Podróż na Marsa

Projekty załogowych misji na Marsa z lat 50. XX wieku. Czemu one nie wyszły?

Już w latach 50. XX wieku pojawiały się pierwsze poważne pomysły wysłania ludzi na Marsa. Jak wiadomo, żaden z nich nie został zrealizowany. Co stało wówczas na przeszkodzie?

Już w latach 50. XX wieku pojawiały się pierwsze poważne pomysły wysłania ludzi na Marsa. Jak wiadomo, żaden z nich nie został zrealizowany. Co stało wówczas na przeszkodzie?
Wehrner von Braun (z prawej) już przed dekadami snuł plany misji na Marsa /Bettmann/Corbis /Getty Images

Był 1948 rok, a Wehrner von Braun po raz pierwszy od lat miał zbyt wiele wolnego czasu. Niemiecki inżynier, jeden z głównych projektantów nazistowskich rakiet V2, po wojnie trafił do USA. W przyszłości miał stać się jednym z twórców sukcesów amerykańskiego programu kosmicznego - jego kolosalny Saturn 5 zawiezie w latach 60. załogi Apollo na Księżyc. Ale w trzy lata po zakończeniu wojny nikt w USA nie patrzy na niemieckich inżynierów przyjaźnie. 

Przez kilkadziesiąt miesięcy von Braun, wraz z innymi twórcami V2, pracowali nad serią testów zdobycznych rakiet prowadzonych w Nowym Meksyku. Kiedy Amerykanie dowiedzieli się o V2 wszystkiego, co chcieli, Niemcy przestali być potrzebni. Von Braun wraz z zespołem trafił do odizolowanej bazy Fort Bliss. Nie był formalnie więźniem, ale nie był też zupełnie wolny. Spędzał więc czas we własnej głowie. 

Reklama

Poświęcił się pisaniu powieści, która miała w inżyniersko poprawny i realistyczny sposób pokazywać scenariusz możliwej wyprawy na Marsa. Powieść była - podobno - koszmarnie zła i ostatecznie opublikowano ją dopiero w 2006 r. Ale techniczny projekt wyprawy okazał się przebojem. Von Braun przedstawił go podczas Pierwszego Sympozjum o Lotach Kosmicznych, które odbyło się w nowojorskim Hayden Planetarium w Dzień Kolumba 1951 r. Potem wykład rozwinął w serię artykułów w magazynie Collier’s oraz książkę i serial realizowany wraz ze studiem Walta Disneya. Wizja Von Brauna dotarła do 42 milionów widzów i natchnęła całe pokolenie. 

Von Braun stworzył pierwszy kompleksowy projekt załogowej wyprawy na Marsa. Nie prostą, wstępną podróż na Marsa, ale ogromną ekspedycję naukową wzorowaną na wyprawach antarktycznych. Jego ekspedycja miała mieć 70 członków załogi i aż dziesięć statków o masie 3720 ton każdy. Montaż ekspedycji zająłby 950 startów gigantycznych rakiet wielokrotnego użytku.

Flota ekspedycji składałaby się z siedmiu statków pasażerskich i trzech statków towarowych. Statki pasażerskie były wyposażone w kule mieszkalne o średnicy 20 m dla dziesięciu ludzi na statek oraz dodatkowe 356,5 ton paliwa na powrót do domu. Każdy z trzech bezzałogowych statków towarowych miałby przewozić na orbitę Marsa 200-tonowy skrzydlaty lądownik i 195 ton zapasów, a następnie tam zostać. To były czasy przed mikroprocesorami, nie było więc mowy o tym, by statki leciały automatycznie. Załoga była niezbędna. 

Po przybyciu na Marsa załoga przystąpiłaby do poszukiwania odpowiedniego miejsca do budowy bazy w okolicy równika. Ale jako, że nie było sposobu na zdalne sprawdzenie tego, czy są tam warunki do wylądowania (znów kłania się brak współczesnej elektroniki), pierwsza część załogowej wyprawy wylądowałaby aż na... jednym z biegunów Marsa. Von Braun zakładał, że powierzchnia spowijających je lodowców jest dość płaska, by dobrze nadawała się na lądowisko. To byłaby podróż w jedną stronę — załoga nie miała możliwości powrotu na orbitę Marsa. Zamiast tego, miała zabrać ze sobą na planetę 125 ton ładunku, w tym mobilną bazę i wielkie łaziki. 

Następnie załoga szybowca miałaby przebyć 6500 km w ciągu 80 dni do równika marsjańskiego, gdzie miała zbudować bazę i lądowisko. Dopiero wtedy na planecie miały wylądować dwa następne statki desantowe. W przeciwieństwie do pierwszego, te szybowce były wyposażone w silniki rakietowe, które zapewniały możliwość powrotu na statek kosmiczny ekspedycji na orbicie Marsa. Von Braun zakładał, że 50 członków załogi miało pozostać na powierzchni planety przez 400 dni. Pozostałych 20 miało przez ponad rok czekać na orbicie i pilnować, by statki zachowały sprawność.  Po misji trwającej 963 dni, największa wyprawa badawcza, jaką kiedykolwiek wymyślono, miała się zakończyć.

Von Braun podkreślał, że 5 320 000 ton paliwa rakietowego wymaganego dla całego przedsięwzięcia stanowiło tylko 10% zapasów dostarczonych przez zachodnich aliantów podczas mostu powietrznego do Berlina i kosztowałoby tylko 4 miliony dolarów. Wiedział jednak dobrze, że jego projekt musiałby napotkać wiele niewiadomych. Promieniowanie, mikrometeoryty, wiatr słoneczny - to wszystko były zjawiska zupełnie nieznane. 

Projekt niemieckiego inżyniera nie doczekał się - oczywiście - realizacji. Może tak było lepiej. Gdyby jakimś cudem flotylla Von Brauna wyruszyła, tak jak planowo na początku lat 60., wszyscy członkowie załogi pierwszego lądownika zginęliby na miejscu. Dlaczego? Von Braun zakładał, że marsjańska atmosfera jest o wiele gęstsza od rzeczywistej. Jego lądowniki-szybowce nie znalazłyby oparcia w marsjańskim powietrzu, którego gęstość jest stukrotnie niższa od ziemskiego. Lądowanie na Marsie bez spadochronów i rakiet jest niemożliwe. 

Ale kolejne projekty były już nieco bardziej realistyczne. Sam Von Braun w 17 lat później przedstawił zupełnie nowy projekt marsjańskiej wyprawy. Nowa ekspedycja, następująca już po lądowaniu na Księżycu i innych sukcesach NASA, miała opierać się już nie na 10, a na 2 statkach, z których każdy zabierałby 6 członków załogi. Dwa statki miały być bezpieczniejsze niż jeden - załogi mogłyby wspierać się nawzajem podczas długiego lotu na Czerwoną Planetę. Pojazdy miałyby być też niemal całkowicie wielokrotnego użytku - jedynie moduł lądownika musiałby być wymieniany pomiędzy ekspedycjami.

Kolejne wyprawy, planowane na 1980, 1983, 1986 i 1988 r. miały pozwolić do 1989 r. stworzyć liczącą 50 pracowników stałą bazę na Marsie. Von Braun oszacował, że kolonizacja Marsa w ciągu 20 lat może zostać osiągnięta przy budżecie wynoszącym 7 miliardów dolarów rocznie. Ten solidny, stosunkowo bezpieczny plan był zwieńczeniem 20-letniego planowania misji na Marsa przez niemiecki zespół von Brauna i wykorzystanie elementów infrastruktury kosmicznej tworzonej przez NASA dla innych projektów. 

15 września 1969 roku Kosmiczna Grupa Zadaniowa zleciła NASA stworzenie infrastruktury projektowanej przez Von Brauna. Tak się jednak nie stało, bo budżet niemal wszystkich projektów NASA - poza przyszłym promem kosmicznym - został ścięty przez administrację Nixona. Ale ostateczny cios dla projektu niemieckiego inżyniera został zadany w zaledwie dobę po tym, jak skończył on przedstawiać swój plan. W 24 godziny po jego prezentacji, sonda Mariner 7 przesłała zdjęcia Marsa. Zamiast żywej bliźniaczki ziemi, pokazała naukowcom- i  co ważniejsze księgowym - pusty, bury świat pełen nie Marsjan, a kamieni. Von Braun został odsunięty na boczny tor w siedem miesięcy później. Opuścił NASA w 1972 i zmarł w 1977.

W międzyczasie marsjańskie plany snuł też Związek Radziecki. Marsjański kompleks pilotowany (MPK) był propozycją Michaiła Tichonrawowa, opisujący sposób wysłania na Marsa załogowej ekspedycji przy użyciu opracowywanej wówczas rakiety N1. Prace nad projektem trwały od 1952 r., ale spełzły na niczym z tego samego powodu, z którego nie udał się kolejny projekt, znany jako “Ciężki międzyplanetarny statek kosmiczny" (TMK). Największa na świecie rakieta kosmiczna, ogromna N1, okazała się kompletnym niewypałem. Albo nie, to nie jest właściwe określenie, bo wypaliła wyjątkowo efektownie przy każdej próbie wysłania jej na orbitę. Każdy testowy start kończył się eksplozją o sile niewielkiej bomby jądrowej. Rakieta mogła być do uratowania, ale jedyny człowiek który mógł to zrobić, wielki inżynier radzieckiego programu kosmicznego Siergiej Korolow zmarł w szpitalu zanim rakieta trafiła na wyrzutnię. Bez jego geniuszu o Marsie nie było mowy. 

Przeczytaj koniecznie: Im częściej będziemy latać w kosmos, tym bardziej ucierpi na tym Ziemia

Marzenia o Czerwonej Planecie wróciły dopiero w latach 80. Po misjach sond Viking, w latach 1981-1996, na Uniwersytecie Kolorado w Boulder odbyło się kilka konferencji pod nazwą Case for Mars. Konferencje te zachęcały do eksploracji Marsa przez człowieka, przedstawiały koncepcje i technologie oraz zorganizowały serię warsztatów w celu opracowania podstawowej architektury misji. Zaproponowano, by marsjańska ekspedycja, zamiast wozić ze sobą powietrze, wodę, paliwo i inne surowce, skorzystała z surowców dostępnych na miejscu do produkcji paliwa rakietowego na podróż powrotną.] Późniejsze konferencje przedstawiały alternatywne koncepcje, w tym koncepcję "Mars Direct" Roberta Zubrina i Davida Bakera, które starały się nakreślić scenariusz najprostszej, najtańszej i najbardziej niezawodnej marsjańskiej misji.

To były oddolne inicjatywy, ale w 1989 r. pojawiła się rzeczywista szansa na stworzenie marsjańskiej wyprawy.  W odpowiedzi na prezydencką inicjatywę, NASA przeprowadziła studium projektu ludzkiej eksploracji Księżyca i Marsa jako proponowanej kontynuacji Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Zaowocowało to raportem, w którym agencja zaproponowała powrót na Księżyc i założenie stałej bazy, a następnie wysłanie astronautów na Marsa. Niestety na pomysłach się skończyło, bo Kongres USA wycofał fundusze na załogowe loty poza orbitę ziemską.

Dopiero w XXI wieku marsjańskie sny odżyły znowu, i to w dwóch postaciach: jako długoterminowy cel międzynarodowego programu Artemis, w ramach którego Amerykanie i ich partnerzy chcą wysłać człowieka na Księżyc i dalej, a także w postaci deklaracji i mniej czy bardziej mglistych planów Elona Muska. Po raz pierwszy od dziesięcioleci wydaje się, że droga na Marsa jest otwarta i nie zatrzaśnie jej prosta decyzja rządowego księgowego. Ale marzenia o czerwonej planecie już nie raz okazywały się mrzonkami. 

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: misja na marsa
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy