Przyszłość pola bitwy

Kazachski piknik na skraju drogi

Przez 17 lat amerykańscy, rosyjscy i kazachscy naukowcy neutralizowali największe zagrożenie dla bezpieczeństwa jądrowego od czasów rozpadu ZSRR.

W latach 1949-1989 radzieccy naukowcy przeprowadzili na poligonie Semipałatyńsk ponad 450 prób jądrowych. Jednak po upadku Związku Radzieckiego obszar ten całkowicie opustoszał. Ale tylko z personelu, ponieważ w sieci tuneli pozostały potężne ilości plutonu, wzbogaconego uranu, a nawet komponentów maszyn, które mogłyby zostać wykorzystane do produkcji bomb. Cały teren pozostawał niestrzeżony, więc szybko pojawili się na nim zbieracze złomu. Choć było to niedozwolone i śmiertelnie niebezpieczne z powodu wysokich dawek promieniowania, nie do końca świadomi Kazachowie z biedy przeczesywali tunele.

Reklama

Poligon Semipałatyńsk pozostawał na szczęście pod czujnym okiem wywiadu Stanów Zjednoczonych. Amerykanie od początku podejrzewali, że ZSRR realizuje intensywny program atomowy na terenie obecnego Kazachstanu. W problem dodatkowo zaangażowali się amerykańscy naukowcy z Narodowego Laboratorium Los Alamos, ośrodka odpowiedzialnego za wykonywanie podobnych testów, ale na terenie USA. Szczególną rolę odegrał wtedy Siegfried Hecker, który po rozpadzie Związku Radzieckiego udał się rosyjskich laboratoriów. Tam poznał najważniejszych uczonych odpowiedzialnych za budowę i detonację pierwszych radzieckich bomb atomowych i wodorowych. Tam zdobył również ich zaufanie, bez którego poligon Semipałatyńsk prawdopodobnie wciąż stanowiłby poważne zagrożenie dla świata.

Kilkaset kilogramów plutonu w spadku

Hecker miał ogromną wiedzę na temat plutonu i wzbogaconego uranu, którą po zakończeniu zimniej wojny postanowił wykorzystać do zabezpieczania tych materiałów na całym świecie. Zdawał sobie również sprawę z tego, że kwestie bezpieczeństwa atomowego w Rosji i byłych republikach radzieckich nie były w najlepszym stanie. Na celowniku Amerykanów znalazł się przede wszystkim Kazachstan.

W 1995 roku Danny Stillman i jego koledzy z Narodowego Laboratorium Los Alamos zostawili Heckerowi notatkę zatytułowaną "Project Amber", w której znalazł się przerażający obraz sytuacji panującej na zamkniętym poligonie Semipałatyńsk. Naukowcy podejrzewali, że w tunelach pod górą Degelen (zwaną plutonową górą), gdzie radzieccy naukowcy przeprowadzili wiele testów nuklearnych, mogą znajdować się setki kilogramów materiałów wykorzystywanych do produkcji broni masowego rażenia.

Problem był jednak bardzo złożony, a jego rozwiązanie wymagało czasu i ustalenia faktów. W styczniu 1998 do Los Alamos przyjechała delegacja kazachskich uczonych (m.in. dyrektor tamtejszego Instytutu Fizyki Jądrowej, Kairat Kadyrzhanov), którzy - zapytani przez Heckera o sytuację na poligonie - potwierdzili, że wciąż mogą znajdować się tam poważne ilości plutonu i wzbogaconego uranu. Kadyrzhanov przyznał, że Kazachowie poprosili o pomoc Rosjan, jednak otrzymali tylko zdawkowe i wymijające informacje. Hecker dowiedział się przy tym, że zapasów plutonu nikt nie pilnuje, a biedni mieszkańcy okolicznych wniosek przeczesują tunele w poszukiwaniu złomu.

Po rozmowie z Kadyrzhanovem amerykański uczony podjął decyzję o wyjedzie do Kazachstanu, aby na własne oczy przekonać się o zagrożeniu. Przed wyjazdem powiadomił ambasadę amerykańską w Kazachstanie, że zgodnie z jego podejrzeniami ilość plutonu zgromadzonego na terenie poligonu wystarczy do budowy nawet 10 bomb atomowych. Na miejsce Hecker zaprosił również stronę rosyjską, jednak ta odmówiła przyjazdu.

"Rosjanie doskonale zdawali sobie sprawę z zagrożenia, jednak liczyli na to, że odpowiedzialność za ich 'śmieci' spadnie na Kazachów. Poza tym w 1990 roku borykali się ze znacznie poważniejszym problemem - własnym przetrwaniem i całkowitym brakiem środków na wypłaty dla swoich uczonych. W trakcie jednej z moich wizyt w rosyjskich laboratoriach naukowcy powiedzieli mi, że swoich pensji nie widzieli od ponad pół roku" - mówił Hecker w wywiadzie opublikowanym na stronie Uniwersytetu Stanforda.

Na miejscu potwierdziło się najgorsze. Poligon okazał się absolutnie niestrzeżonym pustkowiem, na którym gdzieniegdzie można było napotkać wejścia do tuneli. Wszędzie było widać ślady działalności złomiarzy. W raporcie z dziewięciodniowego pobytu w Kazachstanie Hecker napisał, że na terenie poligonu może się znajdować nawet 200 kg plutonu, który w każdej chwili może trafić w niepowołane ręce. Kazachowie natomiast wyrażali poważne zaniepokojenie w związku z rosnącym skażeniem środowiska. Po kolejnej odmowie udzielenia pomocy oraz jakichkolwiek informacji ze strony Rosjan, bezradni naukowcy zwrócili się do Heckera.

Człowiek, który zjednoczył Amerykanów, Rosjan i Kazachów

W tym momencie Amerykanin podjął decyzję o podróży do Sarowa w Rosji, gdzie w 1946 roku powstał Wszechzwiązkowy Instytut Badawczy Fizyki Eksperymentalnej zajmujący się badaniami nad bronią jądrową. Tam pokazał naukowcom zdjęcia z poligonu i wprost zapytał, czy w Kazachstanie nie zostawili czegoś, co mogłoby budzić ich obawy.

"Hacker zwrócił się do jednego z rosyjskich naukowców: wyjaśnij mi, jak oni przeprowadzali testy broni wodorowej? Ten odpowiedział: Nie zakopywaliśmy ich tak jak wy. Testy przeprowadzaliśmy na powierzchni. Wykopywaliśmy niewielki rów, umieszczaliśmy w nim 'eksperyment' i wysadzaliśmy w powietrze. Następnie wykorzystywaliśmy buldożery i zakopywaliśmy wszystko. Nie przeszło nam przez myśl, że ktoś mógłby tam kiedykolwiek wejść" - czytamy w publikacji "Plutonium Mountain".

Hecker nie czekał długo na odpowiedź. Już następnego dnia rosyjscy badacze przekonali Moskwę o konieczności współpracy z Kazachami i Amerykanami.

"Udział strony rosyjskiej był kluczowy ze względu na potężne rozmiary poligonu" - podkreśla po latach Hecker. Bez nich przeczesywanie tuneli byłoby jak szukanie igły w stogu siana. Tylko oni wiedzieli, gdzie i czego szukać. Po zakończonej operacji Hecker przyznał, że bez udziału rosyjskich naukowców nie udałoby się zneutralizować zagrożenia.

"1996-2012. Świat stał się bezpieczniejszy"

Współpraca pomiędzy naukowcami nie układała się jednak najlepiej. Rosjanie nie do końca ufali swoim współpracownikom. Bali się, że Amerykanie zaczną kopać w szczególnie niebezpiecznym miejscu, po czym zdecydują o wycofaniu się, zostawiając poligon jeszcze bardziej niebezpiecznym niż wcześniej. Chcieli przeczesywać teren krok po kroku, a wszystkie działania musiały być poprzedzone pobieraniem próbek i dokładnymi analizami. To znacząco wydłużało pracę, ale po 17 latach udało się.

W 2012 roku Amerykanie, Rosjanie i Kazachowie odsłonili monument, na którym w trzech językach wyryto napis "1996-2012. Świat stał się bezpieczniejszy". Ale czy problem poligonu Semipałatyńsk faktycznie został w pełni rozwiązany?

Hecker uważa, że nie. A jeden z rosyjskich naukowców biorących udział w operacji napisał, że do zmniejszenia ryzyka potrzeba jest wieloletnia współpraca Rosji, USA i Kazachstanu, a także odpowiednia ochrona fizyczna oraz prawna.

150 mln z konta USA

Cała operacja pochłonęła w sumie 150 mln dol., które w całości wyłożyli Amerykanie. W 1998 Rosja borykała się z kryzysem, więc do zaoferowania miała jedynie personel. Natomiast Kazachowi wyszli ze słusznego założenia, że nie będą płacić za bałagan, który zostawili im w spadku sąsiedzi. Amerykanie mogli kontynuować badania za własne pieniądze lub czekać na lepszą okazję i pozwolić, aby teren wciąż nawiedzali złomiarze. Waszyngton zdecydował się zapłacić i ostatecznie przyznał, że były to dobrze wydane pieniądze.

Pozostałości po testach nuklearnych na poligonie Semipałatyńsk są problemem całego świata. Jednak bezpośrednie skutki testów przeprowadzanych przez radzieckich naukowców odczuli mieszkańcy okolicznych miejscowości. Badania donoszą o 220 tys. napromieniowanych osób, wśród których zanotowano podwyższoną (o 25-30 proc.) zachorowalność na raka.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: broń atomowa | Broń jądrowa | promieniowanie | Rosja | Ameryka | Kazachstan
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama