Kosmos

Coraz większe wątpliwości wokół misji Mars One

Inicjatywa o nazwie Mars One budzi coraz większe kontrowersje. Czy jest to rzetelny projekt technologiczny czy tylko wrzawa medialna?

Prawie dwa lata temu, w maju 2012 roku, Holender Bas Lansdorp ogłosił inicjatywę Mars One. Jej cel wydaje się być dość fantastyczny - wysłanie czwórki śmiałków na Marsa w locie "w jedną stronę" z załogowym lądowaniem już w 2023 roku (lub dwa lata później). Co więcej, Bas Lansdorp twierdzi, że wszystkie technologie potrzebne do zbudowania pierwszej stałej ludzkiej osady na innym ciele niebieskim już istnieją lub wkrótce powstaną. Astronauci mają pozostać na Czerwonej Planecie do końca swoich dni.

Co ciekawe, projekt Mars One ma także wymiar medialny - każdy etap podróży wcześniej wyselekcjonowanych astronautów ma być transmitowany "na żywo" w formie programu TV. Jest to dość kontrowersyjny pomysł, który jednocześnie sugeruje potencjalne źródło dochodów dla organizatorów Mars One - oczywiście dla tych, którzy pozostaną na Ziemi.

Reklama

Argumenty za Mars One

Mars One szczyci się bardzo dużą radą naukową, wspierająca tę inicjatywę. Pośród kilkudziesięciu naukowców można znaleźć osoby, które pracują na renomowanych uczelniach i instytutach, w tym NASA. Wielu z członków rady naukowej to osoby, które od dawna wspierają ideę wyprawy załogowej na Czerwoną Planetę.

Ponadto, Mars One niedawno zlecił dwóm znanym firmom z sektora kosmicznego - amerykańskiej Lockheed Martin oraz brytyjskiej SSTL prace związane z tą inicjatywą. Prace obejmują prace koncepcyjne nad lądownikiem marsjańskim, częściowo bazującym sprzętowo na misji NASA Mars Phoenix z 2007 roku. Mars One ogłosił start swojej prywatnej wyprawy bezzałogowej na 2018 rok. Byłby to element przygotowań do misji załogowej. Warto jednak pamiętać, że prace koncepcyjne to bardzo wstępny etap projektu, tani w porównaniu z kolejnymi etapami prac, w szczególności budowy, testów i operacji pojazdu. 

Argumenty przeciw Mars One - kwestie techniczne

Z drugiej strony, pojawia się coraz więcej wątpliwości wokół Mars One. Niektóre z tych wątpliwości można już nazwać "kontrowersjami" i z pewnością będą jeszcze nie raz się powtarzać. Wiele z tych wątpliwości ma charakter techniczny, inne mają wymiar medialny.  Są także pytania co do sposobu promocji inicjatywy.

W opinii wielu ekspertów z sektora kosmicznego Mars One jest niewykonalny ze strony technicznej. Większość sprzętu, na którym ta inicjatywa się opiera, co prawda wkrótce powstanie, ale nie będzie przystosowany do lotów poza niską orbitę wokółziemską (LEO). Co więcej, na wiele z pytań natury technicznej Bas Lansdorp wielokrotnie odpowiadał w sposób wymijający lub ogólnikowy, czasem odwołując się jedynie do składu rady naukowej. Jest to poważny zarzut dla programu, który na 10 lat przed załogowym lotem na Marsa powinien już dysponować zaawansowanym projektem technicznym i rozwijać własne technologie. Jak nie trudno zgadnąć, w przypadku lotu załogowego na Czerwoną Planetę koszty prac rozwojowych by były wyjątkowo drogie, rzędu przynajmniej kilkunastu miliardów dolarów.

Ponadto, niektóre z założeń Mars One wydają się być sprzeczne ze sobą. Przykładowo, osada na Marsie ma korzystać z rozwijanych paneli słonecznych jako źródła zasilania. Na grafikach Mars One widać ich stosunkowo niewiele, co sugeruje, że osada miałaby do dyspozycji z nie więcej niż kilkoma kW mocy i to za dnia. W tej sytuacji wydaje się być mało prawdopodobne, aby Mars One był w stanie przekazywać na Ziemię dużą ilość danych (np. obraz HD) przy jednoczesnym funkcjonowaniu systemów podtrzymywania życia oraz eksploracji okolicy osady. Dla porównania -  słynny "Mars Direct" proponował wykorzystanie reaktora o mocy przynajmniej 100 kW oraz dodatkowych systemów paneli słonecznych.

Argumenty przeciw - kwestie finansowe

Koszty są drugim kontrowersyjnym punktem działalności Mars One. Bas Lansdorp twierdzi, że koszt załogowej misji "w jedną stronę" na Marsa wyniesie 6 miliardów dolarów. Sceptycy zauważają, że jest to bardzo mała kwota, przynajmniej o rząd wielkości odbiegająca od innych wyliczeń. Niektórzy eksperci także uważają, że tak niski szacunek kosztów w wydaniu Mars One sugeruje zignorowanie dużej ilości problemów technicznych, takich jak wysoka niezawodność systemów podtrzymywania życia, uzdatniania/recyclingu wody oraz zarządzania odpadkami. Może to oznaczać duże ryzyko dla życia astronautów już od momentu startu.

Nawet jeśli Bas Lansdorp  by się nie mylił co do kosztów Mars One, to i tak jest to olbrzymia wartość, której raczej nie da się zebrać przy użyciu wykorzystywanych obecnie metod. Z tym wiąże się najpoważniejszy "nie techniczny" zarzut przeciwko Mars One. Jest on bardzo poważny i warto się mu przyjrzeć z bliska.

Argumenty przeciw - sposób zdobywania funduszy i kandydaci

Jak na razie większość funduszy Mars One otrzymała z przekazów darczyńców w różnych formach. W tej kwestii trudno odmówić Basowi Lansdorpowi kreatywności, lecz spotkała się ona już z pewnym sprzeciwem.

Pierwszy etap "rekrutacji" kandydatów na astronautów do tej wyprawy Mars One przeprowadził w formie online, z obowiązkową płatnością przy każdym ze zgłoszeniu. Płatność wyniosła od 5 do 75 dolarów, w zależności od narodowości kandydata (wyższa dla "bogatych państw"). Według Mars One pierwszy etap zakończył się wielkim powodzeniem, w którym inicjatywa otrzymała ponad 200 tysięcy zgłoszeń. Mars One nigdy nie przedstawił statystyk kandydatur i szybko pojawiły się duże wątpliwości co do tej liczby. Jedynie trzy tysiące kandydatów opublikowało swoje nagrania wideo. Według wielu wydaje się być mało prawdopodobne, by ponad 90% kandydatów zastrzegło swoje nagranie. Pojawiły się nawet głosy, że w całości wypełnionych i wysłanych kandydatur było nie więcej niż sześć - dziesięć tysięcy. Mars One w ogóle nie odpowiedział na ten komentarz.

Do drugiego etapu zakwalifikowano ponad 1000 kandydatów, w tym przynajmniej jedną osobę z Polski. W tym etapie znów Mars One dostarczył jedynie szczątkowe informacje (np. brak oficjalnego potwierdzenia obecności Polaków w tym etapie rekrutacji). Przywołuje to wątpliwości co do pierwszego etapu rekrutacji. Ten drugi etap polega między innymi na aktywnym nakłanianiu darczyńców do wspierania kampanii typu crowdfunding organizowanej właśnie przez Mars One. Jak na razie natomiast brak testów medycznych czy określenia zdolności psychologicznych albo wiedzy kandydatów, co wydaje się być dość zaskakującą decyzją.

Forma "wykorzystywania" kandydatów drugiego etapu do dalszej zbiórki funduszy jest z pewnością kontrowersyjna. Niezależnie jednak od tego jakim poświęceniem by wykazali się ci kandydaci i jak duży sukces finansowy by osiągnęły kolejne zbiórki, całość funduszy, jakie Mars One może w ten sposób otrzymać to prawdopodobnie zakres kilku milionów dolarów. Jest to około tysiąc razy za mało, by osiągnąć wcześniej wspomnianą wartość 6 miliardów dolarów. Co więcej, te kilka milionów dolarów nie wystarczy nawet do budowy bezzałogowego lądownika marsjańskiego i zakupu rakiety nośnej. Z tej perspektywy wydaje się, że Mars One nie będzie w stanie osiągnąć zapowiadanych celów.

Chińskie media przestrzegają przed Mars One


Co ciekawe, chińscy dziennikarze próbowali przeprowadzić wywiad z Basem Lansdorpem w kwestii Mars One. Z Chin rzekomo miało nadejść ponad 10 tysięcy zgłoszeń, około 6 procent całości. Ku zdumieniu dziennikarzy, biuro Mars One w Amsterdamie okazało się być wynajmowaną przestrzenią (kilka stołów) w biurze typu "co-work", która zwyczajowo jest używana przez startujące firmy, chcące ograniczyć koszty działalności. Nie znaleziono żadnych znaków lub logo Mars One i wszystko w opinii dziennikarzy wyglądało "bardzo podejrzanie". Po tej wizycie w Holandii chińskie media przestrzegły przed tą inicjatywą i nazwały Mars One "oszustwem".

Podsumowanie

Niewątpliwie Bas Lansdorp wykorzystał aktualne zainteresowanie Czerwoną Planetą i często się pojawia w różnych mediach.  Niemniej jednak trzeba wyraźnie zwrócić uwagę na wątpliwości wokół tej inicjatywy oraz potencjalny negatywny wpływ na inne pomysły lotu do Czerwonej Planety.

Zakładając fiasko finansowe Mars One, istnieje ryzyko "spadku entuzjazmu" w kwestii eksploracji Marsa. Może to oznaczać negatywne opinie co do innych, mniejszych i "łatwiejszych" do wykonania projektów marsjańskich. Przykładowo, jeśli w ciągu kilku najbliższych lat powstanie inicjatywa małej prywatnej misji bezzałogowej z przelotem obok Marsa, to proponenci takiego pomysłu by musieli włożyć sporo energii w wytłumaczenie, że "nie są kolejnym Mars One". To może być jedyny mierzalny efekt inicjatywy Mars One.

Jak wyglądają bardziej "poważne" plany zdobycia Czerwonej Planety? Aktualnie amerykańska agencja NASA przewiduje, że w połowie lat 30. XXI wieku nastąpi wyprawa w kierunku Fobosa - jednego z księżyców Marsa. Nastąpiłoby to w ramach strategii Flexible Path. Następnie (początek lat 40. XXI wieku?) powinna odbyć się misja na powierzchnię Czerwonej Planety. Wcześniej, od połowy lat dwudziestych, powinno nastąpić kilka misji poza otoczenie Ziemi, np. ku planetoidom bliskim Ziemi czy na powierzchnię Księżyca. Długość proponowanych wypraw to od kilkudziesięciu dni do nawet sześciu miesięcy - co można traktować jako "etapy pośrednie" przed lotem w okolice Marsa. Jest to logiczna strategia, gdyż pozwoli na dopracowanie krytycznych systemów, bez których lot na Czerwoną Planetę będzie wiązać się ze zbyt wysokim ryzykiem. Te "etapy pośrednie" pozwolą na ulepszanie technologii bez jednoczesnego ryzykowania braku lotów załogowych przez kilka lat. W opinii autora tego artykułu wczesne lata 40. XXI wieku to prawdopodobnie najwcześniejsza możliwa data lotu załogowego na Marsa przy akceptowalnym ryzyku.

Powyższy artykuł nie ma na celu ani dyskredytować ani zachęcać do udziału w programie Mars One.

Źródło informacji

Kosmonauta
Dowiedz się więcej na temat: Mars One | misja na marsa | Mars | astronomowie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy