Piotr "Zawisza" Zawidzki: Nadchodzi czas, kiedy przestajesz naśladować idoli

- Polscy zawodnicy nie mają się czego wstydzić - mówi zwycięzca zeszłorocznych polskich eliminacji do Red Bull BC One, Piotr "Zawisza" Zawidzki. Z jednym z najbardziej utalentowanych b-boyów nad Wisłą rozmawiamy o początkach, kondycji polskiego breakingu i życiu "po Amsterdamie".

Michał Ostasz, Interia.pl: Jesteś z małej miejscowości. Czy wkręcenie się w świat breakingu było dla ciebie trudniejsze niż dla zawodników z Warszawy i innych wielkich polskich miast?

Piotr "Zawisza" Zawidzki: Przede wszystkim zacząłem dość późno, bo dopiero jako nastolatek. Zajawka na breaking przyszła z oglądania teledysków. To były okolice roku 2002, nie było jeszcze powszechnego dostępu do internetu. Razem z kumplami oglądaliśmy do znudzenia klipy próbując odtworzyć ruchy tancerzy. W Bielsku Białej nie było żadnej szkoły tańca, w której moglibyśmy poznać podstawy b-boyingu, więc do wszystkiego musieliśmy dojść sami. Tańczyliśmy w domach, na ulicy, a nawet na szkolnym korytarzu.

Ci z dużych miast dalej mają lepiej?

- Internet zmienił wszystko. Wielu rzeczy można nauczyć się z YouTube'a i nawiązać kontakt z innymi b-boyami. Poza tym sam breaking przeniknął także do wsi i miasteczek. Mało jest domów kultury, w których się go nie uczy.

Kiedy breaking przestał być dla ciebie tylko zajawką?

- Zawodowstwo zaczęło się u mnie na przełomie 2007 i 2008 roku. Zacząłem trenować regularnie, a od dwóch lat mogę ćwiczyć właściwie codziennie, bo wreszcie mam gdzie! (śmiech).

To praca na pełen etat?

- To pasja, nie praca. Boję się, że gdybym zarabiał wyłącznie na breakingu, to przestałbym czerpać z niego taką przyjemność. Oczywiście, że pieniądze wpadają także za wygrane zawody, pokazy na różnych imprezach kulturalnych, czy prowadzenie warsztatów. Zdarzyło mi się nawet wystąpić na weselu! Jednak na życie zarabiam zupełnie inaczej i staram się oddzielać breaking od pracy.

Czym się zatem zajmujesz?

- Pracuję w rodzinnym kantorze i lombardzie. Przyznam ci się, że bardzo lubię te pracę. Do tego nie jest ona męcząca fizycznie, więc po wyjściu z niej mam mnóstwo energii na trening.

Reklama

Nie myślałeś o tym, aby samemu założyć szkołę tańca?

- Lubię udzielać się na warsztatach z breakingu, ale nie mógłbym tego robić codziennie. Skupiając się na nauce innych, sam nie miałbym już tyle czasu i siły na doskonalenie własnych umiejętności, a co za tym idzie - szybko straciłbym zapał. Ciągły rozwój to coś, co mnie napędza. Nie przestaję pracować nad własnym, rozpoznawalnym stylem. W pewnym momencie nadchodzi czas, w którym nie możesz już "podpatrywać" swoich idoli.

W 2017 roku wygrałeś polskie eliminacje do światowego finału Red Bull BC One. Jak wspominasz reprezentowanie Polski w Amsterdamie? Co zmieniło się po powrocie?


- Było mega! Chociaż przyznam się, że czułem ogromną presję i buzującą we mnie adrenalinę. Na zawodach w kraju jestem raczej spokojny, ale w Amsterdamie musiałem wszystko układać sobie w głowie. Występ na Red Bull BC One był dla mnie ważną lekcją. Zdobyłem masę doświadczenia, nauczyłem się wielu nowych rzeczy i poznałem "najlepszych z najlepszych". Było to też największe osiągnięcie w mojej karierze.

- Po powrocie do Polski poczułem, że otworzyła się pewna furtka. Stałem się bardziej rozpoznawalny, posypały się propozycje występów. Zrozumiałem też, że muszę się częściej pojawiać za granicą. W kraju osiągnąłem już to, co chciałem. Oczywiście wyjazdy na zawody łączą się z kosztami. B-boying ma to do siebie, że wbrew pozorom trudno znaleźć stałego sponsora. Problemem jest chyba to, że nie do końca wiadomo jak to traktować. Sport? Taniec? Działalność artystyczna?

A ty za kogo sam się uważasz - sportowca, tancerza, czy artystę?

- Chyba za każdego po trochu (śmiech). Breaking to taniec, ale jednocześnie pozwala mi wyrazić samego siebie, więc związki ze sztuką są bardzo widoczne. Jednocześnie muszę dbać o formę i jak ognia unikać kontuzji. Pod tym względem jestem sportowcem.

Jak oceniasz kondycję polskiego breakingu? Czy zawodnicy znad Wisły wciąż mają coś do udowodnienia b-boyom z zagranicy?

- Polscy zawodnicy są na dobrym poziomie. Zdecydowanie nie mamy się czego wstydzić. Nie oznacza to jednak, że powinniśmy spocząć na laurach. Po Red Bull BC One zrozumiałem, że mamy styl, flavour, muzykalność, że czujemy breaking. Konkurencja stawia jednak na nowe, trudne do wykonania ruchy, co daje im przewagę. To jest coś nad czym powinniśmy popracować. Na szczęście już widzę zmiany we właściwym kierunku.

Tańczysz też dla przyjemności?

- Pytasz o baunsowanie na imprezie czy ćwiczenie innych stylów? Tego pierwszego nigdy nie odmawiam, do drugich jakoś nigdy mnie nie ciągnęło (śmiech).

--

Red Bull BC One Cypher Poland ponownie zagości w Krakowie! B-boys i B-girls z całej Polski walczyć będą w turnieju 1 vs 1 o bilet na światowe eliminacje Red Bull BC One Last Chance Cypher, skąd już bliska droga do globalnego finału i zmierzenia się z najlepszymi z najlepszych. Impreza odbędzie się w dniach 7-8 kwietnia. Wstęp wolny, liczba miejsc jest ograniczona.

W tym roku poza główną częścią zawodów w niedzielę odbędzie się również turniej sobotni, podczas którego tancerze Breaking i Streetstyles będą mogli zmierzyć się w dodatkowych kategoriach: Crew vs Crew Breaking battle, 1vs1 Bgirls battle (dedykowany contest tylko dla Bgirls z Polski), 2vs2 Streetstyles battle.

Sobota 7 kwietnia: Klub Forty Kleparz, ul. Kamienna 2 i 4, Kraków

Niedziela 8 kwietnia: Stara Zajezdnia Kraków, Świętego Wawrzyńca 12, Kraków

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy