Mój Amsterdam. Rower osobisty

Padał deszcz, wiało, kiedy pociąg wjechał na dworzec w Amsterdamie, na ląd wydarty wodzie umocowany na kilkudziesięciu tysiącach pali. Przyjezdnych zachwyca widokiem statków, barek, holowników wprost z peronu i typowymi dla Holandii biało-niebieskimi kaflami gdzieś między torami.

Wychodząc do miasta po schodach i podłogach z surowego drewna, czuć się można jak na pokładzie jakiejś krypy, pełnej śrubunków, mocnych, ale niewygładzonych burt, metalowych linowań, czuć niemal, jak się to wszystko rusza.

Paul, urodzony w Maastricht stwierdził, że tu dobrze widać sytuację finansową państwa - nie ma pieniędzy na dokończenie remontów, taki trwały stan surowy. Lawirując pomiędzy tłumem pieszych i rowerzystami, przybysz musi odczekać swoje na światłach, nie spieszyć się, pośród cisnących czy potrącających się ludzi. Trochę wścieka, gdy rower przejedzie kilka razy po stopach, idący z naprzeciwka zagadani ludzie wpadają na ciebie, bez stresu, ci z tyłu też lekko trącają.

Reklama

Łatwo z tłumu wyróżnić przybysza, rozglądającego się zirytowanym wzrokiem i zauważyć, że nikt się tym nie przejmuje. W domu, czyli Opolu czy Warszawie prawdopodobnie starlibyśmy się głośno, nerwowo wykrzykując, a tu... ten spokój i wyrozumiałość, a może i rodzaj obojętności jest zaraźliwy.

Wąskie uliczki nad i pomiędzy kanałami nie pozwalają na ruch jednoczesny wszystkich, którzy tego chcą - rowerów, motorów, samochodów, pieszych. Muszą sobie ustępować miejsca, podobnie na kanałach. I to dzieje się harmonijnie, rowerzysta ma zawsze pierwszeństwo, nawet jak je wymusza; kierowca uśmiecha się, zatrzymuje, przepuszcza, nikt na nikogo nie "trąbi". Może to i ze względu na bezpieczeństwo własne, jeden czy drugi uszczęśliwiony w coffee-shopie z legalną marihuaną dosiada roweru nieco z trudem, czasem po kilkunastu metrach zauważa, że to nie jego, i zaśmiewając się - wraca po swój pojazd.

Warto wypożyczyć rower, żeby poruszać się po Amsterdamie, ale nie w deszczową pogodę, jaka teraz dominuje, może następnym razem. Dobrze jest zacząć od taksówki - to źródło najświeższych wiadomości o tym, co się w mieście dzieje, co jest trendy, gdzie aktualnie warto pójść. Humor taksówkarza często oddaje aktualną sytuację gospodarczą miejsca - mój miał na szczęście świetny humor, choć Holendrzy chętnie ponarzekaliby na wysokie ceny, tłumy turystów, niepotrzebną im Unię Europejską...

Rynek taksówek od lat opanowany jest przez potomków imigrantów z dalekiego wschodu, północnej Afryki - styl jazdy jest odpowiedni do temperamentu i obyczajów. Musisz zamienić parę słów, gdy widzisz kogoś z bliskich, nawet w największym ruchu.

Nie należy się dziwić, gdy zatrzymujesz się na środku skrzyżowania obok autobusu miejskiego, i twój taksówkarz zaczyna trąbić jak szalony - zdezorientowany przybysz usłyszy: "Spokojnie, kierowca to mój wujek, widzieliśmy się wczoraj, ale muszę mu coś opowiedzieć". Pasażerowie autobusu pokazali kierowcy, że ktoś chce z nim rozmawiać, na skrzyżowaniu minęło zielone światło, ponownie czerwone, kolejne zielone - nikt się nie niecierpliwił, uśmiechali się życzliwie, panowie w sobie znanym języku pogadali, szanowna ciocia została pozdrowiona, każdy pojazd ruszył w końcu w swoją stronę. Radość taksówkarza na wieść o tym, że wiezie Polkę zakończyła się natychmiast zdaniem - "jesteś piękna, kocham cię"- to jedyne, co mówił po polsku. Taksówkarz miał wcześniej polską narzeczoną.

Przy lepszej pogodzie warto wziąć taksówkę - motocykl, taksówkę - skuter lub taksówkę rowerową. Ta rowerowa to urodziwy design - obła, aerodynamiczny kształt, wygodne siedzenie, stabilna - trzykołowa, siedzi się jak w plastikowym pojemniku - czasem trzeba poczekać - bowiem wezwana miewa awarię koła, no i tempo jazdy też niezbyt szybkie. To najmodniejsze środki lokomocji w Amsterdamie, jeśli ktoś nie ma własnego pojazdu.

Jednak rowery przewyższają wszystko swoją liczebnością i urodą w Amsterdamie - tu znalazłam potwierdzenie innej wersji powiedzenia "my home is my castle" - mój dom moją twierdzą. Mój rower - moją twierdzą. Rowery są tu bardzo osobiste, zwłaszcza kobiet.

Są jak torebki, kapelusze, rękawiczki - widzisz rower, wyobrażasz sobie, jaka jest jego właścicielka. O ilościach rowerów można powiedzieć, że są to tłumy rowerów - przymocowane, przypięte, postawione, podwieszone nad kanałami z obydwu stron balustrad przy mostkach, cisnące się obok siebie. Wiele z nich nie ginie w tłumie - to właśnie rowery osobiste.

Te męskie są z tablicami rejestracyjnymi, w kolorach z metalicznym poblaskiem, o nowoczesnej konstrukcji. Duże miejskie z wygodnym bagażnikiem albo o sylwetce "składaka" na niskich kołach i miękkim zawieszeniu - diabelnie drogie i modne, "speed-machines" z półleżącym fotelem i pedałami na wysokości fotela - bardzo szybkie, widać też dobrze zabezpieczone rowery z fotelowymi siedzeniami.

Aktualnie obiektami pożądania są rowerowe harley-davidsony. Kierownica rozłożysta, szeroki dosiad, pozycja jak na motocyklu, trochę takich widać na ulicach, wydatek od 800 euro. Te męskie rowery są albo drogie, markowe, albo byle jakie, ale nie noszą cech osobistych poza widocznym stanem kasy i stosunkiem do mody.

Kwiatowy ogródek w kolorze ecru okrywają koszyk, kolorowe kokardki przy kierownicy; czerwony, różowy, trawiastozielony rower z takimiż torebkami na zakupy; szprychy z przetkanymi kolorkami tęczy, do tego taki sam kask i fotelik dla dziecka. Wiklinowy fotelik na kierownicy roweru jak sprzed stu lat, czarnego ze złoceniami, z tyłu wiklinowy pojemnik na zakupy, zdobna kłódka przy łańcuchu zabezpieczającym - takie zjawiska przemykają co rusz pomiędzy tramwajami, innymi rowerami, pieszymi.

Piękna kobieta na wysokich obcasach o azjatyckiej urodzie pewnie prowadzi oswojone dzikie zwierzę - rower w cętki. Inna dosiada skutera w eleganckiej marynarce, bryczesach i oficerkach. Jak dobrze ujeżdżonego wierzchowca. Młoda dziewczyna wiezie na bagażniku koleżankę, obie w świetnych humorach przejeżdżają tramwajowe tory tuż przed nosem tramwaju.

Trencze, kurtki, zwiewne spódnice, mini spódnice, szpilki, kowbojki, czapki, kapelusze. Papierosy w dłoniach, dzwoniące komórki, kolorowe magazyny pod pachą.

Bukiety kwiatów wystające z kieszeni garnituru czy torby Coco Chanel, migające światła zapięte do długiego futra dumnej madame i jakiejś okryjbidy studenta - to wszystko noszą na sobie rowerowe siedziska, skrzętnie chowane pod foliami w deszcz; w futerkowe nakładki, jeśli robi się chłodniej.

Na noc parkowane są w przytulnych kątach domu czy garażu, w dzień czekają na swoje "panie", swoich "panów" gdzieś w Amsterdamie, w towarzystwie innych rowerów, czasem już bezpańskich. Czasem wiszą podpięte nad kanałem, dotykając się bokami z przepływającymi stateczkami, gondolami. Te rowery osobiste to Amsterdam.

Teraz widzę, jak nieosobisty jest mój własny rower.

Beata Dżon

MWMedia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy