James Bond: Warg - takiego 007 nie zobaczysz w kinie [recenzja]

Fragment okładki komiksu "James Bond: Warg" /INTERIA.PL
Reklama

Też ma licencję na zabijanie, ale w przeciwieństwie do swojego alter ego z wielkiego ekranu może palić papierosy. Nie jest to jednak jedyny znak rozpoznawczy komiksowego Bonda.

Dzięki wydawnictwu Non Stop Comics w ręce polskich czytelników nareszcie wpadły papierowe przygody agenta Jej Królewskiej Mości spod piór i ołówków komiksowej legendy Warrena Ellisa oraz rysownika Jasona Mastersa. Czy warto sięgnąć po tę dość nietypową adaptację? Odpowiedź nie jest oczywista.

Komiksowemu Bondowi bliżej jest do pierwowzoru wykreowanemu przez Iana Fleminga, niż któremukolwiek z sześciu filmowych odtwórców tej roli. 007 z albumu "Warg" ma bliznę na twarzy, a każde kolejne zabójstwo kwituje odpaleniem papierosa, a nie zaciągnięciem do łóżka poznanej kilka godzin wcześniej dziewczyny. Nie brakuje mu jednak iście "ekranowej" charyzmy, ale i ludzkiego oblicza, którego w liczącym 24 odcinki kinowym serialu wcale nie zdołaliśmy tak dobrze poznać.

007 Ellisa potrafi strzelać i kopać równie dobrze jak Daniel Craig, czy Pierce Brosnan, jednak to właśnie w najmniej filmowych sytuacjach jest on najbardziej autentyczny. Na wielkim ekranie nie zobaczymy jak Bond jada lunch czy prosi o zrobienie mu kawy. W komiksie może sobie na to pozwolić i wbrew pozorom są to najbardziej zapadające w pamięć sceny.

Nie zrozumcie mnie źle - w "Warg" nie brakuje akcji. Ba! Jest nawet w stuprocentowo bondowska sekwencja przed "czołówką"! I chociaż momenty, w których 007 walczy o swoje życie skutecznie podnoszą poziom adrenaliny, to są tylko kalką tego, co już widzieliśmy przynajmniej kilkanaście razy. W dziele Ellisa tam, gdzie powinno być nudno jest paradoksalnie najbardziej ciekawie. Niestety działa to też w drugą stronę.

Reklama


Intryga w "Warg" nie porywa. Po raz kolejny chodzi o narkotyki, ale do gry wchodzą też eksperymenty szalonego naukowca Slavena Kurjaka, z którymi Bond będzie miał "Bliskie spotkania trzeciego stopnia". Całość przypomina rozciągniętą do granic możliwości wspomnianą sekwencję przed "czołówką". Na początku lektury wydaje się, że wszystkie potrzebne elementy są na miejscu. Międzynarodowa intryga? Jest. Przeciwnik z przerośniętym ego? Nie mogło go zabraknąć. Spotkanie z Moneypenny i M? Obowiązkowo. Strzelaniny i pościgi samochodowe? Również.

Jednak po złożeniu wszystkiego w całość okazuje się, że brakuje duszy i polotu. Obserwowane na kolejnych stronach wydarzenia może i są dynamiczne, ale mało ciekawe i w dodatku kompletnie nie zapadające w pamięć. Piszę tę recenzję kilka dni po tym, jak odłożyłem komiks na półkę. Musiałem go z niej ściągnąć, aby przypomnieć sobie zakończenie, które było tak nijakie, że pamiętałem z niego wyłącznie fakt, iż Bondowi - to żaden spoiler - jak zwykle udało się ujść z życiem. Jak już wspomniałem, najjaśniej lśnią te momenty, których nie zobaczymy w filmach.

Lepiej niż Ellisowi przy Bondzie poszło rysownikowi, Jasonowi Mastersowi. Jego styl może wydawać się odrobinę zbyt "czysty", ale nie można przyczepić się do tego, jak rysuje on sceny walki. Wyciąga on z nie najlepszego scenariusza to, co najlepsze, a dodatkowo robi w niezwykle czytelny sposób. Nie stroni przy tym od krwi. To bez wątpienia najkrwawsze tarapaty w jakie wplątał się brytyjski agent. Czujcie się ostrzeżeni.

Z "Warg" jest jak ze "Spectre" - mimo dłużyzn i braku pomysłów wciąż mamy do czynienia z Bondem, któremu nawet w gorszej formie trudno jest odmówić. Niektórym z was papierowy 007 będzie podobać się bardziej od tego z taśmy filmowej...

Michał Ostasz

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama