W przestworzach

Kto tak naprawdę potrzebuje Boeinga 737 MAX?

Boeing 737 MAX może być ratunkiem dla wielu linii /AFP

Pandemia koronawirusa powoli i metodycznie zabija największe linie lotnicze. Dlaczego w dobie kryzysu wiele firm wciąż nie anulowało swoich zamówień na Boeinga 737 MAX? Ponieważ to właśnie ten samolot może przyczynić się do szybszego powrotu do „normalności” w przestworzach.

Wiele branż zostało szczególnie dotkniętych światową pandemią koronawirusa. Biznesem, który ucierpiał i wciąż cierpi najmocniej jest branża lotnicza. Rządy państw pompują pieniądze w swoich przewoźników, a same przedsiębiorstwa szukają oszczędności tam, gdzie tylko mogą - zwalniając ludzi czy obcinając pensje pilotom i pierwszym oficerom. 

Dlaczego więc w dobie tak potężnego kryzysu jakiego nie było w lotnictwie od lat, wiele linii lotniczych wciąż patrzy z nadzieją w kierunku niesławnego Boeinga 737 MAX?

Dlatego, iż to właśnie ten model może szybko pozwolić im powrócić do normalności po kryzysie.

Reklama

Spojrzenie na lata wprzód

Zmiany w świecie lotniczym zachodzą bardzo wolno. Standardowo, nowy model samolotu służy od 15 do 20 lat w ramach jednej floty. Owszem, te konstrukcje mogą latać znacznie dłużej, ale im dalej w las tym rosną koszta. Po określonym upływie czasu i dłuższej żywotności, samoloty nie tylko poddawane są coraz częstszym zabiegom serwisowym, ale trafiają również na tak zwany D-Check - jedną z najbardziej kompleksowych napraw kosztującą miliony dolarów i pochłaniającą średnio 50 tys. roboczogodzin.

Wiele linii lotniczych stara się patrzeć na lata wprzód, tym samym aranżując swoją flotę zgodnie z wydatkami i ekonomią. Szczególnie w przypadku takich gigantów, jak Ryanair czy Southwest Airlines, ta sprawa jest szalenie ważna. Obie marki latają na tylko i wyłącznie jednym typie samolotu (w tym przypadku Boeing 737), co znacznie ułatwia jego serwis, szkolenie załogi czy pozyskiwanie nowych pracowników. Każdorazowa zmiana floty na inną przekłada się na dodatkowe inwestycje w trening dla pilotów, inżynierów zajmujących się naprawą czy nawet zmianę hangaru pozwalającego na utrzymanie samolotów.

Z tego powodu, największe linie lotnicze korzystające głównie z jednego typu samolotu nie będą anulowały swoich zamówień na Boeinga 737 MAX. To im się po prostu nie opłaca.

Każdy procent ma znaczenie

Dla przeciętnej osoby przyglądającej się samolotom, nowy model oszczędzający o 10 czy 15 proc. więcej paliwa na trasach może wydawać się błahostką. Nic bardziej mylnego. To paliwo jest jedną z najdroższych składowych każdego lotu i świata awiacji. Im większa jego oszczędność, tym więcej gotówki zostaje w kieszeni poszczególnych linii.

Boeing 737 MAX oszczędza nawet do 14 proc. więcej paliwa na tej samej trasie względem Boeinga 737NG poprzedniej generacji. 737 MAX jest także o 8 proc. wydajniejszy od Airbusa A320neo w przeliczeniu na jedno miejsce w kabinie. Te liczby mogą wydawać się małe, jednak przy tysiącach operacji dziennie przekładają się na horrendalne oszczędności.

A nikt bardziej nie lubi wyrazu "oszczędności" niż borykające się z problemami linie lotnicze w dobie obecnego kryzysu. Boeing 737 MAX jest więc przepustką do dynamicznego powrotu do zarabiania pieniędzy wtedy, kiedy samoloty znów zaczną wypełniać się podróżnymi i przesłonią nam niebo.

Duże zamówienia to duże zniżki

Nie jest dla nikogo tajemnicą, że Ci, którzy zamawiają sporo u Boeinga mogą liczyć na rabat. Ryanair w październiku 2020 roku przekonywał, że zamówienia na Boeinga 737 MAX są dla tej linii priorytetem. Irlandzki przewoźnik zamówił aż 210 modeli samolotów i można się tylko domyślać, jak duży rabat był w stanie wynegocjować.

Ceny za pojedynczą sztukę, w zależności od wybranego wariantu Boeinga 737 MAX zaczynają się od 121, a kończą na 134 milionach dolarów. Przy tak dużym zamówieniu, a nawet i przy mniejszych zakupach, Boeing będzie chętnie rabatował swoich klientów.

Po raz kolejny - duże zamówienia, to duże zniżki. A duże zniżki, to więcej pieniędzy, które można przeznaczyć na odbudowywanie się w pandemii.

Serwisowe "miodowe lata"

Po dostarczeniu nowych samolotów dla wybranych linii, zarówno Boeing, jak i firma zajmująca się produkcją silników w każdym przypadku obiecuje dwa lata darmowych napraw dla poważniejszych usterek oraz problemów z samolotami. Dla przewoźników borykających się ze starzejącą flotą, to jak lekarstwo na wyczerpującą gorączkę. W ten sposób przedsiębiorstwa nie muszą inwestować swojej gotówki w naprawę i utrzymanie aktualnie starzejącej się floty. Mogą latać nowymi samolotami i w większości przypadków nie płacić za ich utrzymanie - oczywiście jedynie w przypadku konkretnych sytuacji wymagających odpowiedniego, gwarantowanego serwisu.

O ile przy jednym samolocie nie ma to znaczenia, tak przy kilkunastu lub kilkudziesięciu sztukach oszczędności ponownie mogą sięgnąć milionów dolarów.  

To już nie kwestia "chcę". To kwestia "potrzebuję"

Boeing 737 MAX w ujęciu ekonomicznym i logistycznym, to nic innego, jak swoisty ratunek dla rynku lotniczego. Owszem, samolot boryka się z problemami związanymi z bezpieczeństwem, jednak najnowsze doniesienia FAA wskazują, iż większość z nich została pomyślnie rozwiązana.

Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to 737 MAX nie tylko stanie się najbezpieczniejszym samolotem w przestworzach, ale również przyczyni się do przyspieszenia powrotu do normalności w świecie latania.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Boeing | Boeing 737 MAX
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama