SDCC 2019: Wiedźmin w San Diego

Obsada "Wiedźmina" na Comic Conie w San Diego /Jakub Ćwiek /INTERIA.PL
Reklama

W wydaniu panelowym Henry Cavill nie miał w sobie nic z łowcy potworów, ale wystarczyła chwila i prezentacja pierwszego fragmentu serialu, by można się było przekonać, że obsadzenie go w produkcji było właściwym pomysłem - o najnowszym "Wiedźminie" z Comic Conu w San Diego pisze dla nas Jakub Ćwiek.

"Wiedźmin" to nasze narodowe dobro. Możemy to sobie powiedzieć otwarcie i nie będzie w tym drwiny, przesady ani nawet nadwyżki patosu. Bo choć prawa autorskie wciąż są stosownie rozdzielone wedle zaangażowania i włożonej pracy, między Andrzeja Sapkowskiego, studio CD Projekt i teraz Netfliksa choć Białowłosemu Wilkowi wciąż daleko do stania się dobrem wspólnym w domenie publicznej, jesteśmy z niego dumni jak z Kamila Stocha czy Roberta Lewandowskiego.

Jest nasz. Cieszymy się z międzynarodowych sukcesów. Wściekamy, gdy świat nie docenia lub przeciwnie, zawłaszcza. Wreszcie, świadomie lub nie, uważamy, że tylko my mamy odpowiednie historyczno-kulturowe fundamenty pod wysnuwanie wniosków czy podejmowanie decyzji w sprawie przyszłości Geralta z Rivii.

Reklama

Naszego myślenia nie zmieniła nawet porażka polskiej ekranizacji, tej samej, którą teraz nasi rodzimi internetowi piraci chcą trollować zagranicznych kolegów po fachu, ledwie tylko nadejdzie dzień premiery. Jest w tym, swoją drogą, jakaś karmiczna sprawiedliwość - nie chcesz płacić Netfliksowi, dostaniesz coś, na co w tej sytuacji zasługujesz.

Dlaczego ma tylko jeden miecz?

O zapowiedzianym właśnie amerykańskim serialu słyszymy w Polsce już od dość dawna i newsy w temacie poruszają się po niezwykłej, emocjonalnej sinusoidzie. Ucieszyliśmy się, że Netflix, bo to dla wielu gwarant jakości, by zaraz wściec się na wieść, że Ciri może być czarnoskóra, co sugerowały wieści z castingu. 

Z entuzjazmem reagowaliśmy na obecność w produkcji nominowanego do Oskara Tomasza Bagińskiego - od lat próbującego zrobić z "Wiedźmina" film - by dać się rozczarować wieści, że nie będzie on reżyserem ani jednego epizodu. Fakt, że został on producentem wykonawczym serialu niewielu ludziom w Polsce mówi, bo mało kto zdaje sobie sprawę ze znaczenia tej akurat funkcji.

Zastanawialiśmy się, czy Polak będzie miał cokolwiek do powiedzenia i czy uda mu się przemycić choć trochę niezwykłości jaką ten twórca zafundował fanom w animacjach do gry. Dziś, po obejrzeniu zwiastuna, możemy odetchnąć z ulgą. Kilka ujęć, najprawdopodobniej z walki ze Strzygą, jest nieomal żywcem wyjętych z gry. Widać już, że z Bagińskiego wzięto, co w nim najlepsze.

No właśnie - gra. To też długo był istotny wątek każdej w zasadzie rozmowy w temacie. Czy będą motywy fabularne zaczerpnięte z produkcji CD Project. Czy podobne będą kostiumy, widoczki, wyobrażenia potworów, czy Geralt będzie miał brodę jak w "Dzikim Gonie". I choć Lauren S. Hissrich, showrunnerka produkcji, nie tylko powiedziała wprost, że serial będzie adaptacją opowiadań, ale nawet spotkała się z Andrzejem Sapkowskim, by porozmawiać przy alkoholu o zgraniu wizji, odbiorcy w Polsce i na świecie wiedzieli swoje. Widać to było zwłaszcza, gdy pojawiły się pierwsze zdjęcia promujące produkcję.

"Dlaczego Wiedźmin ma na plecach tylko jeden miecz?" - pytano w social mediach. "Co się stało z jego medalionem?". "Dlaczego jest teraz płaski i wygląda jak moneta?".

Odpowiedzi, że to dlatego, że tak właśnie było w książkach wielu uznało za nieprzekonującą. Rodzi się więc pytanie, czy Netflix jest w stanie stanąć w szranki z CD Projektem w kwestii naszego wyobrażenia postaci. Czy to, co zaprezentuje nam gigant VOD przekoduje nam wyobrażenie Białego Wilka?

Trzeba przyznać, zabrali się za to dobrze już od początku. Henry Cavill to ze wszech miar wybór wyśmienity, dużo lepszy niż sugerowany przez fanów Mads Mikkelsen. Z kilku powodów. Po pierwsze Cavill to, za sprawą swojej kreacji Supermana, nazwisko z prawdziwej popowej czołówki. Nie ma znaczenia co powszechnie mówi się o jakości produkcji komiksowych od studia Warner Bros, akurat castingowo były bez zarzutu. A Henry Cavill to obok Gal Gadot w roli Wonder Woman, szczytowe tych castingów osiągnięcie.

Po drugie wieść jakoby aktor był tak wielkim fanem Wiedźmina, że zabiegał o rolę zanim jeszcze ogłoszono poszukiwania, zjednała mu na starcie wielu fanów. W podróż przez sieć ruszyła anegdota jakoby był do tego stopnia jednym z nas, nerdów, że mało kiedyś nie stracił angażu do roli Człowieka ze Stali, bo zasiedziawszy się w świecie "World of Warcraft", przez trzy dni nie odbierał telefonów od agenta. Słowem to swój chłop na miarę neoczasów i bez gwiazdorskiego zadęcia.

Oczywiście nie obyło się bez malkontentów. Ci wciąż narzekają, że Cavill jest zbyt ładny, chłopczykowaty, przepakowany, że ma szeroką szczękę, dziurę w podbródku i ogólnie bliżej mu do Bonda, do którego był przymierzany niż do Wiedźmina. Raz po raz podnoszony jest też argument niesłowiańskości, na której fundamencie zbudowana jest rzekomo wiedźmińska saga.

Piszę "rzekomo", bo znowu, jeżeli ktoś jest fanem książek, wie, że elementy słowiańskie są jedynie przyprawą w istnym gulaszu baśni, legend, mitów, w ogromnej mierze anglosaskich. Sam Geralt zresztą więcej ma w sobie z noirowego detektywa Marlowa czy księcia Corvina z cyklu Rogera Zelaznego niż z jakiejkolwiek postaci z naszej kultury. 

Kosmopolityczny erudyta Sapkowski, nawet jeśli nie zakładał z góry międzynarodowego sukcesu swoich powieści, wiedział dobrze, że aby zapewnić jej dobry odbiór, musi nade wszystko pilnować uniwersalności historii. Oryginalność z atutu łatwo może stać się wadą, jeśli to, co miało być odświeżeniem formy czyni opowieść hermetyczną.

Relację z panelu "Wiedźmina na Comic Conie czytaj na następnej stronie >>>

Prosto z Comic Conu

Gdy piszę te słowa, jestem właśnie po pierwszym oficjalnym panelu "Wiedźmina" na legendarnej hali H Comic-Conu w San Diego. Już sam fakt, że Netflix zapowiada tę produkcję na największej z hal tej najważniejszej imprezy popkulturowej świata - hala H mieści w sobie sześć i pół tysiąca uczestników - świadczy o ogromnej wierze w tę produkcję. Dla porównania "the Defenders", czyli w założeniu netfliksowy odpowiednik Avengersów, jednoczący telewizyjnych bohaterów Marvela (Daredevil, Jessica Jones, Luke Cage i Iron Fist) zaprezentowany został na drugiej co do wielkości sali, mieszczącej pięciu tysięcy fanów.

Dzień przed "Wiedźminem" w hali H zaprezentowano nam nowego "Terminatora" - panel z udziałem Arnolda Schwarzeneggera - i trailer "Top Gun: Maverick" zapowiedziany przez Toma Cruise'a. Dwa panele po prezentacji opowieści o "Białym Wilku" HBO pożegnało widzów "Gry o tron". Zważywszy na to, że Netflix celuje w tę samą publikę, można to potraktować jako swoiste przekazanie pałeczki - białowłosy Cavill, mający w posiadaniu dwa miecze wymieniane w zależności od tego z kim lub czym walczy - wkracza na zgliszcza Westeros idąc jak po swoje.

Spora inwestycja, ogromne nadzieje. A jak wyszło? Początek był bardzo dobry. Hala H wypełniona po brzegi, żywiołowa reakcja na zapowiedź panelu, wreszcie animacja z emblematem wilka odliczająca czas do wydarzenia. Gdy cyfry zamieniły się w tytuł, publiczność oszalała. Gdy ochłonęła, przedstawiono gości.

Są panele w hali H, na których przy stole siedzi nawet po kilkanaście osób. W przypadku "Wiedźmina" postawiono na konkret w osobach: showrunnerki Lauren S. Hissrich i trójkę najważniejszych aktorów: Freyę Allan wcielającą się w rolę Ciri - lwiątka z Cintry, Anyę Chaoltrę, czyli potężną czarodziejkę Yennefer i jednocześnie miłość życia głównego bohatera, oraz oczywiście Geralta w osobie wspomnianego już Henry'ego Cavilla. W wydaniu panelowym aktor nie miał w sobie nic z łowcy potworów, ale wystarczyła chwila i prezentacja pierwszego fragmentu serialu, by można się było przekonać, że obsadzenie go w produkcji było właściwym pomysłem.

Jako pierwszą pokazano nam finałową awanturę z "Kwestii ceny", gdy Wiedźmin staje ramię w ramię z przeklętym Dunym i mierzą się ze szlachtą. W tej scenie trochę zaskakuje królowa Calanthe - tu wydaje się bardziej skłonna do bezpośredniego działania niż w książce - ale poza tym jednym "ale", całość jest dynamiczna, bardzo dobrze dopracowana choreograficznie i trzymająca w napięciu. Cavill pokazuje, że rusza się znakomicie i świetnie włada mieczem. Co cieszy bo- jak wiemy po lekturze - bardzo mu się ta umiejętność przyda.

Dwa kolejne zaprezentowane klipy służyły wprowadzeniu postaci Yennefer i Ciri. Czarodziejka przedstawia się monologiem skierowanym do maleńkiego, zawiniętego w bety oseska, wyrażając w gorzkich słowach rozczarowanie światem i rządzącym nim zasadami. Wiemy już skądinąd, że geneza Yennefer będzie ważną częścią fabuły i ten dialog dobrze się w to wpisuje. Wciąż mam wątpliwości co do tej akurat aktorki, ale Tomek Bagiński zapewnia, że jest ona w tej roli naprawdę dobra, więc staram się mieć otwarty umysł.

Szansa na legendę

Nie mam już natomiast żadnych wątpliwości względem serialowej Cirii, mimo iż fragment z nią prezentował się najsłabiej z całej trójki. Przyznaję, że troszkę się pogubiłem w tym co zobaczyłem, bo podczas oglądania byłem pewien, że oto Ciri wchodzi do lasu Brokilon i spotyka w nim Driady. Internet natomiast tu i tam mówi w kontekście tej sceny o Elfach. Niezależnie od tego, z kim tak naprawdę mieliśmy do czynienia, w ramach tego fragmentu doceniłem przede wszystkim kostiumy i właśnie Allan, zagubioną, wystraszoną, ale z jakiegoś powodu zdeterminowaną, by być właśnie w tamtym miejscu.

Oczywiście równie ważna jak fragmenty była panelowa rozmowa, z której wynika, że showrunnerka ma bardzo jasno określoną wizję tego, o czym chce mówić i jak. Wielokrotnie podkreśliła jak bardzo podoba jej się materiał źródłowy i jak ważne było dla niej oddanie ducha tej opowieści. O rodowodzie historii wspomniała raz, dziękując wszystkim ludziom z Polski, którzy pomogli przy produkcji i przywitali ją ciepło, gdy przyjechała gromadzić materiały.

Z wypowiedzi Cavilla bije natomiast radość kogoś, kto wie, że dobrze obstawił. I to, dodajmy, w pełni świadomie, inwestując nagromadzone punkty sławy właśnie w tę rolę. To nie jest dla niego kolejna postać do odegrania. To, obstawiam, jego pomysł na stanie się prawdziwą ikoną. Jako Superman, choć świetny, mierzy się z legendarnym Christopherem Reevem. Tu, mimo iż nie będzie przecież pierwszym ekranowym Geraltem, o konkurencji do miana legendy mowy być nie może.

Dla obu aktorek to natomiast to szansa, być może życiowa. Sprawdziłem ich konta na Instagramie - współczesny miernik popularności - i póki co, do przedwczoraj w zasadzie nie istniały. Ale zaraz rozbłysną, jestem tego pewien. I wykorzystają szansę, bo w USA się takich okazji się nie marnuje. Z ich wypowiedzi, z głosów drżących nieco onieśmieleniem, przebijało, że o tym wiedzą. I dadzą z siebie wszystko.

Energetyczny dynamit

Wreszcie zaprezentowano nam trailer. Ten może zobaczyć już każdy, bo wypuszczono go publicznie. Dla mnie to fantastyczna robota, energetyczny dynamit, który rozsadził halę H i poszedł w świat zdobywając po tej stronie oceanu same entuzjastyczne opinie.

Na polskim poletku jest różnie, ale cóż: tego można się było spodziewać. To dla nas niezwykle ważna historia, bo nieważne czy wychowaliśmy się na książkach czy grach, czy czerpaliśmy z sagi u źródła czy pośrednio - wielu polskich pisarzy, w tym ja, nie zaistniałoby gdyby nie Andrzej Sapkowski i jego książki - to nasza wizytówka. Boimy się zwyczajnie czy nikt nam tego nie schrzani, tak jak kiedyś zrobiliśmy to sobie sami.

Dziś jednak w krótkiej rozmowie z Henrym Cavillem, którego udało mi się złapać po konferencji prasowej aktor powiedział: "Przekaż tam w Polsce, proszę, że daliśmy z siebie wszystko i mam nadzieję, że się wam spodoba".

Więc przekazuję! I od siebie dodam, że ja mu wierzę.


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy