Nerka za 30 tys. zł, płuca za milion. Jak wygląda handel ludzkimi organami?
Handel organami to jedna z najbardziej przerażających form handlu ludźmi. Co roku na całym świecie przeprowadza się ponad 10 000 nielegalnych transplantacji, z czego 75 proc. stanowią przeszczepy nerek. Jak to jest możliwe, skoro handel organami jest zabroniony niemal na całym globie? Czy podziemie transplantacyjne działa również w Polsce?
Handel narządami do przeszczepów kwitnie na świecie w najlepsze. Mimo że jest stosunkowo nowym zjawiskiem, wynikającym z rosnącego zapotrzebowania na ludzkie narządy w krajach wysoko rozwiniętych, to w niektórych miejscach na świecie zdążył przybrać formę prawdziwej plagi.
Jest bardzo trudny do ścigania, bowiem rozgraniczenie między legalnymi i nielegalnymi transplantacjami bywa płynne. W wielu azjatyckich krajach powstały nawet specjalne kliniki zajmujące się nielegalnymi przeszczepami narządów.
Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) bije na alarm. Co roku na świecie dokonuje się ponad 10 000 nielegalnych transplantacji. W wyniku zdrowotnych komplikacji u dawców lub biorców wiele z nich zostaje zidentyfikowanych przez służby medyczne, choć są i takie, które umykają czujnemu oku prawa.
Ponad sto krajów podpisało w 2008 r. deklarację stambulską, która potępia handel organami ludzkimi. Analizując dostarczone do WHO dane stwierdzono, że w 2010 r. w 95 krajach przeprowadzono 106 879 transplantacji (legalnych i nielegalnych). Spośród nich aż 73 179 było przeszczepami nerek. Prawdopodobnie co dziesiąta operacja była przeprowadzona niezgodnie z prawem.
"Mafie organowe" szczególnie chętnie handlują nerkami. Jest to związane z ogromnym zapotrzebowaniem na ten narząd oraz stosunkowo łatwym procesem jego pobrania. Co prawda, raczej nie można tego zrobić w garażu, ale pozyskany od dawcy organ w niskich temperaturach może być przewożony do 48 godzin.
Daje to ogromne możliwości co do transportu organu, który pobrany dzisiaj w jednym miejscu, jutro może być już na drugim końcu świata. Wiadomo, że z jedną nerką, pod odpowiednią opieką lekarską, można stosunkowo komfortowo żyć. Na przeszczep nerek w samej tylko Europie czeka ponad 50 000 osób.
Sprzedaż organów nastręcza sporo problemów. W Stanach Zjednoczonych i krajach Unii Europejskiej jest zakazana, ale w wielu miejscach na świecie obowiązuje znacznie luźniejsze prawo. Handel organami do przeszczepów jest rozwinięty w krajach azjatyckich, szczególnie w tych, w których niegdyś był legalny (Chiny, Filipiny czy Indie).
Kilka miesięcy temu głośno było o szokującym ataku na 6-letniego chłopca w chińskiej prowincji Shanxi, któremu wyłupiono oczy. Był to najprawdopodobniej napad handlarzy ludzkich organów. Technicznie przeszczep całego ludzkiego oka nie jest jeszcze możliwy, ale zdrowa rogówka dawcy może uratować wzrok. W samych Chinach na nowe rogówki czeka 300 000 pacjentów, z czego tylko jedna trzecia otrzyma nowy organ. Powód? Brak dawców.
Chiny są w ogóle światowym ewenementem, jeżeli chodzi o pobieranie organów do przeszczepów. W państwie środka masowo pozyskuje się je ze zwłok więźniów, na których wykonano karę śmierci. Nie wiadomo dokładnie, ile egzekucji się dokonuje, bo informacje te mają charakter tajemnicy państwowej. Eksperci szacują, że w ten sposób uśmierca się rocznie ponad 4000 osób. Trudno ocenić, ile organów się od nich pozyskuje.
Pierwszych transplantacji w Chinach dokonano już w połowie lat 70. ubiegłego wieku i już wtedy były to organy od więźniów po egzekucji. Nie ma opcji, by dobrowolnie jakikolwiek Chińczyk zgodził się być dawcą narządów, co wynika z ich wiary. Wierzą, że po śmierci przenoszą się do innego świata i do bytowania potrzebują nietkniętego ciała. Wykorzystanie zwłok skazańców do pobierania narządów jest zatem idealnym, rozsądnym wyjściem z tej sytuacji. Niestety, jest to również mocne pogwałcenie podstawowych praw człowieka.
WHO już od 25 lat krytykuje i stara się wpłynąć na zmianę tej praktyki. Chińskie władze dostrzegły problem etyczny związany z pobieraniem narządów od skazańców i przed 6 laty wprowadziły przepisy regulujące, że ich biorcami może być tylko bliska rodzina. W praktyce reguła ta jednak jest powszechnie pomijana.
W Chinach wiele kar śmierci odbywa się w tzw. autobusach egzekucyjnych, które stoją bezpośrednio przy szpitalach. Gwarantuje to krótką drogę narządów z ciała zmarłego na stół operacyjny. Mimo że w Chinach handel narządami jest oficjalnie zakazany, procedery takie są na porządku dziennym. Pobieranie narządów ze zwłok skazańców to także pewna forma handlu. Godność ludzka jest wymieniana na narządy ratujące życie innym. Jakkolwiek słuszne by to nie było, jest kontrowersyjne i niezgodne z międzynarodowymi normami.
Do 2015 r. proceder transplantacji organów ze zwłok skazańców ma zostać całkowicie wstrzymany. Oznacza to jednak, że zaspokajany do tej pory popyt, będzie musiał zostać nasycony w inny sposób. Jedną z opcji jest zachęcenie Chińczyków do oddawania narządów po swojej śmierci. Jeżeli to nie chwyci, najprawdopodobniej zaobserwujemy ekspansję podziemia transplantacyjnego, a porwania takie, jak wspomnianego 6-latka z Shanxi, będą miały miejsce jeszcze częściej.
Nieco inaczej jest w Indiach. Państwowe władze umożliwiają bezpłatne oddanie narządu, ale tylko pod warunkiem, że między dawcą i biorca istnieje jakaś "relacja". Zasada ta to tak naprawdę furtka do licznych reinterpretacji; przecież wystarczy znać drugą osobę 5 minut, by zapewniając o szczerej przyjaźni, móc oddać jej nerkę.
Wykorzystują to mafie organowe, które często stosują szantaż jako metodę wyłudzenia posłuszeństwa od upatrzonego celu. Zazwyczaj wystarczy zagrozić bezpieczeństwem rodziny delikwenta. W Madrasie istnieje nawet dzielnica Kidneyvakkam (wioska nerek), w której przedstawiciele większości zamieszkujących rodzin sprzedali organ.
W Indiach nerkę można sprzedać za odpowiednik ok. 2000 zł, co dla żyjących w skrajnych warunkach nędzarzy jest ogromną kwotą. Nie jest ona jednak na tyle wystarczająca, by pomóc najbiedniejszym osobom wyrwać się na stałe ze stanu ubóstwa, a jedynie przetrwać kilka dni dłużej. Statystyka wskazuje, że ponad 90 proc. dawców nerek w Indiach żyje w skrajnej biedzie.
Wiele z nich po zabiegu pobrania narządu umiera, bowiem nie mając odpowiedniej opieki medycznej, zwykły stan zapalny może zagrażać życiu. Ale dla niektórych osób sprzedaż organów nie jest oznaką desperackiej walki o przetrwanie a sposobem na realizację marzeń o spłacie długów, weselu, podróży życia, a nawet... iPadzie.
Celem indyjskich mafii organowych w Nepalu są ubodzy rolnicy, których plony nie są wystarczające, by utrzymać rodziny. Ponieważ jednak w Nepalu organy można przekazywać tylko krewnym i małżonkom, wszelkie zabiegi przeprowadza się na terenie Indii. Przewożeni za granicę rodzimego kraju nepalscy chłopi nie znając kraju, nie znając języka, nie mając pieniędzy byli tym samym na łasce gangsterów.
Handel organami jest oficjalnie zabroniony we wszystkich państwach na świecie, poza Iranem. W Teheranie zamiast kolejek biorców ustawiają się kolejki dawców. Chętni do sprzedania swoich narządów rozwieszają ogłoszenia wokół szpitali, podają grupę krwi, wiek i numer telefonu.
Adnotacja "pilne" oznacza, że organ będzie można nabyć naprawdę okazyjnie. Nad uczciwym przebiegiem transakcji czuwają dwie specjalnie powołane do tego celu organizacje non-profit. Nerka przykładowo kosztuje w Iranie 7-8 mln riali (odpowiednik 14-15 tys. zł), przy czym część kwoty jest wypłacana dawcy przez rząd. Warto odnotować, że Irańczykom nie wolno sprzedawać organów obcokrajowcom.
Mimo że handel organami w największej mierze dotyczy krajów azjatyckich, postępuje również w Europie. Na Starym Kontynencie mafie organowe są szczególnie aktywne na Ukrainie, Rumunii i Mołdawii. Jakiś czas temu Carla Del Ponte, była główna prokurator Międzynarodowego Trybunału karnego dla byłej Jugosławii, wyjawiła, że w latach 1999-2000 partyzanci z Wyzwoleńczej Armii Kosowa zabijali więzionych Serbów, aby za granicą sprzedać ich organy.
Zarzutów tych nie udało się potwierdzić, więc potencjalnych winnych nie postawiono przed sądem. Kilka lat temu szwedzki dziennik wywołał burzę stwierdzeniem, że Izraelczycy kradną martwym Palestyńczykom organy, które następnie są sprzedawane. Jeszcze inne doniesienia napływają z krajów afrykańskich (nawet tak "cywilizowanego" Egiptu), w których porywa się dzieci, w celu pobierania od nich narządów do transplantacji.
Bardzo popularna stała się ostatnio tzw. turystyka transplantacyjna. Polega ona na organizacji specjalnych "wakacji", podczas których osoby nie tyle odpoczywają, co poddają się transplantacjom potrzebnych narządów. Cena pakietu transplantacyjnego (podróż, operacja plus powrót) wynosi średnio 200-400 tys. zł.
Tego typu procedery są powszechne wśród bogaczy z Europy Zachodniej, krajów arabskich, Japonii i USA. Co ciekawe, poszczególne kraje różnią się dosyć znacznie cenami narządów. W Korei Południowej, Singapurze czy Tajwanie ludzkie serce kosztuje prawie 900 000 zł, ale w RPA "jedynie" 400 000 zł.
Najtaniej jest w Kolumbii, gdzie nowe serce można nabyć już za 280 000 zł. W krajach azjatyckich podobnie jak za serce zapłacimy za wątrobę, ale w Pakistanie dostaniemy ją już za nieco ponad 70 000 zł. Równie drogie jest ludzkie płuco - w Singapurze zapłacimy za nie blisko 900 000 zł, a w Chinach nawet 1/3 tego.
Ceny trzustek na międzynarodowym czarnym rynku są w miarę ustabilizowane i oscylują w granicach 340-430 tys. zł. Największe odchylenia występują w przypadku nerek, bowiem jest to najczęściej przeszczepiany organ. W Turcji transplantacja nerki to wydatek rzędu 450 000 zł, w Kolumbii 240 000 zł, w Pakistanie 120 000 zł, a w Iraku 60 000 zł.
Podane ceny mają charakter orientacyjny i stanowią pełne koszty dokonania zabiegu - nie cała kwota trafia w ręce sprzedającego. Dla porównania, w internecie można znaleźć ogłoszenia Polaków, którzy chcą sprzedać nerkę już za 30-40 tys. zł.
Skala problemu handlu narządami w Polsce jest niezbadana, a internet jest wręcz zalany ofertami desperatów, którzy sprzedając fragmenty swojego ciała chcą zarobić na życie. Nerka, szpik kostny, płat wątroby, rogówka - Polacy regularnie starają się sprzedać to, bez czego da się potem żyć. Wśród lekarzy krążą anegdoty o istniejącym, dobrze zorganizowanym podziemiu transplantacyjnym, ale nikt oficjalnie i tak nie przyzna się do posiadania jakichkolwiek informacji na ten temat.
Czarny rynek handlu ludzkimi organami może być ogromny, choć nikt - łącznie z władzami państwowymi - najprawdopodobniej nie przyzna się do jego istnienia.
Polskie prawo jest jasne w tej kwestii - artykuł 43. Ustawy o pobieraniu, przechowywaniu i przeszczepianiu komórek, tkanek i narządów, stanowi: "Kto rozpowszechnia ogłoszenia o odpłatnym zbyciu, nabyciu lub o pośredniczeniu w odpłatnym zbyciu lub nabyciu komórki, tkanki lub narządu w celu ich przeszczepienia, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności lub karze pozbawienia wolności do roku".
Ta sama ustawa (art.44) określa także odpowiedzialność karną za sfinalizowanie takiej transakcji - kara pozbawienia wolności do lat trzech, a jeśli sprawca uczynił sobie z tego procederu źródło dochodu, czyli np. pośredniczył w zawieraniu takich umów - karę pozbawienia wolności do lat pięciu. To niewiele w porównaniu do potencjalnego zarobku.
Tymczasem polska policja przekonuje, że w naszym kraju problem handlu organami do przeszczepów nie istnieje. W rozmowie z nami przedstawiciel zespołu prasowego Komendy Głównej Policji wyjaśnił, że nasz system "jest wyjątkowo szczelny pod tym względem". Wszystkie próby sprzedaży organów są na bieżąco wychwytywane przez specjalnie powołane do tego celu zespoły operacyjne.
W rozmowie z rzecznikiem KGP usłyszeliśmy, że polska policja, a szczególnie Wydział Wsparcia Zwalczania Cyberprzestępczości Biura Kryminalnego KGP, jest wyjątkowo skuteczna w ściganiu tego typu handlu. Wielkim sukcesem zakończyła się akcja o kryptonimie ANONS, w ramach której zlikwidowano 250 ogłoszeń internetowych dotyczących sprzedaży własnych narządów. Rzecznik KGP wyjaśnił, że "zamiast płacić komuś za oddanie narządu, grupy przestępcze wolą zabić i ten organ potem pozyskać". Organy pobierane od żywych dawców są generalnie znacznie lepszej jakości niż te pozyskiwane ze zwłok.
Handel ludzkimi organami to poważny problem na całym świecie i nic nie zwiastuje, by nagle miał przestać istnieć. Póki ilość potrzebnych do przeszczepów narządów będzie przewyższać liczbę dostępnych organów, podziemie transplantacyjne będzie istnieć. Każdy materiał biologiczny ma to do siebie, że z biegiem czasu się zużywa. Zanim naukowcy nie stworzą syntetycznych narządów z probówki, te naturalne pozostaną rzadkie i cenne jak biologiczne złoto.