"Skręcona historia". Jak filmowcy mijają się z prawdą

"Lista Schindlera" jest filmem ofensywnej propagandy przekonuje Jakub Ostromęcki, autor książki "Skręcona historia" /East News
Reklama

Jaki największy błąd w "Katyniu" popełnił Andrzej Wajda? Dlaczego strażniczki obozowe w KL Płaszów w "Liście Schindlera" mówią po polsku, skoro Polki nigdy w nim nie służyły? I czy tytułowa lista w ogóle istniała? O przekłamaniach w głośnych hollywoodzkich i polskich produkcjach filmowych i przyczynach zniekształcania historii w kinie opowiada w rozmowie z Interią historyk Jakub Ostromęcki, autor książki "Skręcona historia".

Dariusz Jaroń, Interia: Z czego wynika tytułowe skręcenie historii? Masz uniwersalną odpowiedź, czy za każdą produkcją stoją inne motywy?

Jakub Ostromęcki: - Jest ich kilka. Po pierwsze - pieniądze. Reżyser buduje fabułę i bohaterów tak, aby przypodobać się publiczności. Weźmy przykład religii. Dzisiejszy widz nie jest zbytnio religijny, toteż bohaterowie opowieści rozgrywających się chociażby w średniowieczu mają do wiary podejście mocno współczesne, wątpiące, wręcz agnostyczne, po to, abyśmy się łatwiej z nimi identyfikowali.

Co oprócz pieniędzy?

Reklama

- Rozrywka. Zack Snyder, reżyser filmu "300", robiąc z Persów zombich dosiadających zmutowanych nosorożców chciał dostarczyć widzom rozrywki, oszołomić ich obrazem. Z drugiej strony zdarza się, że zmiany wynikają z konieczności. W bitwie pod Stirling Anglicy i Szkoci niewiele różnili się między sobą pod względem uzbrojenia i ubiorów, dlatego statyści w filmie "Braveheart" musieli wyglądać tak, aby widz w trakcie krótkich, dynamicznych ujęć mógł ich rozróżnić. 

- No i jest jeszcze trzeci powszechny motyw, czyli polityka. Oliver Stone skręcił w pewnym momencie mocno w lewo, toteż "Pluton" ma dość antyamerykański wydźwięk. Nie zobaczymy w tym filmie zbrodni Wietkongu i wyjaśnienia, skąd w Wietnamie Południowym wzięły się wojska DRW. Fiodor Bondarczuk (reżyser "9. kompanii") i Władimir Chotinienko ("1612") są z kolei zależni od Kremla, dlatego wizja Rosji i ZSRS musi być w ich filmach zgodna z linią putinowskiej propagandy, łączącej sentyment do Wielkiej Rusi z tęsknotą za czasami "gdy się nas wszyscy bali".

Analizowałeś bardzo znane produkcje filmowe. Które z nich, a przecież reklamowane były jako historyczne, najbardziej cię zawiodły jako historyka?

- "Braveheart", ale dopiero kilka lat po obejrzeniu filmu, kiedy wraz z powstawaniem kolejnych monografii okazywało się, jak bardzo obraz ten oparty jest na zmyśleniach, począwszy od strojów, a skończywszy na kompletnie chybionej koncepcji o dobrych Szkotach i złych Anglikach. Również "Katyń" rozczarowuje, a to z powodu lukrowanej wersji okupacji sowieckiej i kompletnego pominięcia sprawców - sowieckiej wierchuszki. Na trzecim miejscu postawiłbym serial "Wikingowie". Miał pokazać prawdziwych ludzi północy. Wyszła z tego feministyczna fantazja na temat wczesnego średniowiecza, pokazująca dodatkowo chrześcijan jako skończone fajtłapy.

Jesteś nie tylko badaczem historii, ale też nauczycielem. Jaki wpływ na edukację ucznia ma zły film historyczny? Wizyta w kinie może zachęcić do sięgnięcia po fachową literaturę, pogłębienie wiedzy, ale większości widzów zostaje w głowie wizja, jaką zaserwował im reżyser.

- Uczniowie, którzy na lekcjach pracowali na materiale filmowym, piszą potem dużo lepsze wypracowania związane z tematem zajęć. Film może więc pomóc. To, ile złego lub dobrego może wyrządzić film historyczny w edukacji, zależy od nauczyciela i samej produkcji. Jeśli charyzmatyczny, lubiany pedagog pokaże w Rosji uczniom odpowiednie fragmenty "1612", może w ten sposób jeszcze wzmocnić propagandowe przesłanie filmu. Jeśli dla młodego Niemca jedynym kontaktem z historią II wojny światowej będzie serial "Nasze matki, nasi ojcowie", to utwierdzi się w przekonaniu, że naziści byli wszędzie - również w AK, a za holokaust odpowiadają w równej mierze Niemcy co Polacy.

Andrzej Wajda tłumaczył, że film o Katyniu nie musi pokazywać całej prawdy, bo zarówno na płaszczyźnie historycznej, jak i politycznej, wyjaśniono już wszystko. 

- Co do "Katynia" i owej nieszczęsnej wypowiedzi  "że przecież każdy wie już wszystko", to jest to kompletnie chybiona koncepcja. Badania pokazują wprawdzie, iż większość Polaków wie, kto był sprawcą owej zbrodni, ale z drugiej strony większość uczniów, nawet dobrych szkół, nie za bardzo orientuje się, jakie były jej motywy i kiedy się wydarzyła. Idąc na "Katyń" wyobrażałem sobie kapitalną scenę, w której w zadymionym pomieszczeniu politbiuro postanawia o rozstrzelaniu "elementów antysowieckich". Nic takiego tam jednak nie ma. 

Inną znaną produkcją, której się przyjrzałeś, jest "Lista Schindlera". Zwracasz uwagę na nadmierny antysemityzm wśród Polaków, ale też obecność polskich strażniczek w KL Płaszów, co nie było prawdą. Wpadki? Wizja artystyczna? Czy coś poważniejszego ze strony Stevena Spielberga?

- To nie są wpadki. W świadomości amerykańskich elit wypowiadających się na temat holokaustu mamy bardzo wyraźny obraz prymitywnego katolickiego polskiego chłopa, który do spółki z nazistami zajmuje się tępieniem Żydów. Takich typów w czasie wojny mieliśmy całkiem sporo, nie ma co tego ukrywać. Problem w tym, iż na tym kończy się wiedza tychże elit na nasz temat. Krakowski aptekarz Tadeusz Pankiewicz, który ocalił wielu Żydów od śmierci, przemyka w filmie gdzieś na trzecim planie. 

- Zamiast tego mamy kompletne kuriozum, czyli wspomniane przez ciebie strażniczki obozowe mówiące po polsku. W załodze KL Płaszów było sporo Słowian, ale byli to Ukraińcy, nie Polacy - od nazwiska jednego z nich pochodzi nawet nazwa jednego z pagórków na terenie dawnego obozu - hujowa górka. Dla części środowisk żydowskich wygodne jest pokazać nas jako naród współsprawców. Naród, czyli nie tylko ludzie mówiący danym językiem, ale wytworzone przez nich instytucje. Wystarczy posłuchać choćby wypowiedzi izraelskich polityków na temat "polskich obozów". Film jest elementem owej propagandowej ofensywy.

Kontrowersje wzbudza postać samego Oskara Schindlera. Jak ta filmowa kreacja broni się w konfrontacji z rzeczywistością?   

- Niezbyt. Z monografii Davida Crowe’a wiemy przecież, że słynna lista nie była listą Schindlera, ale Goldberga - człowieka służącego okupantom, który na listę ocalonych wciągał swoich krewnych, kolegów, ale też każdego, kto zapłacił. Wielu z tej listy nigdy nie powinno się na niej znaleźć - mówią to sami ocaleni. 

Co dobrego zrobił zatem Schindler?

- Niewątpliwie przyczynił się do ocalenia Żydów, dając im zatrudnienie i wyżywienie. Z każdą kalorią i przepracowaną godziną zwiększał ich szanse na przeżycie. Jesienią 1939 roku brał jednak udział w poniżaniu przedwojennych właścicieli i pracowników przejętej przez siebie fabryki, był też świadkiem ich bicia - tego w filmie nie ma. 

Podobnych mitów związanych ze znanymi postaciami bierzesz na warsztat więcej. Na przykład majora Henryka Sucharskiego w rozdziale poświęconym "Tajemnicy Westerplatte". O filmie powiedziano już wiele złego, jest coś, co broni tę produkcję?

- Sam fakt, iż pokazano konflikt Henryka Sucharskiego z Franciszkiem Dąbrowskim. Aczkolwiek i tutaj nie wygląda on tak, jak w rzeczywistości, bo ani Sucharski nie był tak sympatyczny jak pokazano to w filmie, ani Dąbrowski nie był aż takim romantykiem-harcerzem. Dobrze też, że pokazano przemilczaną do tej pory sprawę rozstrzelania kilku żołnierzy, najprawdopodobniej za defetyzm. Poza tym faktycznie sporo można tej produkcji zarzucić - na przykład zupełnie absurdalne sceny walki na plaży gdzie Polacy i Niemcy strzelają do siebie niczym malcy bawiący się w wojnę. Wspomniałbym jeszcze sceny pijaństwa wśród polskiej załogi, awantury i bluzgi między podoficerami na stanowiskach bojowych.    

Dla odmiany "Miasto 44", film opowiadający o powstaniu warszawskim, był powszechnie nagradzany i chwalony przez krytyków. Czy obraz ten faktycznie jest bliski temu, co działo się w Warszawie latem 1944 roku?

- Pod względem szlaku bojowego Zgrupowania Radosław, niemieckiego bestialstwa i pandemonium po wybuchu Borgwarda - "czołgu pułapki" na ul. Kilińskiego - jak najbardziej tak. Nieco gorzej wygląda kwestia samych walk ulicznych, gdzie powstańcy wychylają się z okien, aby oddać strzał stanowiąc jednocześnie łatwy cel, czy sceny, w której jeden z powstańców rzuca butelką z benzyną, aby w ten sposób zamaskować bieg głównej bohaterki (znany z taktyki wojsk lądowych tzw. "skok w wybuch"), a ona w tym czasie czeka, aż dym zostanie rozwiany przez wiatr - to są jednak szczegóły niedostrzegalne dla przeciętnego widza. 

Jak na film zareagowali uczestnicy powstania?

- Byli oburzeni scenami seksu. Ze wspomnień Zbigniewa "Szczerby" Blichewicza wiemy jednak, że to, co było nie do pomyślenia dla jednego dowódcy, mogło nie stanowić problemu dla innego, zwłaszcza jeśli obok niego kręciły się młode i piękne łączniczki czy sanitariuszki. Tak samo nie powinna nas szokować scena egzekucji niemieckich jeńców - takie rzeczy miały miejsce w czasie powstania, choć pamiętamy oczywiście, iż nie ma co tego zestawiać z okrucieństwami niemieckimi z Ochoty, Woli czy Starego Miasta.  

Polskie kino historyczne, nawet to zrealizowane z rozmachem, nie wykorzystuje drzemiącego w nim potencjału. Z czego to wynika? I dlaczego, chociaż były takie pomysły, nie potrafimy nakręcić filmu, o którym będzie głośno na świecie?

- Problem w tym, że tego rozmachu właśnie brakuje. Tak, jakby polscy twórcy filmowi wciąż myśleli, że są w teatrze. Nie jestem specjalistą od reżyserii czy aktorstwa, ale mam wrażenie, że za dużo mamy tu liryki a za mało epiki. Jest jeden wyjątek. "Wołyń". To jest absolutna światowa liga mistrzów kina historycznego. Obrazy historyczne pełne rozmachu kręci się też poza Hollywood. Fatalny pod względem politycznym serial "Nasze matki, nasi ojcowie" ma kilka kapitalnych scen batalistycznych, podobnie z nieszczęsnymi skądinąd "Wikingami", którzy są produkcją europejską. Od strony czysto filmowej nieźle prezentuje się też "9. kompania". Być może nie ma u nas zapotrzebowania na takie epickie opowieści. Widz nad Wisłą woli wciąż komedie romantyczne lub kino gangstersko-aferalne.  

Które filmy polecasz z czystym sumieniem historyka?

- Z tych opisanych w książce zdecydowanie wart polecenia jest "Generał Nil", mimo obiekcji jakie zgłaszała córka generała Maria Fieldorf Czarska. Niezły był też "Piłsudski" Rosy. Z innych filmów historycznych dość wierny realiom, choć niekoniecznie kwestiom stricte biograficznym, jest serial "Rzym". Polecić można też "Chwałę" o murzyńskim pułku wojsk Unii w czasie wojny secesyjnej czy "1917" pokazujący koszmar wojny pozycyjnej. 

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Dariusz Jaroń | popkultura | historia | filmy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama