszłych pokoleń wykonujemy tu pracę. Z tym większą otwartością i radością podszedłem zatem do pomysłu powstania "Patrolu Tatry" i współpracy z telewizją Fokus.

Reklama

Zaskoczył pana tak pozytywny odbiór programu?

- Nie, bo to bardzo wdzięczny temat, a Tatry same w sobie są przecież niezwykłe. Mamy w filmie piękne ujęcia, nasi ludzie opowiadają o swojej pracy w naprawdę zajmujący sposób. Czasem program mnie bawi, często wzrusza, kiedy indziej zachwyca, a przecież z parkiem jestem związany już od wielu lat. Nic dziwnego, że podobne reakcje wywołuje u osób, które dopiero poznają Tatrzański Park Narodowy.

Jaki to był sezon dla parku? Pandemia mocno was dotknęła?

- Marzec, kwiecień i kawałek maja były trudne ze względu na to, że nie mieliśmy wpływów z biletów wstępu, które w dużej mierze finansują działania ochronne. To było też spore wyzwanie w kontekście prowadzonej przez nas edukacji. Z dnia na dzień nasi edukatorzy stracili swoich odbiorców: uczniów, osoby odwiedzające Centrum Edukacji Przyrodniczej, grupy, które szkolili w kontaktach bezpośrednich. Dość szybko doszliśmy do wniosku, że musimy przenieść nasze działania do sieci. Jesteśmy dziś jeszcze aktywniejsi w świecie wirtualnym, co dobrze wpływa na nasz kontakt z szerokim odbiorcą. Nie możemy z oczywistych względów koncentrować się na szkołach, ale działamy na większą skalę, co odbieram jako duży pozytyw z całej tej negatywnej sytuacji. Przy tej okazji część naszych ludzi zdobyła zupełnie nowe umiejętności. 

A finanse?

- Na szczęście sezon turystyczny nie był najgorszy, więc czarne scenariusze nie sprawdziły się. Wychodzimy na zero. Pewnie nie odłożymy pieniędzy na inwestycje, ale biorąc pod uwagę fakt, że park praktycznie nie funkcjonował przez dwa miesiące, nie ma tragedii.

To znaczy, że pandemia nie wpłynęła znacząco na letnią frekwencję?

- Nie. Mówimy o kilkudziesięciu tysiącach osób mniej w porównaniu do analogicznego okresu w roku ubiegłym. Nawiasem mówiąc, nie ma sensu porównywać miesiąca do miesiąca, trzeba spojrzeć szerzej na cały rok. Zdarza się na przykład, że w lutym jest piękna pogoda, turystów jest dużo, i  tak było tej zimy, więc przyjechało ich więcej niż rok wcześniej. W lipcu i sierpniu było mniej gości niż przed rokiem, a we wrześniu więcej. Dopiero na koniec roku to  wszystko się zbilansuje.

Turyści narzekali, pieniądze do parkowej kasy nie wpadały, ale zwierzęta przyjęły chyba lockdown z zadowoleniem?

- Wkroczyły w przestrzeń zwolnioną przez ludzi. Ale też nie ma co przesadzać, to trwało stosunkowo krótko. Zwierzęta szybko musiały się wycofać, nie była to sytuacja, która trwale wpłynęła na zachowanie fauny. 

Od dekady, może dwóch, ruch turystyczny w Tatrach systematycznie się zwiększa. Jak ten przyrost odwiedzających wpływa na kondycję parku?

- Dobrze zarządzamy ruchem turystycznym w kontekście wartości przyrodniczych, na straży których stoimy. Dla zobrazowania tego stwierdzenia mogę powiedzieć, że liczebność kozic utrzymuje się na podobnym poziomie (z niewielkimi wahaniami, które wynikają raczej z  błędu ludzkiego w czasie ich liczenia, bo nie odnotowujemy upadków tych zwierząt w terenie),  świstaki mają się dobrze, duże drapieżniki, w tym niedźwiedzie, również. Często jesteśmy stawiani za wzór instytucji zarządzającej relacją przyrody i człowieka. Mimo narastającego ruchu turystycznego park i jego mieszkańcy mają się dobrze. 

Z czego to wynika?

- Wiąże się to z jedną prostą regułą. Turyści mogą się poruszać w Tatrach tylko i wyłącznie po wyznaczonych szlakach. Dzięki temu zwierzęta mogły zaadaptować się w wydzielonej dla nich przestrzeni. Ludzie i zwierzęta koegzystują w TPN i nie oddziaływają na siebie negatywnie aż tak bardzo.

Czy przy tej skali wejść do parku, schodzenie ze szlaków jest dużym problemem?

- Schodzenie jest problemem, na szczęście skala tego zjawiska nie jest zbyt duża.

Większym kłopotem jest śmiecenie?

- Powiedziałbym, że największym. Śmiecenie i fekalizacja, czyli załatwianie potrzeb fizjologicznych poza miejscami do tego przeznaczonymi. Różnie bywa, pilna potrzeba może złapać człowieka w każdej chwili, ale jest z tym problem. Często mówi się też o tym, że turyści rozdeptują szlaki. W mojej ocenie to nie jest problem turystów, tylko nasz. Musimy zapewnić taką infrastrukturę, tak przygotować szlaki przed sezonem, żeby ludzie mogli je komfortowo pokonywać, bez względu na natężenie ruchu.

Z tym deptaniem od razu skojarzyły mi się krokusy w Dolinie Chochołowskiej.

- Tak, z tym że nie demonizowałbym tematu. Oczywiście część turystów wchodzi na krokusy, fotografują z najbliższej możliwej odległości... W sumie trudno się im dziwić. Nie mówię, że tak powinno się robić, ale nie jest to problem, który zagroziłby istnieniu krokusów w Tatrach. Krokusy są uzależnione od owiec. Jeśli one nadal będą w Tatrach, kwiaty przetrwają. Natomiast z masowym ruchem w okresie kwitnienia krokusów wiążą się też inne negatywne zjawiska, jak np. śmiecenie. 

To weźmy inny kontrowersyjny temat - transport konny nad Morskie Oko. Sprawa przeważnie trafia do mediów, kiedy zwierzę zginie lub zasłabnie. Jaki jest szerszy obraz i spojrzenie TPN na fasiągi?

- Temat jest bardzo złożony. W ciągu kilku ostatnich lat zrobiliśmy bardzo dużo dla poprawy dobrostanu koni. Wprowadziliśmy restrykcyjny regulamin dla wozaków, limit osób na wozie, obowiązkowe badania dla zwierząt, ścisłe zasady dotyczące odpoczynku. Udało nam się wyprodukować prototyp wozu wspomaganego elektrycznie. To jest wóz całkowicie autonomiczny, niezależny od woli wozaka. 

W jaki sposób pomaga zwierzęciu?

- Jeżeli siła, która działa na konie jest zbyt duża, czyli kiedy muszą ciągnąć zbyt duży ciężar, uruchamia się wspomaganie elektryczne, odciążające zwierzę. Wiążemy z tym wynalazkiem spore nadzieje. Nie chcemy tego rodzaju transportu nad Morskie Oko likwidować.

Dlaczego?

- Z kilku powodów. Po pierwsze, to jest miejsce pracy dla wielu osób. Po drugie, to element folkloru. Koń pociągowy, jako zjawisko, znika z krajobrazu naszego kraju. A przecież trzeba kosić polany, zbierać siano. Koni jest ponad trzysta. To wszystko tworzy ekosystem związany z wykorzystywaniem ziemi.

Nie wiem, czy to przekona obrońców praw zwierząt...

- Te organizacje epatują kilkoma zdjęciami koni. Często takich, które się potknęły i upadły, a nie padły, bo w ostatnich dziesięciu latach mieliśmy w parku zaledwie dwa przypadki śmiertelne i to, jak stwierdzili lekarze weterynarii, niezwiązane z wykonywaną pracą. Te zdjęcia są eksploatowane, po wielokroć pokazywane w mediach społecznościowych, tworząc wrażenie, że na drodze do Morskiego Oka każdego dnia dzieje się coś niepokojącego. A ludzie nie mają czasu, żeby weryfikować wszystkie informacje z sieci. 

Wspomniał pan o badaniach koni. Jakie są wyniki?

- Dobre. Każdego roku niewielki odsetek zwierząt jest wycofywany z ruchu. Nikt nie ukrywa, że te konie pracują na terenie parku, ale czy to źle? Na zarzuty pod naszym adresem często odpowiadam pytaniem: "Czy odpowiednio przygotowany i wytrenowany koń pracuje ponad swoje siły?". Sprawa nie jest jednowymiarowa tak, jak chcą to pokazać organizacje. Eksperci, którzy z nami współpracują, uważają, że konie wcale nie mają się źle.

Kiedy wspomagane elektrycznie wozy mogą trafić do parku? Rozumiem, że będzie to wymóg - kto wozi turystów nad Morskie Oko, musi posiadać taki wóz?

- Trudno mi jest dzisiaj odpowiedzieć na to pytanie. Mamy dopiero prototyp tego wozu, on jest testowany od niedawna. Jak poznamy ostateczne koszty masowej produkcji, podejmiemy decyzję.

Mówiliśmy o kompromisie między turystyką masową a ochroną środowiska. Są naciski na TPN, żeby te ograniczenia zluzować?

- Nie ma takich nacisków.

Pytam, bo widzę, jak w ostatnich latach - z myślą o zarabianiu na ruchu turystycznym - zabudowuje się Zakopane...

- Ta presja inwestycyjna w parku również istnieje, ale w wymiarze akceptowalnym. Mam na myśli chociażby przebudowę kolejki krzesełkowej w Goryczkowej. Wydaje mi się, że osiągnęliśmy kompromis. 

Inne zagrożenia?

- Z poważniejszych? Wspomniane już śmieci i fekalizacja. Być może ruch turystyczny w przyszłości stanie się poważnym problemem, jeśli nadal będzie rósł w takim tempie. Dużym wyzwaniem są też nasze zarobki. Nasi pracownicy zarabiają niewiele, a chronią dobro bezcenne dla Polski. I to jest problem. Co zrobić, żeby ludzie w parkach narodowych, nie tylko w TPN, zarabiali w naszym kraju godziwe pieniądze.

Ministerstwo Środowiska za to odpowiada?

- To bardziej złożone. Nasze wynagrodzenia są wpisane do ustawy budżetowej. Wszyscy, w tym Ministerstwo Środowiska chcieliby, żeby pracownicy parków zarabiali więcej, ale pieniędzy jest tyle, ile jest, nie ma na ten moment wielu możliwości, by to zmienić. Trzeba spowodować, żeby budżety parków narodowych zasilał większy strumień pieniędzy. Być może trzeba bardziej zmobilizować biznes? Może to jest jakiś punkt wyjścia do dyskusji? Nie do końca chodzi też o to, kto za tym stoi, Ministerstwo Środowiska nas nadzoruje, ale też ma określoną pulę do rozdysponowania. Patrzę na to szerzej - czy tak to powinno wyglądać? Czy branże, które dbają o dobro publiczne powinny zarabiać tak mało na tle tych, które - patrząc z perspektywy najbliższych kilkudziesięciu lat - nie produkują niczego ważnego?

Liczy pan na to, że program "Patrol Tatry" zwróci uwagę na waszą pracę?

- Taką mam nadzieję. Nasi ludzie wykonują bardzo odpowiedzialną pracę, często niebezpieczną, i - co pokazuje serial - robią to z oddaniem, pasją, traktują to jako służbę. To powinno być doceniane.

"Patrol Tatry" sezon 2. Serial o strażnikach gór. Oglądaj co tydzień w niedzielę o godz. 15:25 w telewizji FOKUS TV. Więcej na temat programu przeczytasz na patroltatry.interia.pl

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Tatry | Dariusz Jaroń
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy